30 maja 2015

23. Kaczki.

Znowu była w jego mieszkaniu. Czuła, że jeśli szybko czegoś z tym nie zrobi, niedługo stanie się to czymś w rodzaju idiotycznej oczywistości. Nie mogła do tego dopuścić. Nie mogła iść do niego w każdej chwili, w której nie miała co ze sobą zrobić, nie mogła tak rozpaczliwie potrzebować jego towarzystwa, nie mogła nieustannie polegać na jego dobrej woli, licząc na to, że otworzy jej drzwi i jak gdyby nigdy nic wpuści do swojego domu. Musiała nauczyć się żyć bez niego. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Powtarzała to sobie siedząc w tramwaju, wchodząc do bloku i wspinając się na drugie piętro. Nie mogła na nowo się od niego uzależnić. Nieważne jak często to sobie mówiła, nie mogła pozbyć się wrażenia, że to się właśnie dzieje. Dokładnie w tej samej chwili, w której powtarzała sobie te słowa.
- Podwójny ser, pieczarki i szynka? - spytał Tom, ściskając w jednej dłoni telefon, a w drugiej ulotkę pobliskiej pizzerii.
Znowu była w jego mieszkaniu. Siedziała na jego kanapie, trzymała w rękach jego kubek, przełączała kanały w jego telewizorze. Patrzyła w jego oczy.
- Może być - odpowiedziała, decydując się w końcu na Disney Channel i rozsiadając wygodniej na kanapie.
- Co oglądamy?
Tom rozłożył się obok, bezceremonialnie kładąc stopy na niskim stoliku, który stał przed nimi.
- Fineasza i Ferba.
- Bomba.
Przez kilka minut wpatrywali się bez słowa w ekran telewizora, rozkoszując się prostą animacją, w zamyśle twórców przeznaczoną zapewne dla osób dwa razy młodszych od nich. Było w tej sytuacji coś, co zmuszało ją, by wrócić myślami do przeszłości. Oglądanie kreskówek, zajadanie się jedzeniem zamawianym przez telefon, wylegiwanie się na jego kanapie. Miała wrażenie jakby cofnęła się w czasie. Zbyt dobrze to znała. Zaledwie dwa lata temu tak wyglądał każdy jej weekend, gdy wracając w piątek ze szkoły rzucała w kąt książki, pakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka i szła na dworzec, by pociągiem dostać się do Oslo i odwiedzić swojego chłopaka. A potem godzinami siedziała z nim na tej samej kanapie co teraz, zajadała się żelkami i słuchała jego dowcipów. Wciąż pamiętała jak matka za każdym razem urządzała jej o to awanturę. Masz egzaminy, musisz skończyć liceum, co ty widzisz w tym głupim chłopaku. Pomyśl o sobie. Gdy Lisa czasem wspominała jej słowa, nie mogła powstrzymać refleksji na temat tego, że choć jej rodzicielka nigdy nie dała się jej poznać jako dobra matka, w pewnych kwestiach miała dużo racji. Pomyśl o sobie. Teraz już wiedziała, co oznaczały te słowa, choć wtedy tak dobrze to do niej nie docierało. Pomyśl o sobie. Nie popełnij moich błędów. Nie poświęcaj całego swojego życia mężczyźnie, nieważne jak mocno wydaje ci się, że go kochasz. Lisa wiedziała, co szłoby za tymi słowami, gdyby tylko matka kiedykolwiek zdobyła się na to, by wypowiedzieć je na głos. Zagubisz się. Utracisz samą siebie. Zanim się zorientujesz zostaniesz w domu z dwójką dzieci, a twój ukochany będzie podbijał świat i nawet nie raczy obejrzeć się za siebie. Nigdy nie przeprowadziła z nią szczerej rozmowy, nigdy nie czuła nawet takiej potrzeby, ale Lisa była stuprocentowo pewna, że matka żałowała wielu podjętych przez siebie decyzji. Gardziła kobietami, które poświęcają wszystko dla swoich rodzin. I zanim się spostrzegła została zmuszona do tego, by stać się jedną z nich. Może dlatego nigdy nie sprawdziła się w roli matki. Może po prostu się do tego nie nadawała. O ile jeszcze potrafiła radzić sobie z Anette, ślicznym, blondwłosym aniołkiem wyrastającym na piękną kobietę, w której mogła dostrzec odbicie samej siebie, o tyle z zawsze trzymającą się na uboczu Lisą nigdy nie potrafiła znaleźć wspólnego języka. Dziewczyna do dziś pamiętała wszystkie gorzkie słowa, którymi rodzicielka zasypywała ją pod najmniejszym pretekstem. Ale w pamięci wyryło się jej też to nieustannie powtarzane pomyśl o sobie. Siebie stawiaj na pierwszym miejscu. To ty jesteś główną gwiazdą w teatrze swojego życia. Nie daj się stłamsić. Nie daj sobą pomiatać. Pomyśl o sobie. Kompletną ironią losu wydawało się znaczenie tych słów w zestawieniu z tym, jak traktowała ją własna matka. Autorka tych słów. Ta, która powinna jej pokazać jak ma to wyglądać w praktyce. Która miała ją nauczyć, jak to zrobić. Choć może to właśnie robiła? Ona przecież ciągle myślała tylko i wyłącznie o sobie. Nie interesowała się prowadzeniem domu czy wychowaniem dzieci. Załatwiła Lisie lekcje gry na pianinie łudząc się, że córka cokolwiek w tej dziedzinie osiągnie. Gdy okazało się, że ta nie przejawia żadnego specjalnego talentu, natychmiast odwołała nauczyciela. Rozpieszczała Anette, ale traktowała ją bardziej jak piękną, porcelanową lalkę niż dorastającą dziewczynę. Myślała o sobie. I jedyne, czego uczyła córki to to, by postępowały tak samo.
Pomyśl o sobie, Lisa. Co ty tu właściwie robisz? Po co znowu wskakujesz w rwący nurt tej samej rzeki? Nie umiała sobie odpowiedzieć. Coś ciągnęło ją do Toma i nie mogła temu zaprzeczyć, nieważne jak bardzo by tego chciała. Spędzanie z nim czasu sprawiało jej ostatnio mnóstwo przyjemności, nawet jeśli oboje nie mieli pojęcia na czym stoją. Lubiła siedzieć z nim na kanapie, oglądać bajki i kłócić się o ostatni kawałek pizzy. Nie chciała z tego rezygnować. Myślała o sobie.
- Rozmawiałeś ostatnio z Berem? - spytała, odrywając wzrok od ekranu i przenosząc oczy na Toma.
- Zależy o czym. A co?
- Nic. Po prostu nie mam pojęcia, co wiesz i ile wiesz, i czy mogę z tobą w ogóle gadać.
Spojrzał na nią nieprzytomnie, odrzucając z czoła długie włosy. Podrapał się po głowie, próbując zrozumieć, co właściwie miała na myśli.
- Możesz jaśniej?
- Jedziesz do Planicy? - rzuciła, niby niewinnie, uważnie śledząc jego reakcję. Dokładnie tak jak się spodziewała, na ułamek sekundy cały się spiął i udał, że niesamowicie interesują go własne paznokcie.
- Czyli do tego pijesz - westchnął, sięgając po kawałek pizzy i podciągając nogi na kanapę.
- Jedziesz czy nie? - spytała, powstrzymując irracjonalną chęć połaskotania go w bose stopy.
- Wiesz, że mamy dopiero styczeń, prawda? Nie mam pojęcia, co będzie za dwa miesiące. Zważywszy na to, że nie ma mnie w kadrze na Igrzyska, pewnie trzeba zakładać najgorsze.
- Jezu, przestań się w końcu nad sobą użalać - mruknęła ostro i zupełnie nietaktownie. Ale znała go. Wiedziała, że nie powinna się rozczulać nad jego zmartwieniem, bo inaczej gotów utonąć we własnych łzach. W trudnych chwilach Tom zawsze potrzebował kogoś, kto nie bałby się nim potrząsnąć. Nie miała zielonego pojęcia jak to się stało, że znowu to właśnie ona była tą osobą. Zupełnie jakby ostatnie dwa lata nigdy nie miały miejsca.
- Dlaczego? Narzekanie i użalanie się nad sobą jest strasznie fajne - odparł z przekonaniem, nie zważając na jej zdziwione spojrzenie.
- Ale zupełnie nie w twoim stylu. Tom, którego znam, obróciłby to wszystko w żart i uznał, że to w sumie dobrze, bo zamiast jechać na drugi koniec świata, będzie mógł sobie na spokojnie potrenować.
- Nie wiem o jakim Tomie mówisz, skarbie, bo na pewno nie o mnie.
- Daj spokój - westchnęła, zmieniając kanał, gdy na ekranie telewizora zamiast zielonej czupryny Ferba pojawiły się reklamy. - Przecież nie możesz z tego powodu rozpaczać do końca świata.
- I nie zamierzam. Po prostu chciałem się trochę nad sobą poużalać. Nie można?
- To co z tą Planicą? - spytała, zmieniając temat. Tom jedynie z irytacją przewrócił oczyma.
- No raczej, że jadę. Nawet jakby mnie nie chcieli w kadrze, to i tak pojadę.
- Kiedy ci powiedział?
- Dwa dni temu. - Chłopak potarł w zamyśleniu podbródek, próbując sobie przypomnieć wszystkie okoliczności tamtej rozmowy. - Zebrał nas wszystkich po treningu i wyskoczył z tą jakże radosną nowiną. A tobie?
- W zeszłym tygodniu - mruknęła, podciągając kolana pod brodę i oplatając nogi ramionami. - To raczej nieodwołalne.
- Raczej na pewno. Wiesz, koniec sportowej kariery to nie koniec świata, nie powinnaś się tym za bardzo przejmować. Ber ma mnóstwo innych możliwości. Skoro podjął taką decyzję, to najwidoczniej uważa ją za najlepszą.
- Wiem. Nie o to chodzi - powiedziała, odchylając głowę do tyłu, by położyć ją na oparciu kanapy. - Tak będzie pewnie najlepiej, wiem. I nie zamierzam go od tego odwodzić. Mam pełną świadomość tego, jak on się ostatnio męczy.
- Skoro nie masz mu tego za złe, to w czym rzecz? - spytał Tom, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą od niej usłyszał. Spodziewał się wszystkiego, na czele z dziką awanturą, którą mogłaby urządzić Romoerenowi. Wyrażone przez nią absolutne zrozumienie jego decyzji kompletnie go zaskoczyło.
- Po prostu jest mi smutno - westchnęła, przeczesując włosy palcami. - Zajebiście smutno. Coś się kończy.
Nie musiała go o tym przekonywać. Był niemal pewien tego, że w jej głosie usłyszał z trudem powstrzymywane łzy. Nie wiedząc jak mógłby inaczej zareagować albo co powiedzieć, przysunął się do niej i mocno ją przytulił.
- W porządku - wyszeptał w jej włosy, gdy przytuliła policzek do jego klatki piersiowej. - Wszystko będzie dobrze.
Poczuł, że się roześmiała i cały nastrój chwili runął w ułamku sekundy. Jeszcze chwilę temu tulił ją do siebie i gładził palcami jej włosy, a teraz ona skręcała się ze śmiechu.
- Boże, zapomniałam już jaki jesteś beznadziejny w pocieszaniu.
- Zabawne, ale mógłbym to samo powiedzieć o tobie, panno przestań się w końcu nad sobą użalać” - rzucił z udawaną złością.
- Dobra, nie obrażaj się. W przytulaniu nie jesteś aż tak kiepski - powiedziała, otaczając się jego ramieniem i na nowo przylegając do jego piersi. - A nad resztą da się popracować.

***

- Hej.
Słysząc znajomy głos, Rune wstał z ławki, ale już po chwili tego pożałował, nie wiedząc jak właściwie powinien się zachować. Jak miał się z nią przywitać? Jeszcze miesiąc temu po prostu by ją przytulił, pocałował w policzek, zrobił cokolwiek, co nie byłoby staniem w miejscu i niepewnym kołysaniu się to w przód, to w tył, przenosząc ciężar ciała z pięt na palce. Na szczęście Lisa miała więcej wyczucia i po prostu usiadła na ławce, z której przed chwilą wstał, kładąc obok siebie dużą skórzaną torbę, wypełnioną po brzegi. Czasem zastanawiał się, co w niej nosi. Na pewno aparat. Zawsze miała przy sobie aparat. I mnóstwo innych, na pozór zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Teraz, gdy właściwie nie miała stałego mieszkania, jedno z jego ulubionych powiedzonek, mówiące, że dziewczyna nosi w torbie cały swój życiowy dobytek, nabierało niezwykle gorzkiej ironii, która powstrzymała go przed wygłoszeniem podobnej mądrości. 
- Dzięki, że przyszłaś - odezwał się w końcu, przysiadając obok niej i wpatrując się w wolno płynącą  wodę, w przecinającej jeden ze stołecznych parków rzeczce. Kilka dzikich kaczek błądziło bezwiednie po zaśnieżonym brzegu w poszukiwaniu pożywienia. Raz po raz wskakiwały do zimnego prądu i z godną podziwu obojętnością dawały mu się ponieść o kilka metrów dalej.
- Nie ma sprawy. Przez telefon brzmiało to dość pilnie - odpowiedziała Lisa, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. - Więc o co chodzi?
- Właściwie to nic takiego. 
Westchnął ciężko, uciekając przed jej pytającym spojrzeniem. Już sekundę po tym, gdy dla świętego spokoju uległ błaganiom Silje, zaczął tego żałować. Nie umiał jej odmówić, kiedy trzepocząc rzęsami, prosiła, żeby porozmawiał z Lisą i wszystko jej wyjaśnił. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego było jej to tak niezbędnie do życia potrzebne. W jego skromnym mniemaniu wszystko mogłoby dziać się dokładnie tak, jak działo się do tej pory. Toczyć swoim torem i powoli się rozwijać. Nie musieli od razu wyskakiwać przed wszystkimi z żadnymi deklaracjami, nie musieli nikomu zdawać relacji z tego, co między nimi było, nie musieli nikomu się tłumaczyć. Ona nas widziała, Rune. No i co z tego? Jakie to miało znaczenie? Oprócz Lisy widziało ich wtedy pół baru. Ale to obcy, którzy nic o nas nie wiedzą. A ona... To twoja przyjaciółka, Rune. Powinieneś jej powiedzieć, Rune. Od tygodnia patrzy na mnie z żądzą mordu w oczach, Rune. Tak to mniej więcej zapamiętał. Nie potrafił nadążyć za logiką Silje i miał wrażenie, że w momencie, gdy szczegółowo tłumaczyła mu, dlaczego powinien wyspowiadać się Lisie ze swojego nowego związku, przysnął na dłuższą chwilę i niewiele z jej rzeczowych argumentów do niego dotarło. Pamiętał jedynie urywki jej słów, które właściwie nie tworzyły całości i nie miały większego sensu. Ale obiecał. I przecież nie mógł pozwolić na to, żeby Lisa wciąż mordowała jego dziewczynę wzrokiem. 
- To twoje nic takiego” to Silje, tak?
- Dobra jesteś - przyznał ze zdziwieniem. - Skoro taka jesteś domyślna, to możemy uznać, że ta rozmowa już się odbyła i zmienić temat?
- Nie, nie możemy - zaoponowała szybko. - Masz się wytłumaczyć. Co to właściwie jest? Znaczy, między wami? Kiedy? Jak? I w ogóle dlaczego? Bo ja nic nie rozumiem, więc musisz mnie olśnić. 
- Po prostu. Stało się. 
- Boże, Velta. Po prostu to mogłeś się potknąć albo zgubić klucze. To znacznie przekracza poziom po prostu”.
- Co mam ci niby powiedzieć? - Spytał, przeczesując palcami włosy. - Stało się i już. Nie mów, że nie znasz tego z własnego doświadczenia. Czasami nie ma wyjaśnienia. Po prostu coś się dzieje i tyle. Zero logiki. 
Choć jego argumenty nie trzymały się kupy, nie mogła z nim dyskutować. Miał ją. Oczywiście, że to znała. Chwila, w której wylądowała z Tomem w łóżku, choć od tamtego wieczoru minęły już prawie dwa tygodnie, wciąż była w jej pamięci równie żywa, jakby wydarzyło się to wczoraj. I nadal nie miała na to żadnego wytłumaczenia. Stało się. Po prostu. 
- To coś poważnego? 
- Tak sądzę.
- Nie wierzę, Velta się zakochał!
Cała ta sytuacja wydawała się jej niemal komiczna. Jeszcze dwa miesiące temu gotowa była podejrzewać go o kosmate myśli pod własnym adresem. Co prawda wciąż zaprzeczała, gdy Ber w mało subtelny sposób dawał jej do zrozumienia, że Rune za bardzo się do niej garnie. A już na pewno unikała wtrącania się w konflikt, który powstał w kadrze na linii Velta - Hilde, gdy jeszcze pracowała w redakcji i spędzała z nimi mnóstwo czasu. Ale nie była ślepa. Rune był przy niej zawsze, gdy go potrzebowała. Był na każde zawołanie, na każdą jej prośbę. Gdy nie miała gdzie się podziać w święta, od razu zaproponował, żeby pojechała z nim do jego siostry. Gdy dowiedziała się o związku Bera i Anette, to jemu się żaliła, a on cierpliwie słuchał, choć pewnie powinien w tym czasie trenować, a nie wisieć na telefonie. Nieustannie był w pobliżu, zawsze gotów jej pomóc. To nie brało się z niczego. I z pewnością chodziło o coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Jej przyjacielem był Bjoern. I Tom, dużo wcześniej, jakby w zupełnie innym życiu, gdy oboje mieli po kilka lat i ich największym zmartwieniem było to, że zapomnieli odrobić pracy domowej. Wiedziała jak wygląda przyjaźń. I wiedziała, że Rune chyba chciałby być kimś więcej. Grała ślepą, nieświadomą tego idiotkę, bo nie chciała go stracić. Nie potrafiła odwzajemnić jego uczuć. A później powoli zaczął z niego uchodzić cały zapał. Ucieszyła się. Bo z chłopaka, który osaczał ją na każdym kroku, któremu wyraźnie zależało na czymś więcej niż tylko przyjaźni, stał się tym, kim chciała by był od początku. Kumplem. Dobrym kumplem, który wciąż był blisko, ale pozbywając się nadmiernego entuzjazmu i przestając próbować imponować jej na każdym kroku, zmienił się w chłopaka, którego w końcu bezkarnie mogła nazwać przyjacielem. Tylko przyjacielem. I przyjacielem. Wtedy, choć dostrzegała tę przemianę i się nią cieszyła, nie rozumiała, z czego ona wynika. Teraz miała wrażenie, że już wie. Doskonale zna imię tej zmiany.
- Może i tak - potwierdził, powoli kiwając głową. - Sam nie wiem. Lubię ją. A ona mnie. Na razie nie potrzeba mi nic więcej. 
- Jak to się właściwie zaczęło?
- Nijak. Przesiadywałem sporo u was w barze, jeszcze zanim ty się tam pojawiłaś i tak jakoś, od słowa, do słowa. Sam nie wiem, kiedy przestałem tam przychodzić po to, żeby się napić, ale po to, żeby ją zobaczyć.
- O mój Boże - Lisa wycedziła powoli każde słowo, łapiąc się za głowę i starając się nie roześmiać. - Dobra, skończ. Ostatnio mam pecha do pieprzonych romantyków. 
- Kogo masz na myśli? - podłapał szybko, wpatrując się w nią z wyczekiwaniem.
- Nieważne - rzuciła, wyciągając z torby aparat i kawałek bułki. O ironio, ona chyba naprawdę nosiła przy sobie cały swój dobytek. Wstała z ławki, przecięła parkową alejkę i podeszła bliżej brzegu rzeczki. Przykucnęła, próbując schować się za jedną z większych zasp i porozrywała pieczywo na mniejsze części. Rzuciła kilka z nich w kierunku brodzących w zimnej wodzie kaczek.
- Wiesz, że nie można ich dokarmiać? - spytał Rune, podchodząc bliżej i opierając się o jedno z drzew.
- Cicho, nikt nie widział - mruknęła Lisa, próbując uchwycić w obiektywie moment, gdy ptactwo wynurza się z wody i za pomocą kilku machnięć skrzydłami wydostaje się na brzeg, by zakraść się po pożywienie. - Co jest w tej Silje, co? 
- W jakim sensie?
- Mam wrażenie, że to jedna z tych osób, które możesz albo kochać, albo nienawidzić.
- Zabawne, że mógłbym to samo powiedzieć o kimś jeszcze - mruknął Rune, szybko uchylając się przed ręką dziewczyny, gdy próbowała dać mu kuksańca. 
- Uważaj z kim wojujesz, Velta.
- I ty też. 
Zawiedzione kaczki, które wygrzebały już ze śniegu wszystkie okruszki, odwróciły się do nich kuprami i wróciły do pluskania się w wodzie.

***

- Valerie? Jesteś tam?
Anette przełożyła telefon do drugiej ręki i wyszła na balkon, próbując złapać lepszy zasięg. Jedyne słowa przyjaciółki, które do niej doleciały, były na tyle niewyraźne, że nawet nie próbowała udawać, że cokolwiek zrozumiała.
- Jestem, jestem! - Usłyszała zdyszaną Val, która zapewne właśnie uporała się z ganianiem dzieciaków po całym domu i próbą ułożenia ich do snu. Jej nierówny oddech nie mógł wynikać z niczego innego, zważywszy na to, że mąż przyjaciółki wyjechał w delegację, a Anette nie podejrzewała jej o nagłą zmianę trybu życia i uskutecznianie wieczornych treningów, które wiązałyby się z biegami na długie dystanse.
- Żyjesz?
- Dzieciaki dały mi dzisiaj w kość - powiedziała, a blondynka usłyszała w słuchawce dźwięk, który nieomylnie rozpoznała jako przełykanie niebotycznych ilości wody. Od kiedy ją znała, Valerie była jedną z tych, w jej odczuciu niemal mitycznych osób, które na okrągło piją wodę. - Liv wykończyła mnie na placu zabaw, a Vidar złapał jakiegoś wirusa i od wczoraj gorączkuje, mam tu urwanie głowy.
- I jeszcze ja zawracam ci gitarę.
- Dokładnie - Valerie zachichotała do słuchawki. - Co słychać?
Anette podciągnęła nogi na leżaku, który okrągły rok spędzał na jej balkonie i owinęła się szczelniej grubym swetrem, ściskając się w talii jego długim paskiem.
- Ber rzuca skoki - zaczęła, mówiąc pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl. Tym ostatnio żyła. Nie chciało jej się wierzyć, że znalazła się w punkcie, w którym najważniejszą kwestią dotyczącą jej codzienności było coś, co dotyczyło faceta. Nie jej, ale kogoś innego. Zupełnie jakby otaczająca ją rzeczywistość obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.
- W cholerę?
- W cholerę. Na dobre. Strasznie się z tym męczy - dodała. - Wiesz, może sobie mówić, że teraz, gdy już podjął tę decyzję, jest mu o wiele lepiej i w zasadzie się z tego cieszy, ale nie jestem ślepa. To dla niego niesamowicie trudne. I, owszem, tak będzie lepiej, ale on jeszcze tego nie rozumie. Na razie tylko to sobie wmawia.
- Zawsze coś - skwitowała Valerie z godnym siebie sarkazmem, za który kiedyś Anette ją pokochała.
- Myślę, że dopiero, gdy skończy się sezon, to wszystko do niego dotrze. Wtedy naprawdę wszystko się skończy, a jego decyzja nie będzie tylko... no właśnie, decyzją. Stanie się faktem.
- Net?
- No?
- Wiesz, że wpadłaś po uszy, prawda?
- Prawda - przyznała, przymykając oczy.
Valerie zawsze umiała ją przejrzeć. Dawno wiedziała, co się święci, pewnie jeszcze zanim sama Anette zdała sobie z tego sprawę. Ona długo broniła się przed przyznaniem się przed samą sobą do tego, co czuje. A jeszcze dłużej zajęło jej przyznanie się do tego jemu. Ale teraz już wiedziała. I on też. Wymawianie tych dwóch słów, choć wciąż momentami wywoływały w niej lęk, sprawiało jej przyjemność, której istnienia nigdy wcześniej nie podejrzewała. Kochała go. I choć nie była i pewnie nigdy nie będzie gotowa, by wykrzyczeć to całemu światu, liczyło się, że on o tym wie.
- Ostatnio mam wrażenie, że ja to nie ja. Nie poznaje tej dziewczyny, Val. Zachowuję się jak nastolatka, która pierwszy raz w życiu poczuła motyle w brzuchu.
- To źle?
- Fatalnie. Nie wiem, co robić. Jest wspaniale, owszem, ale żyjemy w jakiejś cholernej mydlanej bańce, która może pęknąć w każdej chwili. A ja nie chcę skończyć ze złamanym sercem. Nie mogę.
Kochała go. Ale pewnych rzeczy nie mogła mu powiedzieć. Wciąż nie potrafiła otworzyć się przed nim na tyle, by wypowiedzieć na głos wszystkie swoje obawy. Nie chciała tego robić. Wiedziała, jakie będą tego konsekwencje. Czuła, że zacznie ją przekonywać, że nie ma czym się martwić, że będzie próbował zrobić wszystko, by przestała się bać. Taki właśnie był Ber. Nie pozwoliłby jej się z tym zmierzyć w samotności. A to był jedyny sposób radzenia sobie ze światem jaki znała. Tylko tak potrafiła. Wynikało to ze wszystkich lat, które spędziła właśnie tak mierząc się z codziennością. Nie znała innych sposobów. Nie potrafiła prosić o pomoc i nie umiała jej przyjmować. Chciała uporać się z tym sama. Potrzebowała tego. Wiedziała, że tylko jeśli przezwycięży ten irracjonalny strach przed całkowitym zaangażowaniem się w związek, pewnego dnia będzie mogła spojrzeć mu w oczy i powiedzieć tak.  Tak, kocham cię. Tak, nie wyobrażam sobie mojego świata bez ciebie. Tak, chcę z tobą spędzić resztę życia.
- Net, posłuchaj. Nigdy nie mieszałam się do twojego życia. Nie wtrącałam się do twoich wyborów, do niczego cię nie namawiałam, od niczego nie odwodziłam. Jesteś silną, mądrą kobietą, która zawsze najlepiej wiedziała, co dla niej najlepsze. Nikt inny nie ma prawa o tobie decydować. Jesteś twarda, dużo twardsza niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Ale jeśli wiem o tobie jedno to to, że potrzebujesz Bjoerna. Potrzebujesz go jak powietrza, bo dość już masz życia w samotności. Wiem, że nie chcesz nikogo krzywdzić, wiem, że nie chcesz cierpieć, wiem, że zawsze uciekasz, bo sądzisz, że tak jest prościej. Ale wcale nie jest. Nie wierzę w bajki o miłości. Nie wierzę w książąt na białych koniach ani księżniczki, które trzeba ratować z wieży. Nie wierzę w miłość do grobowej deski. Za dużo widziałam, za dużo przeżyłam. Ale wierzę w to, że nie da się żyć samemu. Że człowiek zawsze będzie potrzebował kogoś u swojego boku. Jestem z Kasperem, mimo wszystko. Wcale nie jest tak, jakby przeszłość nie miała miejsca, jakby on nigdy mnie nie zdradził, jakbym nigdy nie usunęła pierwszej ciąży, jakbyśmy nie popełnili setek błędów. Kochaliśmy się i nienawidziliśmy się. Znowu się kochamy. Mamy wspaniałe dzieciaki. Dajemy radę. To nie jest tak, że masz prawo się bać, Net. Życie zabierze ci nawet to. Nie masz na to czasu. Nie marnuj go na to. Uwierz mi, potrzebujesz Bjoerna. Potrzebujesz go w swoim życiu. Nawet jeśli teraz się tego boisz. Za rok tego pożałujesz, a za pięć lat uzmysłowisz sobie, że nawet nie było warto. Nie warto marnować czasu na strach, Anette. Wiesz o tym.
Valerie mówiła i mówiła. Mówiła o sobie i o niej, mówiła o Berze i książętach na białym koniu, o dzieciach. O życiu. Mówiła o zmarnowanych szansach i popełnionych błędach, o radościach i smutkach. O codzienności. Anette nie potrafiła jej nie uwierzyć. Chłonęła każde słowo przyjaciółki, czując, że gdzieś wewnątrz niej narasta niezachwiana pewność.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. To nie tak, że ty to nie ty. Że nie poznajesz samej siebie. To wciąż jesteś ty, Net. Po prostu w końcu pozwoliłaś komuś na to, żeby zakradł się do twojego życia i dał ci szansę na to, żebyś inaczej spojrzała na samą siebie. Pozwól sobie na to. Może spodoba ci się to, co zobaczysz.
- Wiesz, że jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam sobie wymarzyć? - spytała cicho Anette, siąkając nosem.
- Ja też cię kocham.
- Muszę kończyć - powiedziała blondynka, przeciągając się na krześle. Usłyszała dźwięk przekręcanego w drzwiach zamka.
- Leć do niego. Pa.
Schowała telefon do kieszeni i weszła do mieszkania, zamykając za sobą balkonowe drzwi i nie pozwalając chłodnemu powietrzu dostać się do środka.
- Dobry wieczór - powiedział Ber, całując ją w czoło i przytulając policzek do jej włosów.
- Kocham cię.
Przytuliła go mocno, rozkoszując się brzmieniem tych dwóch słów, które zawisły w powietrzu i wywołały na jego twarzy najpiękniejszy z uśmiechów.
________________________

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta.
Wróć.
Coraz bliżej koniec, coraz bliżej koniec.
W zasadzie się z tego cieszę, a te ostatnie rozdziały pisze mi się po prostu fantastycznie. Nie mam pojęcia z czego to wynika. Zostawiam Was z moimi dziećmi, a sama wracam do szarpania się z licencjatem, którego pisanie jest zdecydowanie mniej przyjemne. Trzymajcie się ciepło <3

4 komentarze:

  1. Czuć, że pisze Ci się fantastycznie. Rozdział jest cholernie dobry i, no nie, nie pisz o żadnych końcach, bo robi się strasznie smutno. Człowiek tu się zachwyca każdym słowem, zdaniem, ruchem, a potem wparuje takie "coraz bliżej koniec" i czar pryska :(
    Jest coś w tym opowiadaniu, takie niesamowite coś, co wciąga i nie pozwala odejść. Jestem całkowicie zafascynowała historią, którą stworzyłaś, tymi wszystkimi interakcjami, jakie tu zachodzą. Tom-Lisa, Lisa-Rune, Bjoern-Annette. Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się w tym świecie, gdzieś obok (okej, Norwegia nie do końca 'gdzieś obok'), że twarze, które widzimy na telewizyjnych ekranach właśnie takie historię skrywają. Magia. Brak mi słów, by to wszystko opisać, ale dziękuję za to wszystko, co właśnie dzieje się w moim sercu, bo jest to piękne <3
    Aż tęskni się za skokami łatwiej, gdy czyta się takie perełki.
    Życzę im z całego serca, żeby im wszystkim się wreszcie po prostu poukładało. Żeby Tom i Lisa się zeszli, oglądali razem kreskówki i jedli nutellę (kupiłam ostatnio malutką nutelkę, jejku, co za cudo!). Żeby Rune otrzymał od Silje to, czego Lisa nie mogła mu dać (Kurczę, ten rozdział uświadomił mi jak bardzo kocham Twojego Rune). Żeby Anette przestała się bać i dała się ponieść wspólnemu życiu z Bjoernem. Żeby byli szczęśliwi. Po prostu.
    A Tobie życzę pomyślnego napisania licencjatu oraz weny do pisania ff. Jesteś totalnie wspaniała <3

    OdpowiedzUsuń
  2. oczy mi sie zamykają i chyba nie dam rady jednak się dziś wypowiedzieć, bo chcę, żeby to był super komentarz, ale przysięgam, zrobię, co w mojej mocy, by się spiąć i wystukać coś mądrego na dniach!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż strach, że znów gdzieś znikam wśród tych, którzy tylko czytają, a nie komentują. Straszliwie Cię za to przepraszam. Również wrócę tu w ciągu kilku dni z obszernym komentarzem, na który ten rozdział i całe opowiadanie zasługuje. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra! Jestem! I nie wiem, czy to, co zaraz napiszę będzie jakkolwiek składne i spójne, ale bez komentarza tego rozdziału po prostu nie można zostawić. Będę się streszczać, bo wyczytałam na Twoim wywiaderze, że niedługo może pojawić się nowy rozdział, więc przyoszczędzę swojego wysiłku intelektualnego (...czego?) i tam już trzasnę Ci stronicowy elaborat. Ale do rzeczy!
      Pierwsze co, to tytuł. Jak zobaczyłam tytuł rozdziału po raz pierwszy to się uśmiechnęłam. Szeroko i szczerze. No bo kaczki, co może być złego w kaczkach? Pomyślałam, że nic i chyba zaraz przeczytam rozdział, w którym wszystko będzie się układać; w którym nie będzie żadnych kłótni, krzyków, nikt nie będzie miał ochoty nikogo zabić... Nie, żeby tak było w poprzednich! Po prostu... wszyscy wiemy, jaka jest Lisa. Zmienna jak ta czerwcowa pogoda za oknem.
      I co? Nie myliłam się! W ogóle Lisa... Zadziwia mnie z rozdziału na rozdział jej powolna przemiana. Dojrzewa nam w oczach, powoli przestaje być tym tupiącym nogą dzieckiem i zamienia się w kobietę. Z jednej trony jestem z niej mega dumna, ale z drugiej mam nadzieję, że jej tych rogów nie pozbawisz, co? :D
      No bo zaczęło się od pamiętnej nocy z Tomem, po której go ani nie zabiła, ani... nie wiem, co mogłoby być gorsze od zabicia, chyba tylko powolne tortury. Potem był ten pakt pokojowy, później jej rozmowa z Berem na Holmenkolbakken (swoją drogą cudowna ta scena była, chyba jedna z moich ulubionych!) i jej spokojna reakcja na jego zakończenie kariery, a teraz siedzi z Hildziakiem w jego mieszkaniu i w najlepsze oglądają Fineasza i Ferba, wcinają pizzę, rozmawiają jak starzy, dobrzy kumple i się przytulają!!! Trzy wykrzykniki, dokładnie. No przecież... No ja jestem dumna z obojga. I moje serce potwornie się raduje, bo ja ich shippuję i to hardo. Są tak popieprzeni, że aż cudowni. Amen.
      O, rozmowa z Rune. Czekałam na to bardzo, bo jednak brakowało mi tych ich wspólnych scen. Nieważne, że kiedyś, gdy Rune pojawiał się obok Lisy, to ja krzyczałam do ekranu, żeby spadał i że jej one true love jest tylko Hilde, no ale... Po tym, co się wyrabia z Silje, to jednak rozmowa była im potrzebna. No i kaczki. <3 Od tego rozdziału kaczki są dla mnie symbolem zgody.
      Wydaje się, że teraz może być już tylko okej, hm? Ostatni fragment z Anette tylko potwierdza to, że wszyscy bohaterowie powoli wychodzą na prostą. Cóż, będę ostrożna z osądami, bo już trochę czytam to opowiadanie i pewnie w najmniej spodziewanym momencie wyskoczysz z czymś, co przekreśli obecnie panujące tutaj względne szczęście. Mam złe przeczucia i nie wiem, czy to moje autorsko-czytelnicze doświadczenie czy zachowana ostrożność.. No nieważne, staram się myśleć pozytywnie, bo oni wszyscy zasługują na happy end.
      I wcale a wcale nie podoba mi się, że coraz bliżej koniec! Co to, to nie! Tak mało teraz dobrych skocznych opowiadań w sieci, że chyba z trudem i miesiącami będę się godzić z zakończeniem. Ale okej, jeszcze parę rozdziałów zostało, tak? To nie myślę o końcu, czekam z neicierpliwością na nowość i cóż... Powodzenia!
      (A miałam się streszczać... Cóż, chyba nie jestem słowna :))

      Usuń