29 czerwca 2015

24. Na medal.

Chyba jeszcze nigdy nie czuła się równie niepewnie, przestępując znajomy próg baru. Obawiała się tego, co zastanie w środku. Celowo pojawiła się na miejscu kilkanaście minut spóźniona, pragnąć oszczędzić sobie długiego siedzenia przy jednym ze stolików i obgryzania paznokci, czekając na to aż w drzwiach pojawią się znajome sylwetki. Wolała sama pojawić się jako ostatnia i od progu zmierzyć się z nimi wszystkimi. Bo podświadomie czuła, że będą tam wszyscy. Tom, oczywiście, przecież sama go zaprosiła. Ber, do którego zadzwoniła wczoraj. Z nim pewnie przyjdzie Anette, która zaczęła przejawiać niepokojące zainteresowanie skokami. Fredrik, jego żona i dzieciaki. No i Silje. Na przestrzeni ostatnich miesięcy skomplikowała swoje relacje z nimi wszystkimi. Niemal zrujnowała przyjaźń z Berem, z Silje gryzła się od kiedy tylko się poznały, Anette nie znosiła od lat. Rodziny Fredrika nie widziała od miesięcy, bo właściwie nie bywali w barze. Jedynym pewniejszym punktem w jej życiu wydawał się być teraz Tom. Nie dawało jej to spać po nocach. Nieustannie powtarzała sobie, że nie może znowu się od niego uzależnić. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. 
Poczuła na policzkach mokre pocałunki lekkiego śniegu, który zaczynał lecieć z nieba, więc szybko weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. We wnętrzu panowała znajoma, kojąca niemal atmosfera. Zapach alkoholu mieszał się z zatykającym usta papierosowym dymem, którego nigdy nie potrafili pozbyć się z pomieszczenia, nieważne jak długo by je wietrzyli. Odgłosy wielu rozmów toczonych przy stolikach zlewały się w jedno, w efekcie czego do jej uszu dochodził jedynie niezrozumiały szmer, momentami przerywany głośnymi wybuchami śmiechu. Rozejrzała się szybko, ściągając kurtkę i przewieszając ją przez ramię. Dostrzegła machającą do niej rękę, a chwilę później dopasowała uśmiechniętą twarzyczkę siedmioletniego chłopca, do obrazu, który dawno temu zapisał się w jej głowie. Obok pyzatego blondyna siedział drugi, nieco wyższy, smuklejszy, ale wciąż niesamowicie do niego podobny. Nikt nie miałby żadnych wątpliwości, że są braćmi. Antto i Miro. Dzieciaki Fredrika. Małe diabełki o obliczach aniołów. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak się za nimi stęskniła. Podbiegła do stolika, przy którym siedzieli i przywitała się niepewnie, nie będąc pewną jak zareagują. Ale oni wciąż traktowali ją tak samo jak dwa lata temu, jak przyszywaną starszą siostrę, która przez przypadek pojawiła się w ich życiu, przychodziła do nich czasem i śpiewała im piosenki. Zawsze w towarzystwie Toma, który opowiadał im dowcipy i kopał z nimi piłkę. Dzieciaki go uwielbiały. Ani trochę więc się nie zdziwiła, widząc, że Antto przywłaszczył sobie telefon młodego skoczka i zaczął grać w wyścigi, a Miro siedział mu niemal na kolanach. Hilde zawsze miał do nich fantastyczne podejście. Nie miała pojęcia skąd się ono brało, ale nawet teraz nie mogła wyjść z podziwu nad tym z jaką łatwością przychodziło mu porozumienie się z dwójką kilkulatków. Może wynikało to z tego, że w zasadzie sam wciąż był jak dziecko. Trochę przerośnięte, ale w głębi serca wciąż zainteresowane jedynie zabawą i płataniem innym psikusów. A największego spłatał tobie. Opanuj się. Zanim znowu się w nim zakochasz i będzie za późno, by zawrócić.
- No nareszcie, już myśleliśmy, że stchórzyłaś.
Głos Bjoerna wyrwał ją z zamyślenia, więc dłużej nie zwlekając podeszła w miejsce, w którym siedzieli. Zestawili ze sobą dwa stoliki tak, żeby wszystkie szklanki i talerze się pomieściły. Dzieciaki wraz z Tomem rozłożyły się na jednej z wciśniętych w kąt kanap. Na drugiej, ustawionej do niej prostopadle, siedzieli Bjoern i Anette. Tuż przy nich, na jednym z drewnianych krzeseł przycupnęła żona Fredrika. On sam wciąż stał za barem, napełniając kolejne kufle, które Silje podawała klientom.
- Bardzo śmieszne - skwitowała Lisa, posyłając w kierunku Romoerena harde spojrzenie. Usiadła na wolnym krześle i przybiła piątkę synom Fredrika, którzy natychmiast wyciągnęli w jej kierunku ręce. - Chyba się nie spóźniłam? - dodała, zerkając z ciekawością na duży ekran telewizora znajdującego się kilka metrów dalej.
- Jeszcze się nie zaczęło - odpowiedział Tom, sięgając po dzbanek stojący na środku jednego ze stolików i napełniając trzy literatki sokiem. - Chcesz?
Pokiwała głową w odpowiedzi, więc szybko napełnił kolejną szklankę i przesunął ją po blacie w jej kierunku.
- Gdzie masz flagę, Lisa?
Antto przyjrzał się jej uważnie, bacznie poszukując w jej stroju czegoś, co wskazałoby na to, po co tu przyszła.
- Nie mam. Ale za to mam coś lepszego - dodała szybko, widząc, że wesoły uśmiech znika z okrągłej twarzy chłopca. Sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła z niej dwa małe pudełeczka, które natychmiast zaciekawiły Antto. Zsunął się z kanapy i podszedł do niej, chcąc zobaczyć, co trzyma w rękach.
- Chcesz się pomalować?
W oczach chłopca zaświeciły się radosne iskierki, gdy zrozumiał, że w pudełeczkach jest farba, a także to, w jaki sposób Lisa chce ją wykorzystać.
- Mamo, mogę?
Posłał w kierunku krępej blondynki błagalne spojrzenie, a ta przewróciła jedynie oczyma w odpowiedzi.
- Będziesz ich z tego myć, Lisa.
- Spoko, wystarczy wacik i trochę płynu do demakijażu, damy radę. To co, kto pierwszy?
Antto przechylił się w jej stronę, śmiało nadstawiając lewy policzek i pozwalając jej wymalować na nim norweską flagę. Nigdy nie wykazywała specjalnych zdolności plastycznych, ale jakoś udało jej się wykonać rysunek, nie czyniąc z twarzy chłopca niefortunnego bohomazu. Kątem oka dostrzegła, że Tom też umoczył palce w farbie i wymalował identyczny obrazek na policzku Miro. Chwilę potem chłopcy postanowili się im odwdzięczyć, w wyniku czego przez resztę wieczoru oboje paradowali na twarzach z czymś, co w zamiarze z pewnością miało przedstawiać norweską flagę. Gdy zobaczyła, co młodszy z chłopców zmalował na policzku Toma, z radością wspomniała własne słowa, którymi zaledwie kilka minut temu uspokoiła zafrasowaną Bridget. Wystarczy wacik i trochę płynu do demakijażu. Całe szczęście, że to tanie badziewie łatwo się zmywa.
- I jak obstawiamy? - spytał Fredrik, podchodząc do nich, gdy na ekranie telewizora rozpoczęła się relacja z Soczi i pierwszy skoczek zasiadł na belce.
- Stoch albo Kasai - odpowiedziała szybko Lisa, gorąco wierząc w to, że za jakieś dwie godziny jej przypuszczenia okażą się słuszne, ale mimo wszystko modląc się w duchu o to, by jej niedoszły szef nie wpadł na pomysł zakładów. Nie miała zbyt wiele pieniędzy, a wizja bankructwa w połączeniu z tym, że właściwie była ostatnio bezdomna, nie napawała jej zbytnim entuzjazmem.
- Ale z ciebie patriotka - zaśmiał się Bjoern.
- Nasz Andersik coś zwojuje, mówię wam - dodał Tom, sięgając ręką do miski ze słonymi orzeszkami. - Poza tym Kasai nie jest zbyt dobry na normalnych skoczniach.
- Własnym uszom nie wierzę - podłapała Lisa. - To jednak istnieje coś w czym Kasai nie jest dobry?
- Nie powiedziałem, że nie jest dobry, tylko że niezbyt dobry. To znacząca różnica - zaperzył się Hilde, połykając garść orzeszków. - I nie waż się mu wspomnieć, że w ogóle coś mówiłem.
- A liczyłam na to, że wyciągnę to przy naszych kolejnych piątkowych ploteczkach - zironizowała, śmiejąc się głośno na widok jego oburzonej miny.
- W zasadzie Tom ma rację - wtrącił się Fredrik. - Bardal może wszystkich zaskoczyć.
- Najważniejsze, że jest stabilny. Może rzeczywiście nie przeskoczy Stocha, ale na podium z pewnością ma spore szanse - zawyrokował Bjoern, odrywając na moment wzrok od ekranu.
- Oby tylko nam nie zafundował jakiejś nieprzyjemnej niespodzianki.
- Tak, tak, oby wygrał i wszyscy będziemy szczęśliwi. - Bridget ze zniecierpliwieniem przerwała mężowi. - Zaciśnijcie kciuki i zacznijcie oglądać, a nie się wymądrzać.
Ku zdziwieniu Lisy zgodnie posłuchali i wszystkie głowy odwróciły się w stronę ekranu. Niska blondynka, mimo swej niepozornej postury, miała w głosie niesamowitą moc przekonywania. Dziewczyna czasem zastanawiała się skąd w niej tak ogromna stanowczość. Szantaż, zastraszenie i przekupstwo, przypominała sobie jej słowa, najlepsza metoda nauczania. I sprawdza się też przy własnych dzieciach. Nie śmiała jej nie wierzyć. Bridget miała prawie dziesięcioletnie doświadczenie w pracy z niesfornymi uczniami jednego ze stołecznych liceum, a przy tym wychowywała dwóch małych łobuzów. Skoro twierdziła, że te metody działają, to z pewnością właśnie tak było. I jak się okazuje nie tylko w przypadku dzieci i uczniów. Nawet dorośli mężczyźni cichli słysząc jej pouczenia. Fakt, że Bridget siedziała obok jej starszej siostry, zmusił Lisę do bezwiednego porównania tych dwóch kobiet. Wyglądem różniły się niemal pod każdym względem, Anette była wysoka i smukła, Bridget raczej niska i krępa. Jedna miała długie, lśniące włosy wijące się w delikatnych lokach, druga, choć w tym samym kolorze, to krótko ścięte, związane w nieporadną kitkę. Jedna w pełnym makijażu, druga zupełnie go pozbawiona. A jednak z obu biła siła, której Lisa im zazdrościła. Anette odniosła zawodowy sukces, była świetna w swojej pracy, a przy tym z pewnością mogłaby zostać królową piękności, Bridget była spełnioną nauczycielką, którą lubili uczniowie i wspaniałą matką. Obie miały przy sobie fenomenalnych facetów. A obok nich ona.  Mała, zagubiona Lisa. Dziewczyna, która nie poradziła sobie na studiach, którą zwolniono z pracy, która nie miała się nawet gdzie podziać i spała na zapleczu obskurnego baru w centrum miasta. Nieważne jak głęboko szukała, nie potrafiła w sobie znaleźć niczego, co przypominałoby którąś z nich. Co uczyniłoby ją im równą. Nie widziała w sobie ani odrobiny tej siły, którą w nich tak bardzo podziwiała. Nawet Silje, która właśnie się do nich przysiadła, ściskając kciuki za dobry skok Velty, wydawała jej się mocniejsza od niej samej. Może i była wredna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, ale sama na siebie zarabiała, studiowała, a jakby tego było mało, sprawiła, że zakochał się w niej świetny chłopak. Tymczasem ona, Lisa, nie miała właściwie nic.
- Co się tak zamyśliłaś? - spytał Tom, przywołując ją do rzeczywistości w momencie, gdy zaczynała w głowie podliczać swoje oszczędności, zastanawiając się czy stać ją będzie na wynajęcie pokoju w jakimś studenckim mieszkaniu.
- Tak jakoś - mruknęła, przesuwając się na krześle tak, by przepuścić Miro, który, korzystając z przerwy w transmisji, pobiegł do łazienki. 
- A jak ci się podoba konkurs?
- W porządku. Mówiłam, że Stoch wygra - dodała, zerkając przelotnie na ekran telewizora, na którym właśnie wyświetlano wyniki pierwszej serii.
- A ja mówiłem, że Bardal coś zwojuje - odpowiedział, przeciągając dumnie palcami po lewym policzku, na którym widniał malunek, w zamyśle autora przedstawiający norweską flagę. 
- Gratulacje, jasnowidzu - mruknęła, sięgając po szklankę z sokiem. 
- No dobra, to o czym tak właściwie myślałaś? I nie mów, że o niczym. Jesteś strasznie struta.
- A ty strasznie spostrzegawczy - warknęła, zanim zdążyła się powstrzymać. - Zastanawiałam się czy stać mnie na jakieś mieszkanie - dodała szybko, nie dając mu szansy, by się odgryzł.
- Nie mów, że znudziła ci się już stara wersalka Fredrika.
- Raczej znudziło mnie wieczne zawracanie mu głowy. - Widząc zdziwione spojrzenie Toma, który zamierzał zaprotestować, zdobyła się na nieco bardziej konkretne wyjaśnienia: - Nic mi oczywiście nie mówi, zapewnia, że mogę tu siedzieć tyle, ile zechcę, ale ja nie jestem ślepa. Ani głupia. Nikt nie lubi nieproszonych gości.
- Daj spokój, przecież cię nie wyrzuci.
- A powinien. Serio, powinien - powiedziała, opierając łokcie o blat stołu i przyciskając podbródek do dłoni. - Wszyscy obchodzą się ze mną jak z jajkiem, kiedy ktoś powinien mną potrząsnąć i zmusić do działania. Dlatego tak długo tu siedzę i użalam się nad sobą. Ale czas z tym skończyć.
- To znaczy? - spytał Tom, wyciągając rękę i odgarniając jej długie włosy na jedno z jej ramion, tak by widzieć jej twarz, którą próbowała chować w dłoniach.
- Znaczy, że sama muszę się wziąć za siebie, czas najwyższy. Znalezienie dla siebie jakiegoś kąta będzie chyba dobrym początkiem.
- Nie poznaję cię.
- Bardzo śmieszne - mruknęła, zsuwając z nadgarstka gumkę i wiążąc włosy. - Lepiej mi powiedz czy nie słyszałeś, żeby ktoś szukał współlokatora.
- Współlokatorki - poprawił, akcentując ostatnią sylabę.
- Słyszałeś czy nie?
- Jak coś mi się obije o uszy, to dam znać - obiecał Tom, podnosząc do góry Miro, który zdeterminowany przedostać się w kąt kanapy, właśnie wspinał się mu na kolana. - Bo mnie zmiażdżysz, kolego - zażartował Hilde i posadził chłopca między sobą, a jego bratem.
Lisa uśmiechnęła się na ten widok, odwracając głowę do telewizora. Na ekranie znowu pojawiły się migawki ze skoczni, więc na najbliższe pół godziny postanowiła odpuścić sobie ponure rozmyślania, a skupić się jedynie na ściskaniu kciuków za Bardala, który miał realną szansę na świetny wynik. I z całego serca mu tego życzyła. Nigdy nie przypuszczała, że tak szybko przyjdzie jej oglądać relację z najważniejszych konkursów sezonu w towarzystwie dwóch jej ulubionych skoczków. Oni powinni być tam. Powinna oglądać ich na srebrnym ekranie, obok Andersa, a nie siedzieć z nimi w barze oddalonym o tysiące kilometrów od najważniejszej tego wieczoru skoczni narciarskiej na świecie. Takie rzeczy miały się dziać dopiero za parę lat, gdy oni będą na sportowej emeryturze, a w norweskiej kadrze pojawią się twarze, których nie będzie już rozpoznawać. Nie teraz. Ber postanowił skończyć karierę, Tom był bez formy. Wszystko działo się za szybko, zupełnie nie tak jak planowała, życie za bardzo ją zaskakiwało. Nienawidziła tego uczucia. Choć z przyjemnością słuchała teraz rzeczowych komentarzy Romoerena na temat kolejnych skoków, które obserwowali i nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok wymalowanej przez Miro twarzy Toma, wiedziała, że nie tak to powinno wyglądać. Miała wrażenie, że nigdy się do tego nie przyzwyczai. Do oglądania skoków w ich towarzystwie, zamiast podziwiania ich w telewizorze. Wszystko jest nie tak, pomyślała, zaciskając mocno kciuki, widząc, że na belce zasiada Bardal. Wszystko jest nie tak, więc chociaż ty skocz tak jak potrafisz i pozwól mi na chwilę o tym zapomnieć.
- Medal, mamy medal! - krzyknął Tom, gdy tylko Anders wylądował, zanim jeszcze na ekranie wyświetliła się odległość, jaką skoczek osiągnął.
- Kurwa, brąz - wyrwało się Fredrikowi, gdy obok nazwiska zawodnika pojawiły się noty, a chwilę później podliczone punkty i magiczna dwójka, oznaczająca miejsce, które w tym momencie zajął.
- Super! Brąz! - krzyknął Antto, zupełnie nie zważając na zawód w głosie ojca, który właśnie zbierał cięgi od Bridget za przeklinanie przy dzieciach.
Na belce wciąż siedział ostatni skoczek, ale nikt nie spodziewał się tego, że Stoch spektakularnie zawali i pozwoli ich rodakowi awansować. Po kilku minutach widzieli już jak Polak unosi ręce w geście triumfu, a na jego usta wypływa szeroki uśmiech, po tym, gdy skokiem na odległość 103,5 metra bezsprzecznie udowodnił, kto był tego wieczoru najlepszy. We wnętrzu baru rozległy się głośne oklaski, kilka głów odwróciło się w stronę ich stolika, a ciekawskie spojrzenia przylgnęły do Toma i Bjoerna, którzy uśmiechali się szeroko do siebie, stukając się szklankami i ciesząc się z sukcesu kadrowego kolegi. Antto i Miro zaczęli biegać po barze wymachując rękami i zawijając się w norweską flagę, którą wybłagali od jednego z klientów, który przyszedł tego wieczoru do baru Fredrika, by w większym gronie obejrzeć konkurs. Anette pocałowała Bera, Bridget uśmiechnęła się do męża, na moment odrywając wzrok od oszalałych ze szczęścia dzieci. Silje, która przysiadła się do nich kilkanaście minut temu, otwierała właśnie butelkę szampana, którą Fredrik z samego rana kazał im wstawić do lodówki i porządnie schłodzić. Lisa dostrzegała to wszystko kątem oka, wciąż patrząc na ekran telewizora.
- Za Andersa - powiedział Tom, wciskając w jej rękę wysoki kieliszek z szampanem i stukając w niego delikatnie swoją szklanką z sokiem. Spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się lekko, powtarzając jego gest. Po chwili podbiegli do nich Miro i Antto, zezłoszczeni, że toast mógłby ich ominąć. Sięgnęli po swoje szklanki, do których Fredrik zdążył już nalać bezalkoholowego szampana i zaczęli obchodzić stół dookoła, stukając się ze wszystkimi po kolei.
- Słuchaj, Lisa, co do tego mieszkania - kilka minut później, gdy obejrzeli już relację z ceremonii wręczania kwiatów, a na ekranie telewizora zamiast zaśnieżonego Soczi pojawiło się nieskazitelne studio norweskiej telewizji, Tom przesiadł się na stojące obok niej puste krzesło, zwolnione przez Fredrika, który zniknął na zapleczu, by pomóc Silje w myciu brudnych kufli.
- Masz coś? Szybko poszło - odpowiedziała, zgarniając ze stołu okruszki.
- Po prostu pomyślałem, że w sumie ja mam wolny pokój, więc gdybyś chciała...
- Nie. - Powiedziała stanowczo, podnosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Zresztą, już to słyszałam - dodała, wspominając rozmowę, którą odbyli parę tygodni temu. - I mówiłam ci już, że to kiepski pomysł.
- Lepszy niż mieszkanie na zapleczu baru - zawyrokował, wygrzebując z miseczki ostatnie orzeszki. - Poza tym chyba nie było ci u mnie tak źle, gdy ostatnio wpadłaś.
- Chwila, chwila - zaoponowała, unosząc brwi do góry. - Co ty mi właściwie proponujesz? Friends with benefits?
- Co to jest "frenefits"? - spytał Miro, zaciekawiony obcym określeniem, które nieudolnie spróbował powtórzyć.
- Nieważne - odpowiedzieli równocześnie Lisa i Tom, zerkając na siebie ukradkiem i próbując powstrzymać się przed wybuchem śmiechu.
- Nie bądź głupia, Lis, wiesz, że nie to miałem na myśli.
- Ale tak by to wyglądało - powiedziała ze złością. - Znajdę jakiś pokój, Tom, nie martw się.
- Nie martwię. Ale jak co, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Boże, przestań w końcu.
- To ty przestań dorabiać sobie teorię do każdego mojego słowa. Nie bój się, dostaniesz swój pokój i obiecuję, że nie wskoczę ci do łóżka pierwszej nocy - Hilde prychnął ze złością, chcąc dodatkowo podkreślić niedorzeczność jej przypuszczeń.
- A drugiej?
- Jezu, jesteś niereformowalna. Jakiej odpowiedzi właściwie oczekujesz? - spytał, próbując ją zagiąć. Lisa jedynie przewróciła oczyma, wzięła w ręce ich opróżnione szklanki i poszła na zaplecze, by pomóc Silje i Fredrikowi w zmywaniu naczyń.

***

Obudziło ją głośne pukanie do drzwi. Podniosła głowę z poduszki i mało przyjaznym tonem mrucząc pod nosem coś, co miało zabrzmieć jak zaproszenie, wychyliła się z wersalki i sięgnęła po stojącą obok niej butelkę wody.
- Cześć.
Omal się nie zakrztusiła, słysząc znajomy głos. Spodziewała się Fredrika, w najgorszym przypadku Toma, ale nie Silje. Od ich pamiętnego pierwszego spotkania, które nie przebiegło ani trochę pomyślnie, dziewczyna w niezwykle skuteczny sposób unikała zaglądania do tymczasowego pokoju Lisy. Jeśli potrzebowała czegoś z magazynu, wysyłała po to Fredrika albo czekała aż nowa lokatorka opuści swoje lokum. Od kilku tygodni nie doszło między nimi do żadnej poważniejszej konfrontacji. Z zadziwiającą sukcesywnością udawało im mijać się w barze. Lisa zwykle wychodziła w momencie, gdy zaczynała się zmiana Silje. Szła do Toma, na spacer, zaszywała się w składziku z książką lub laptopem. Ich rozmowy ograniczały się do krótkich wymian zdań, w których przekazywały sobie obowiązki lub informacje od Fredrika, jeśli akurat nie było go na miejscu. Żadna nie czuła specjalnej potrzeby by porozmawiać z tą drugą. Koegzystowały na tej samej, niewielkiej przestrzeni, nie wchodząc sobie w drogę i unikając konfliktów. Lisa nie spodziewała się, że ambitna brunetka o chłodnym spojrzeniu szarych oczu okaże się tą, która jako pierwsza zdecyduje się zaburzyć ten idealny pokój, jaki zapanował między nimi wskutek wzajemnego ignorowania się na każdym kroku.
- Cześć. - Odchrząknęła i upiła łyk wody. Usiadła na wersalce, odrzucając kołdrę na kolana i przytulając do piersi poduszkę. - O co chodzi?
- Mam pewną... propozycję - powiedziała Silje, przekraczając próg i zamykając za sobą drzwi.
Podeszła do usytuowanego pod jedną ze ścian stolika, zarzuconego ubraniami Lisy i usiadła na stojącym przy nim chybotliwym krześle, które Fredrik dwa tygodnie temu wyniósł z baru i postawił tutaj, obiecując je naprawić, gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Stół, krzesło z krzywymi nogami, stara szafka, której drzwiczki niemiłosiernie skrzypiały i nie dawało się ich zamknąć, wersalka z połamanymi sprężynami, środki czystości stojące w idealnych rzędach na podłodze w kącie. Każda z rzeczy znajdujących się w tym maleńkim pomieszczeniu idealnie świadczyła o jego funkcji. Graciarnia. Ciężko nawet było nazwać to magazynem, słowo brzmiało zbyt górnolotnie w zestawieniu z tym, co prezentował sobą ten pokój. Połamane, zniszczone sprzęty, które dłużej nie były przydatne w barze, a których, mimo wszystko, nie chciało się wyrzucić na śmietnik. I Lisa. Jej komputer leżący na szafce przy łóżku, jej ubrania zalegające na stole w nierównych stosach, jej szczotka do włosów, jej kosmetyczka, jej butelka wody i zbożowe batoniki ułożone przy łóżku, zapewne przygotowane na śniadanie. A w końcu ona sama. Siedząca na starej wersalce z dziurawym obiciem, podtrzymująca na kolanach kołdrę, którą Fredrik przyniósł jej z domu, z przetłuszczonymi włosami i worami pod oczami. Obraz nędzy i rozpaczy. Kolejny grat w miejscu pełnym niepotrzebnych, zepsutych rzeczy. To, że Silje jej nie lubiła nie miało najmniejszego znaczenia. Wychowywano ją na człowieka, który ma żyć honorowo. Być szczerym. Ciężko pracować. Pomagać innym. Nie mogła dłużej patrzeć na to, jak Lisa staje się jedynie kolejnym zepsutym gratem w tym magazynie. Nie lubiła jej, owszem. Właściwie jej nie znała. Miała pełną świadomość tego, że nigdy nie zostaną przyjaciółkami. Ale nie chciała myśleć, że gdyby sytuacja była odwrotna, Lisa pozwoliłaby jej gnić w tej graciarni i patrzyła na to bez mrugnięcia okiem.
- Niemoralną? - spytała Lisa, nim zdążyła ugryźć się w język i przypomnieć sobie o tym, że nie rozmawia z Rune czy Tomem, a z Silje, o której poczuciu humoru nie wiedziała absolutnie nic. Podejrzewała jedynie, że może ono w ogóle nie istnieć, ale wolała nie wysnuwać podobnej insynuacji w towarzystwie brunetki albo jej nowego chłopaka. - Co to za propozycja?
- Nie do odrzucenia, jak mi się wydaje - odpowiedziała Silje, mierząc swoją rozmówczynię uważnym spojrzeniem i starając się nie zwracać najmniejszej uwagi na to, że gdy Lisa podciągnęła kołdrę wyżej, wypadło spod niej kilka papierków po cukierkach. Jej przepełnione pedantyzmem serce pękało na kawałki, ale powstrzymała się przed zjadliwym komentarzem.
- Zamieniam się w słuch. I mam nadzieję, że chodzi o coś więcej niż tylko o to, żebym zastąpiła cię dzisiaj w barze, bo wybierasz się z Veltą na romantyczne randez-vous.
- Nie martw się, nasze romantyczne randez-vous, jak to ujęłaś, zawsze dostosowujemy precyzyjnie do naszego rozkładu zajęć.
- Oczywiście - mruknęła Lisa, którą momentami zupełnie dobijała bezceremonialna, chłodna praktyczność postępowania Silje.
- W niedzielę przez przypadek usłyszałam o czym rozmawiałaś z Tomem - zaczęła brunetka, pragnąc jak najszybciej przejść do sedna sprawy.
- Przez przypadek - podłapała Lisa, przewracając oczyma i próbując w ten sposób dać wyraz temu, na ile uwierzyła w słowa Silje.
- Tak, przez przypadek. Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać cudzych rozmów - odparowała dziewczyna, prostując się na krześle i krzyżując ręce na piersi.
- Dobra, niech ci będzie, spokojnie - Lisa spróbowała załagodzić sprawę, przypuszczając, że jeśli niechcący ją obrazi, nigdy nie usłyszy tej wspaniałej propozycji, z którą Silje do niej przyszła. - Co dokładnie usłyszałaś? I jakie to ma w ogóle znaczenie?
- Że szukasz mieszkania. I tak się składa, że mogę coś dla ciebie mieć.
- Żartujesz sobie? - spytała niepewnie Lisa, podciągając kolana pod brodę i nie bardzo wiedząc, co właściwie miałaby w tym momencie powiedzieć. Podobnych słów spodziewałaby się w tym momencie chyba od każdego, bo wszystkich rozpytywała o to, czy nie znają kogoś, kto desperacko poszukuje lokatorki. Ale nie od Silje. No i nie od Anette, ale to była zupełnie inna kwestia. Nawet gdyby jakiś znajomy jej siostry poszukiwał kogoś do wspólnego mieszkania, Lisy pewnie nie byłoby stać na to by wynająć choć jeden metr kwadratowy. Daleko jej było do towarzystwa w jakim obracała się Anette i nie spodziewała się, by ktokolwiek z tych ludzi zgodził się na mieszkanie z bezrobotną dwudziestotrzylatką, która rzuciła studia, a wieczorami pracowała w barze, stanowczo odmawiając czerpania z tego jakichkolwiek zarobków, po nocach lubiła przesiadywać przed laptopem i śpiewać na całe gardło, oglądając głupie filmiki i generalnie nie widziała przed sobą szerszych perspektyw na przyszłość. Nijak nie nadawała się do towarzystwa statecznych, poukładanych trzydziestolatków, pracujących od ósmej do szesnastej, planujących urlopy na wrzesień, bo wtedy wszędzie jest mniej turystów, odżywiających się czymś więcej niż zbożowe batoniki i dokładnie wiedzących, co chcą w życiu osiągnąć. Wiedziała, że propozycja Silje nie będzie aż tak absurdalna, ale i tak wciąż mrugała oczyma ze zdumienia, nie bardzo wierząc w to, że dziewczyna rzeczywiście postanowiła jej pomóc.
- Nie, nie żartuję. Zamknij usta, bo ci mucha wleci - westchnęła brunetka, z rozbawieniem patrząc na wyraźnie wstrząśniętą Lisę. - Interesują cię szczegóły czy mam wrócić, gdy dojdziesz do siebie?
- Co to za mieszkanie? I jaki jest czynsz, to najważniejsze. Z kim miałabym mieszkać? Chyba nie z tobą, co? - Dziewczyna zasypała Silje pytaniami, zanim tamta naprawdę zdecydowała się wyjść z pokoju i zostawić ją samą, z poczochranymi włosami, podkrążonymi oczyma i szeroko otwartą ze zdumienia buzią.
- Nie. Ale w moim pokoju. To znaczy moim dawnym pokoju - wyjaśniła brunetka, choć Lisie i tak w najmniejszym stopniu nie rozjaśniło to sytuacji. - Przenoszę się do Rune - dodała Silje, rozkoszując się widokiem niebieskich oczu rozmówczyni rozszerzających się ze zdumienia.
- Wow. Szybko wam idzie.
- To nie twoja sprawa. Sęk w tym, że skoro ty szukasz mieszkania, a nade mną wisi wizja mojej współlokatorki, chcącej mnie zagryźć za to, że w połowie roku zostawiam ją samą, pomyślałam, że to będzie idealne rozwiązanie. Ona teraz nikogo nie znajdzie, studenci zaczynają szukać czegoś do wynajęcia dopiero w okolicach wakacji, a ty chyba dosyć już czasu zmarnowałaś w tej graciarni. Każdy coś zyska, więc jeśli się zgadzasz, możesz zająć mój pokój od przyszłego tygodnia.
- Ty tak na serio? - spytała Lisa, wciąż nie bardzo mogąc uwierzyć w to, że Silje tak po prostu, zupełnie bezinteresownie zdecydowała się jej pomóc.
- Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Właściciele są w porządku, czynsz do zaakceptowania. Do centrum spory kawałek, ale niedaleko jest przystanek. W okolicy kilka sklepów, podstawówka i szpital, więc na okrągło słychać ujadanie karetek, ale idzie się do tego przyzwyczaisz. Więc jak? Wchodzisz w to?
- Oczywiście - rzuciła szybko Lisa, zrywając się z łóżka i podchodząc do Silje, która wyciągnęła do niej rękę, uściskiem dłoni chcąc przypieczętować umowę. - Oczywiście, że wchodzę - powtórzyła, uśmiechając się lekko i odrzucając długie włosy na plecy.
- No i super. Za tydzień możesz się stąd wynieść. Zakładam, że zdążysz się spakować - dodała Silje z ironią, znaczącym spojrzeniem mierząc dobytek Lisy. - Szczegóły dogadamy później. Podam ci adres, będziesz mogła pójść i obejrzeć mieszkanie.
Brunetka odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. Jeszcze zanim zdążyła położyć dłoń na klamce Lisa odważyła się zapytać:
- Silje? Dlaczego to robisz?
- Co takiego? - spytała dziewczyna, odwracając się w jej stronę.
- Proponujesz mi to mieszkanie. Pomagasz mi - wyjaśniła Lisa, wbijając wzrok w podłogę.
- Powiedzmy, że mam dosyć widywania cię tutaj - odpowiedziała Silje, przebiegając wzrokiem po wszystkich kątach małego pokoju, na którego środku stała jej rozmówczyni. W za dużej, czarnej koszulce i krótkich spodenkach w serduszka, z potarganymi włosami i resztkami wczorajszego makijażu na powiekach. Mała, nieporadna Lisa. Kolejna zepsuta rzecz w tej graciarni. Nie miała zielonego pojęcia co widzi w niej Hilde.
- W każdym razie dzięki - powiedziała, podnosząc wzrok i patrząc na Silje. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy. Jak mówiłam, to korzyść dla nas obu.
- Posłuchaj...
- O Boże, co jeszcze? - spytała zniecierpliwiona Silje, kładąc rękę na klamce i oczekując momentu, w którym będzie mogła wyjść, nie sprawiając przy tym wrażenia, że zachowała się niegrzecznie. Nie miała pojęcia dlaczego Lisie nagle zebrało się na rozmowy i w najmniejszym stopniu jej to nie odpowiadało. Nie przyszła tu na pogaduchy. Nie przyszła tu zawierać przyjaźni. Chciała tylko powiedzieć swoje, usłyszeć odpowiedź, a potem wyjść i przestać myśleć o dzikiej lokatorce barowego zaplecza. Ta z kolei najwyraźniej widziała to inaczej.
- Wiem, że nie pewnie nie mam prawa tego mówić, ale...
- Ale co? - spytała z irytacją Silje.
- Nie skrzywdź go - mruknęła Lisa, palcami prawej stopy wodząc po kolorowym wzorku na dywanie.
- Masz rację. Nie masz prawa tego mówić.
Brunetka nie musiała nawet pytać, o kogo jej chodzi. Zdecydowanie nacisnęła klamkę, na której od dłuższego czasu spoczywała jej dłoń i wyszła, nie zamykając za sobą drzwi. Zostawiła za sobą Lisę, która wciąż stała na środku pomieszczenia, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Lisę, która uśmiechała się lekko, rozglądając się po wnętrzu prowizorycznego magazynu, zastanawiając się jak to będzie zostawić go za sobą.
I pozwolić sobie zacząć wszystko od nowa.

__________________________

Ten rozdział może nie zasługuje na medal, pod żadnym względem, ale ja go uwielbiam. Z wielu powodów, których wypisywanie pewnie zajęłoby mi zbyt dużo czasu i nie miałoby najmniejszego sensu. Mam nadzieję, że czytało się go, choć w połowie tak dobrze jak mnie się go pisało.
I dziękuję Wam za komentarze pod poprzednim, jesteście wielkie! To niesamowite, że wciąż ktoś tu jest, bo parę miesięcy temu podejrzewałam, że będę kończyć to opowiadanie, pisząc je już tylko i wyłącznie dla samej siebie. Ogromnie Wam dziękuję za to, że jesteście. Buziaki i do następnego ;*

4 komentarze:

  1. dlaczego tu nie ma komentarzy, do jasnej cholery? w tym miejscu powinna być sterta różnych opinii, a ja powinnam się przez nie z trudem przekopywać, myśląc, co by tu napisać, by się jakoś wyróżnić. nigdy nie zaakceptuję ciszy na tym blogu!
    podobało mi się, choć niejako ten odcinek przypomniał mi o moim małym mieszkaniowym problemie... no, ale dobrze, że przynajmniej u lisy wreszcie się jakoś układa, jakkolwiek nigdy nie wpadłabym na to, że to silje wyciągnie wobec niej pomocną dłoń. może to jakiś pierwszy krok na drodze jakiegoś porozumienia między nimi? albo chociaż akceptacji? dobrze by było, żeby się w końcu dogadały.
    ach, zapachniało klimatem olimpiady. przyjemnie sobie ją przypomnieć. i przyjemnie poczytać, jak oni wszyscy siedzą sobie razem, oglądają, śmieją się i zasadniczo sprawiają wrażenie szczęśliwych. jakoś tak ucieszyła mnie ta ich wizja. choć jednocześnie przeraża mnie świadomość, że dramatycznie zbliżamy się do końca. mimo wszystko widać, że ukierunkowujesz już powoli tę historię w stronę mety i zupełnie nie umiem sobie tego wyobrazić. nie masz pojęcia, jak mi będzie smutno bez tego opowiadania. i bez tej pokręconej parki, którą tak niesamowicie uwielbiam. przysięgam - jak ich rozdzielisz, to chyba się popłaczę. zresztą pewnie w ogóle się popłaczę. nie dałoby się tego jakoś przedłużyć?
    przepraszam, że komentarz taki denny, ale ja chyba naprawdę powinnam pisać zaraz po przeczytaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie dałoby się przedłużyć, mam już wszystko napisane ;)

      Usuń
    2. no weeeeeź! :(
      na kiedy mam przygotować chusteczki?

      Usuń
    3. pewnie jakoś w najbliższym tygodniu, chcę to jeszcze przed wisłą skończyć.

      Usuń