8 maja 2015

22. Po prostu.

Mądra, zabawna, pracowita. Zawsze walczy o swoje i nienawidzi się poddawać. Jak nikt potrafi go rozśmieszyć. Twardo stąpa po ziemi i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Uśmiecha się jak anioł i złości jak najprawdziwszy diabeł. Impulsywna, niezależna, rozważna, stanowcza. W myślach wyliczał wszystkie cechy, które go do niej przyciągały. Przeczesywał dłonią jej długie włosy, gdy położyła głowę na jego klatce piersiowej i zapatrzyła się w ekran komputera, na którym oglądali właśnie najnowszy odcinek jej ulubionego serialu. Śliczna, dopisał do tworzonej w myślach listy, odgarniając z jej czoła niesforny kosmyk ciemnych włosów.
Gdyby ktoś zapytał go jak doszło do tego, że najzwyczajniej w świecie siedzą w jego mieszkaniu i oglądają razem jakiś amerykański serial, w którego skomplikowanej fabule wciąż się gubił, nie potrafiłby udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Po prostu. Stało się. Jednego dnia siedział w barze i zamawiał kolejne drinki, które podawała mu z coraz smutniejszym uśmiechem, kolejnego zaproponowała by poszli na spacer, mimo koszmarnie późnej godziny, o której wychodziła z pracy, a następnego siedzieli razem na jego kanapie, zajadając się żelkami i dyskutując o najdrobniejszych sprawach. Oczywiście, że nie było to tak proste. Ale w jego głowie wszystkie spędzone z nią chwile zlewały się w jedno, tworząc kolorowy kalejdoskop wyraźnych momentów, które utkwiły mu w pamięci i tych bardziej zamazanych, które wydawały mu się czymś pomiędzy jawą i snem i właściwie nie miał pewności czy rzeczywiście kiedykolwiek miały miejsce gdzieś poza jego wyobraźnią. Ale ona tu była. Leżała na jego kanapie, opierała głowę o jego klatkę piersiową, czuł jej oddech i zapach jej perfum, dotykał jej włosów. Wszystko wydarzyło się naprawdę. Szybko, niespodziewanie, ale naprawdę. Jeszcze miesiąc temu był tylko jednym z klientów w barze, pił kolorowe drinki, które mu podawała i uśmiechał się nieśmiało, gdy ich oczy spotkały się na więcej niż pół sekundy. Trzy tygodnie temu był tylko chłopakiem przy ladzie, który z ponurą miną zasypywał ją urywkami opowieści, które sama musiała poskładać w mglisty, poszatkowany obraz jego życia. Zaledwie dwa tygodnie temu pierwszy raz spotkali się poza bezpiecznym, znanym gruntem baru. Z jej inicjatywy. Dokładnie pamiętał, jak powiedziała mu, że nie chce dłużej być jedynie stereotypową barmanką, której on wylewa swoje żale, smęcąc nad kuflem piwa. Pragnie czegoś więcej albo niczego w zupełności. Nie zadowoli się tym jak jest. Więc poszli na spacer. Kręcili się bez celu po centrum Oslo, a ona opowiadała mu o sobie, sprawiając, że role się odwróciły. Potem odprowadził ją na uczelnię. Rozstali się pod metalową bramą, przez którą akurat przejeżdżał duży dostawczy samochód. Następnego dnia, gdy zmęczona wyszła z ostatnich zajęć i pędziła do baru, gotowa na cały wieczór zmagań z klientami, czekał na nią dokładnie w tym samym miejscu. Pod wydziałową bramą, przy której rósł ogromny krzak magnolii, na którego delikatnych gałązkach zalegał skrzący mrozem śnieg. I stało się. Po prostu. Ostatnie dwa tygodnie były jak sen. Zawsze uważał wszelkie frazesy o motylach w brzuchu za kompletną głupotę, ale w ciągu tych kilkunastu dni, za każdym razem, gdy na nią patrzył czuł coś, co niewątpliwie obalało jego teorię. Jej ciepły uśmiech powoli roztapiał cały lód w jego oczach. Miał wrażenie, że z dnia na dzień patrzy na świat zupełnie inaczej niż do tej pory. W kompletnie irracjonalny sposób cieszył się, że ostatnio nie jeździ na żadne zawody, a przygotowania do Igrzysk pozwalają mu na spędzanie w stolicy takiej ilości czasu, by z łatwością móc każdego dnia przychodzić pod jej uczelnię i odprowadzać ją do pracy. Stało się to ich małym rytuałem, a on nawet nie zdał sobie sprawy z tego, kiedy zaczął układać cały swój rozkład zajęć tak, by zawsze móc spędzić z nią te pół godziny. Wszystko działo się tak szybko, a przy tym tak naturalnie, że nawet nie zdążył uświadomić sobie tego, że się zakochuje. Stało się. Po prostu.
- O czym myślisz? - spytała, wyciągając rękę w stronę komputera i wyłączając odtwarzacz multimediów, gdy znajoma melodyjka obwieściła koniec odcinka. 
- O tobie - odpowiedział z rozbrajającą szczerością, z żalem wypuszczając z rąk jej włosy, gdy podniosła się z kanapy i przeciągnęła, strzelając kośćmi. 
- Powinnam już iść.
- Musisz? - spytał, przeciągając sylaby i siląc się na błagalny ton. Złapał ją za rękę, gdy przechodziła obok kanapy.
- Wiesz, że tak - powiedziała, nie kryjąc uśmiechu. Pochyliła się nad nim i musnęła jego usta, uciszając dalsze protesty. 
- Nienawidzę twojej pracy - podsumował obrażonym głosem, nie zwracając uwagi na jej śmiech.
- Niestety ja nie dostaję kasy za to, że założę ciuchy z odpowiednim logo - zażartowała, wciągając przez głowę bluzę i na chwilę ginąc mu sprzed oczu. Podszedł do niej szybko i z uśmiechem pociągnął miękki materiał w dół, pozwalając jej głowie wydostać się na światło dzienne. Zdmuchnęła długie kosmyki z twarzy i wciągnęła ręce w fioletowe rękawy. 
- Ani za występowanie w reklamach, wiem - zironizował, podejmując jej grę.
- Ani za próby zabicia się na oczach milionów przed telewizorami - westchnęła, wspinając się na palce i całując go w czoło. - Jesteśmy kwita. Ja też nienawidzę twojej pracy. 
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, nie martw się. Umiem lądować - dodał ze śmiechem. 
- Cieszę się niezmiernie - mruknęła, wciągając na nogi długie skórzane kozaki. - Bo muszę cię zmartwić, ale wszyscy cię oszukali. Tak naprawdę wcale nie jesteś ptakiem i nigdy nie będziesz latał. 
- Silje, no wiesz! - Złapał się rękami za głowę, udając oburzonego. - Niszczysz mój światopogląd.
- Wybacz - skwitowała z uśmiechem, owijając się grubym szalikiem. - Swoją drogą, skoro mowa o ludziach bawiących się w latanie. Twój kolega chyba nas wczoraj widział. - Dostrzegła zdziwienie w jego oczach, więc szybko wyjaśniła: - Tom był wczoraj w barze.
- I? - spytał, nie bardzo wiedząc do czego zmierza.
- I Lisa też. I chyba nas widzieli. I nie wiem, co o tym myśleć. 
- A co byś chciała o tym myśleć?
- Nie mam pojęcia. Wiesz jaka ona jest. Niby tylko się kumplujecie, ale ona pewnie ma teraz ochotę rozerwać mnie na strzępy. Mam wrażenie, że to taki typowy pies ogrodnika. - W głosie Silje pobrzmiewała z trudem skrywana gorycz, której nie potrafił ze spokojem słuchać.
- Nie martw się. Obronię cię przed nią - zaoferował się, łapiąc jej rękę i szarmancko całując wierzch jej dłoni. 
- Dobra, dobra, książę w lśniącym kombinezonie - zironizowała. - Sama sobie z nią poradzę. Z gorszymi rzeczami sobie radziłam.
- Wiem. Bo jesteś dzielną księżniczką - powiedział i pocałował ją na pożegnanie.

***

- Co my tu robimy? - spytała Lisa, opierając się brzuchem o metalową barierkę i przechylając się na stronę odgrodzonego terenu.
- Czekamy aż ktoś nas wpuści - odparł spokojnie Ber, rozglądając się wokół w poszukiwaniu pracownika, który otworzyłby dla nich bramkę.
- To wiem. Ale tak bardziej ogólnie - dodała, patrząc na niego pytająco. - Nie mam nic przeciwko spacerom po skoczni z samego rana, ale mimo wszystko... Jesteśmy tu chyba intruzami.
- Cicho, ktoś idzie - rzucił wesoło, kładąc rękę na jej ramieniu i gestem zmuszając, by się wyprostowała.
Podszedł do nich krępy mężczyzna, który według identyfikatora był pracownikiem ochrony. Uścisnęli sobie z Bjoernem ręce, a po chwili, reflektując się, blondyn przedstawił mu też Lisę. Zdjęła rękawiczkę i podała mu dłoń.
- Miło cię poznać, Anders - powiedziała, odczytując jego imię z plastikowej plakietki, która przywieszona była do kieszeni na jego piersi.
- I wzajemnie - odparł wesoło. - W zasadzie jeszcze zamknięte - dodał, przenosząc wzrok na Bera - ale z uwagi na naszą znajomość mogę was wpuścić. Tylko cicho sza.
- Możemy wjechać na górę? - spytała natychmiast Lisa, przechodząc przez bramkę, którą dla nich otworzył.
- Nie ma mowy. Oficjalnie was tu nie ma - rzucił ochroniarz, puszczając jej oczko.
Bjoern roześmiał się na widok jej obrażonej miny. Objął ją ramieniem i poprowadził w stronę trybun. Rozsiedli się w jednym z wyższych rzędów, z idealnym widokiem na całą skocznię. Ostre, zimowe słońce zaczynało się wyłaniać zza ciężkich chmur tuż za szczytem rozbiegu. Oparł dłonie o pokryty szronem beton trybun i spojrzał na Lisę.
- Co słychać?
- A o co konkretnie ci chodzi? - odparła ostro, nie odwracając wzroku od skoczni.
- O wszystko. Od kiedy ze mną nie mieszkasz zupełnie nie wiem, co się u ciebie dzieje.
- Nie mów tylko, że to cię martwi - prychnęła.
- Oczywiście, że tak - powiedział zdecydowanie. - Chcę wiedzieć, co u ciebie słychać. Co robisz, gdzie jesteś, z kim się spotykasz.
- No cóż, ja doskonale wiem z kim ty się spotykasz, więc może to powinno nam wystarczyć.
- Lisa, nie zaczynaj - westchnął, pocierając dłonią brodę.
- Przepraszam - mruknęła, bardziej do siebie niż do niego, wciąż wbijając wzrok w zeskok. - Wszystko okej. Szukam mieszkania. I pracy.
- Fredrik ma już dość twojego chrapania? - spytał zadziornie, próbując nieco rozluźnić atmosferę.
- Ja mam dość jego twardej wersalki - rzuciła. - A poza tym nie mogę spędzić całego życia na zapleczu baru. Nigdy nie byłam jakoś specjalnie ambitna, ale to i tak wydaje się poniżej pewnych możliwości. Nawet moich.
- Daj spokój, jeszcze zawojujesz świat.
Odwróciła się w jego stronę i popatrzyła na jego twarz. Wydawał się zmęczony, ale szczęśliwy. Jego oczy wciąż się śmiały, nabrały jakiegoś niesamowitego ciepła, mimo ich chłodnego koloru. Drobne zmarszczki w ich kącikach i bruzdy na czole wydawały się wygładzone. Piegi na nosie i policzkach lśniły w jasnym blasku słońca. Coś się w nim zmieniło. A jednak wciąż był tym samym Berem, którego kochała jak starszego brata, za którego skoczyłaby w ogień, który nigdy się od niej nie odwrócił, na którego zawsze mogła liczyć. Przysunęła się bliżej niego i przytuliła do jego ramienia.
- Co u Anette? - spytała cicho, powstrzymując chęć ugryzienia się w język. Była pewna, że mówienie o niej nigdy nie przyjdzie jej łatwo. Ale chciała pokonać w sobie tę nagromadzoną przez lata niechęć. Dla niego. Bjoern wydawał się szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Kochał jej siostrę, nawet jeśli dla niej wciąż zakrawało to o absurd. Nie mogła mu tego odebrać.
- Wszystko w porządku - odpowiedział zdumiony. - W zasadzie to chciała, żebym cię pozdrowił, ale jakoś nie wiedziałem czy powinienem.
- Kochasz ją?
- Tak.
Nie potrafił ocenić jej reakcji. Opierała głowę o jego ramię, ale jej twarz skryta była za zasłoną długich, bordowych włosów. Poczuł jedynie, że odetchnęła głęboko, a chwilę potem oderwała się od niego i odwróciła się, by znowu spojrzeć na skocznię.
- O czym chciałeś porozmawiać? - spytała, chowając ręce do kieszeni.
- Muszę ci coś powiedzieć - odparł, zgarniając odrobinę śniegu leżącą na trybunie w małą zaspę.
- Co?
Nie wiedział od czego zacząć. Wystarczyło powiedzieć jedno zdanie, ale okazało się to trudniejsze niż się spodziewał. W jego gardle pojawiła się gula, której nie mógł połknąć. Był w pełni świadomy, że nie będzie tak jak z Anette. Spokojnie, wyrozumiale, dojrzale. Lisa nie złapie go za rękę, nie doda mu odwagi, by powiedział to, co leży mu na sercu, nie wesprze go w jego decyzji. Od kilku dni przygotowywał się na jej krzyki, płacz i wyrzuty. Był pewien, że mu tego nie podaruje. Oczywiście, że wiedziała, jaka jest jego sytuacja. Była wtajemniczona we wszystkie medyczne niuanse, w szczegóły rehabilitacji, w trening, którego celem był powrót do światowej czołówki. Dokładnie orientowała się we wszystkim, co robił, by znowu dojść do formy. I chciała, by mu się udało. Miał tego pełną świadomość, ale znał Lisę zbyt długo, by łudzić się, że przyjmie jego decyzję o zakończeniu sportowej kariery ze spokojem i zrozumieniem. Ona była jak wulkan, który tylko czekał na to, by wybuchnąć. I nie miał żadnych wątpliwości, że coś takiego może doprowadzić do erupcji.
- Chcę żebyś pojechała do Planicy.
- Do Planicy? - upewniła się, a w jej tonie usłyszał zdziwienie. - Po co?
- Chcę żebyś tam była.
- No nie wiem, Ber. Już nie pracuję w redakcji, a taka podróż to koszmarny wydatek. - Natychmiast pożałowała swoich słów, widząc cień, który przemknął po jego twarzy. - Ale skoro tak bardzo ci zależy...
- Bardzo - podjął.
- Dlaczego?
- To będzie mój ostatni konkurs - powiedział.
Dotknął jej ramienia, zmuszając ją do tego, by się odwróciła i spojrzała mu w oczy. Widział łzy, które się w nich zebrały, a którym nie pozwalała wypłynąć. Czekał na wybuch.
Przed jego oczyma zaczęły przewijać się rozmazane obrazy. Pierwszy trening, na który przyprowadził ją Tom i jej dziecięca ciekawość. Wypytywała ich o wszystko, od rozmiaru skoczni po detale dotyczące sprzętu, którego używali. Konkursy, na które przychodziła ze znajomymi z liceum. Norweskie flagi wymalowane na jej policzkach. Szaleńcza radość po dobrych skokach jej ulubieńców. Godziny spędzone na Holmenkollen, bez względu na panującą pogodę, tylko dlatego, że chciała popatrzeć na ich trening. Tygodnie, które spędziła w jego mieszkaniu po powrocie do Norwegii. Wspólne oglądanie konkursów przed telewizorem. Masz tam wrócić, mówiła. Masz skakać. Nie odczuwał tego jako wywierania presji. Po prostu go motywowała. Na swój wybitnie upierdliwy sposób. Ale teraz wiedziała, że on już nie wróci. Nie będzie skakał.
Jej oczy zaszły mgłą, gdy wyciągnęła rękę w jego stronę. Ujął ją delikatnie, nie wiedząc, co było jej zamiarem. Chciała go przytulić czy uderzyć? Brał pod uwagę każdy z tych scenariuszy i właściwie nie potrafił ocenić, który był bardziej prawdopodobny.
- Kończę karierę.
Nieudolnie próbował przerwać ciszę, która zapadła.
- Wiem - odparła głucho. Jej głos brzmiał tak jakby płakała, choć z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza. - Wiem - powtórzyła, odchrząkując.
Przysunęła się do niego i przytuliła mocno. Nie widział jej twarzy, nie wiedział czy ona płacze, ale czuł, że po jego własnych policzkach płyną słone krople. Nie sądził, że okaże się bardziej podatny na emocje niż ona. Nie wiedział już czy to on obejmuje ją, czy na odwrót. Po prostu siedzieli, spleceni w uścisku, nic nie mówiąc.
Nie wybuchła. Nie mogła. Czuła się niesamowicie smutna. Chciała siedzieć tu i tulić go, dopóki świat nie okaże się lepszym miejscem, dopóki sport przestanie być tak kontuzjogenny, dopóki rehabilitacje i treningi zaczną przynosić takie efekty, jakie powinny, dopóki nie minie zima, nie roztopi się śnieg i nie zakwitną pierwsze krokusy. Bjoern zasługiwał na życie w takim świecie. W lepszym świecie. Był najwspanialszym człowiekiem jakiego znała. Najmądrzejszym. Wiedziała, że nie podjął tej decyzji pod wpływem impulsu, że dokładnie ją przemyślał i uznał za słuszną. I nawet jeśli w głębi serca chciała krzyczeć i przekonywać go, by jeszcze się nad tym zastanowił, by zmienił zdanie, postanowiła to w sobie zdusić. On był przy niej w najgorszych momentach. Nigdy jej nie zostawił. Powinna odpłacić mu tym samym. Chciała, by on też miał poczucie tego, że zawsze może na nią liczyć. Nawet jeśli wszystko w jej życiu się waliło on pozostawał jego jedynym pewnym punktem. I zasługiwał na to samo.
- W Planicy - zaczęła, pociągając nosem - skopiesz im wszystkim tyłki.
Nie widziała jego twarzy, ale poczuła jak się roześmiał. I sama też się uśmiechnęła. Wiatr zdążył już rozwiać wszystkie chmury nad ich głowami, a wysoko na niebie królowało jasne słońce. Zupełnie takie jak na wiosnę.

***

Była pewna, że Lisa ich wczoraj widziała. Nie spodziewała się, że Rune przyjdzie po nią do baru. Mieli spotkać się dopiero później, u niego, gdy już skończy pracę. Miała zjawić się na jego progu z butelką wina, mieli obejrzeć razem jakiś głupi film, miała wypytać go o przygotowania do Igrzysk. Wszystko dokładnie sobie zaplanowała. A on bezwiednie zrujnował idealny scenariusz, który sobie opracowała, pojawiając się wieczorem w drzwiach baru, kompletnie nieświadomy tego, że byli tam też Lisa i Tom. Nie mogli ich nie zauważyć. Silje była pewna, że Lisa dokładnie ich obserwowała przez te kilka minut, które spędzili w barze. Gdy Rune wszedł, a ona podbiegła, żeby go pocałować. Gdy usiadł przy ladzie i czekał na nią, kiedy poszła na zaplecze po swoje rzeczy. Gdy wychodzili trzymając się za ręce. 
I mogłabyś już zostawić tego chłopaka w spokoju. Silje dokładnie pamiętała własne słowa, którymi poczęstowała Lisę zaledwie kilka tygodni wcześniej. Problem polegał jedynie na tym, że nie potrafiła sprecyzować, o kogo dokładnie jej chodziło. Jeśli masz zamiar dalej jedynie wodzić go za nos, to sobie daruj. Widziała, co się stało z Tomem po tym jak Lisa go zostawiła i wyjechała do Paryża. Pracowała już wtedy u Fredrika, często zmuszona była więc podawać mu kolejne kieliszki, gdy naiwnie próbował zalewać swoje smutki w alkoholu. Widziała jak upada na samo dno, a potem bardzo mozolnie się od niego odbija. Jak wdrapuje się z powrotem na górę, próbując wydostać się z głębokiego dołu, który sam dla siebie wykopał. Obserwowała też Rune. Wtedy jeszcze z zupełnie innym podejściem. Ot, kolejny skoczek, kadrowy kolega Toma, który wydał się zupełnie stracić głowę dla dziewczyny, która tamtego posłała na samo dno. Patrzyła na to, jak z nią rozmawia, jak się do niej uśmiecha, jak o nią dba. Zawsze był blisko. Silje obserwowała to z rosnącym niepokojem, nie mając pojęcia, co może zrobić, by uchronić tego sympatycznego chłopaka z ładnym uśmiechem przed złamanym sercem. Znała destrukcyjną siłę Lisy. Widziała jej działanie. I nie chciała dopuścić do tego, by na jej ładnej buźce przejechał się kolejny naiwny chłopak. Dość się przez ciebie wycierpiał. Kto? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Miała na myśli Toma czy Rune? Chciała zapobiec nowej tragedii czy ustrzec drugiego przed wejściem po raz kolejny do tej samej rzeki? 
W okolicach Nowego Roku dostrzegła zmianę w zachowaniu Velty. Po powrocie z Turnieju Czterech Skoczni odrobinę ochłodził się jego stosunek do Lisy. To były drobne rzeczy, właściwie niezauważalne. Ale Silje dokładnie je widziała. Przestał jej ciągle usługiwać, przestał dbać o to, by się śmiała, przestał ja nieustannie zagadywać. Przestał być jej cieniem. Silje nie miała pojęcia, co wydarzyło się w Niemczech i Austrii, ale wyraźnie widziała różnicę w jego zachowaniu. Ale przyznawała przed samą sobą, że ta zmiana ją cieszyła. A potem musiała zniknąć i straciła go z oczu na kilka tygodni. Pojechała do domu i całe dnie spędzała przy szpitalnym łóżku, w którym leżała jej matka. Zniknęła z dnia na dzień, nikomu niczego nie tłumacząc. Dopiero, gdy wróciła, opowiedziała o wszystkim Fredrikowi. Bez szczegółów, podając jedynie najogólniejsze informacje. Mama, wypadek, szpital, musiałam. Myślała, że będzie zły. Nie zdziwiłaby się, gdyby wyrzucił ją z pracy. Ale on jedynie ją uściskał i smutno spytał czy niczego nie potrzebuje. Czuła się podle. Bo wiedziała, że powinna powiedzieć mu o wszystkim od razu, w chwili, gdy ojciec do niej zadzwonił i poprosił by przyjechała. Zamiast tego zniknęła bez słowa i wróciła dopiero, gdy jej mamę poskładali do kupy i wypisali do domu. Nie chciała o tym opowiadać. A potem przy barze, znikąd, znowu pojawił się Rune i nawet nie wiedziała kiedy z chłopaka, którego chciała uchronić przed złamanym sercem stał się chłopakiem, o którego serce sama postanowiła zawalczyć. 
Przez ostatnie dwa tygodnie, każdego dnia wychodziła z uczelni, próbując zagłuszyć szalejące w jej brzuchu motyle. Przechodziła przez drewniane drzwi i duży, brukowany dziedziniec wyobrażając sobie, że gdy dojdzie do bramy, jego tam nie będzie. Zawsze szykowała się na najgorsze. Ale on ani razu jej nie zawiódł. Był tam każdego dnia. Opierał się o mur i wypatrywał jej w tłumie studentów. A potem łapał ją za rękę i odprowadzał pod same drzwi baru. Przez cały wieczór wysyłał krótkie, często bezsensowne smsy, które zawsze poprawiały jej humor. Czasem przychodził po nią po pracy. Szli do jego mieszkania, a rano budzili się w jednym łóżku. 
Wciąż nie wiedziała, kogo miała na myśli, gdy mówiła Lisie zostaw go w spokoju. Nie potrafiła ocenić czy chodziło jej wtedy o Toma czy o Rune. Chciała jedynie by wszyscy byli szczęśliwi. W miarę możliwości. Do tych wszystkich zaliczała też siebie. A skoro umawianie się z Veltą zapewniało jej odpowiednią dawkę szczęścia, nie zamierzała z tego łatwo rezygnować. Gdy to sobie uświadomiła, w jednej chwili zupełnie przestało ją interesować to, czy Lisa i Tom rzeczywiście ich wczoraj widzieli i co sobie pomyśleli. Skupiła się jedynie na odliczaniu minut do momentu, w którym Fredrik zamknie bar, a ona będzie mogła popędzić do mieszkania Rune i gorąco go pocałować na powitanie.

***

- I jak poszło? 
Słysząc otwierające się drzwi mieszkania, Anette zamknęła laptopa i wyciągnęła szyję próbując zajrzeć na korytarz. Jeszcze trzy miesiące temu podobna sytuacja wydałaby się jej niemożliwa. Nikt nie mógł wejść do jej mieszkania uprzednio nie zadzwoniwszy do domofonu. Nikt by się tu nie dostał, gdyby nie wstała i nie otworzyła mu drzwi. A teraz siedziała sobie spokojnie, gdy ktoś majstrował przy zamku i wchodził do środka jak do siebie. Powoli starała się do tego przyzwyczaić. Choć i tak za każdym razem, gdy słyszała charakterystyczny dźwięk przekręcanego w zamku klucza, wzdrygała się krótko, potrzebując ułamka sekundy, by uzmysłowić sobie, że wszystko jest w porządku i nikt nie zamierza jej w tym momencie napaść. Uspokój się. Przecież sama dałaś mu klucze.
- W porządku - odpowiedział Bjoern, wchodząc do pokoju i stając za jej plecami. Pocałował ją w czubek głowy, zaciskając dłonie na oparciu krzesła, na którym siedziała. - Lepiej niż się spodziewałem.
- To znaczy? - spytała, poklepując dłonią siedzisko drugiego krzesła i zachęcając go, by koło niej usiadł. 
- Wydaje mi się, że zrozumiała. 
- Zrozumiała? - podłapała Anette, unosząc brwi do góry. 
- Tak sądzę. W każdym razie obyło się bez krzyków, a to już sukces - powiedział, kładąc ręce na stole i wyciągając je w kierunku jej jasnych dłoni. 
Nieustannie zachwycało go to jak perfekcyjne były jej paznokcie. Zawsze pomalowane, opiłowane, idealnie równe. Choć teraz, gdy siedziała we własnym mieszkaniu, ubrana w jeansy i znoszony podkoszulek, ze związanymi w koński ogon włosami, zupełnie nie wyglądała jak Anette, która wychodząc rano do pracy zachwycała idealnie skrojonymi sukienkami i żakietami, butami na wysokich obcasach i idealną fryzurą, paznokcie pozostawały tego śladem. Śladem perfekcji, którą odpuszczała sobie tylko w zaciszu własnego domu, gdzie nie widział jej nikt, komu by na to nie pozwoliła. Kochał ją w każdym wydaniu. W małej czarnej, ze srebrnymi kolczykami zwisającymi z uszu, w wytartych jeansach i rozciągniętych koszulkach, w za dużym t-shircie z nadrukiem żyrafy, który służył jej za piżamę, zawiniętą w ręcznik, gdy wychodziła spod prysznica. Nagą. 
- Sukces - powtórzyła zadowolona, przeciągając ostatnią głoskę. - Mówiłam ci, że nie będzie tak strasznie.
- Wiem, że mówiłaś. Będę pamiętać, żeby zawsze cię słuchać - dodał, wywołując na jej twarzy uśmiech.
- Co teraz?
- To znaczy? - spytał, nie mając pojęcia, o co może jej chodzić. - Teraz teraz? Możemy pójść do sypialni, jakby ci się nudziło.
- Ber! - Udała oburzoną, spuszczając niewinnie oczy. Jej zielone tęczówki znikły za zasłoną długich rzęs. - Co teraz, w sensie, co do Planicy? To prawie dwa miesiące.
- Najpierw pooglądamy olimpiadę. A potem się zobaczy.
- Mistrzostwa? - spytała.
Zadziwiała go na każdym kroku. Jeszcze dwa miesiące temu nie rozumiała na czym właściwie skoki polegają. Dzisiaj znała kalendarz zawodów i najzwyczajniej w świecie dyskutowała z nim na ten temat, wypytując o to, na które konkursy chce pojechać.
- Chciałbym jeszcze wystąpić w jakichś zawodach. Zobaczymy.
- Co zobaczymy? - spytała twardo, nie pozwalając mu zboczyć z tematu.
- Net, wiesz, że to nie zależy tylko ode mnie. To decyzja trenera, musi się wypowiedzieć sztab, nie mogę po prostu do nich pójść i powiedzieć, że chcę jechać, i wszystko będzie załatwione
- Ale chcesz? - podjęła, nie dając za wygraną, a on poczuł, że to ma dla niej naprawdę ogromne znaczenie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to jakim jest szczęściarzem. Kocha go. Ona go kocha. Zdecydowanie pokiwał głową w odpowiedzi, unosząc jej dłoń i całując opuszki palców.
- To dobrze. W takim razie tam pojedziesz - powiedziała, a on jej uwierzył. Musiał. Anette była zdeterminowana, bezpośrednia i pewna siebie. Jeśli mówiła, że tak będzie, to był absolutnie pewien, że ma rację. - A teraz możemy iść do sypialni - dodała, wstając z krzesła i pochylając się nad nim, by pocałować go w obojczyk. - Co ty na to?
Kobietom takim jak ona się nie odmawiało.
______________________

Jak pewnie zauważyłyście, ostatnio trochę przyspieszyłam. Chcę skończyć to opowiadanie jak najszybciej, bo ciągnie się to za mną już od trzech lat (!) i czas najwyższy w końcu zwijać manatki. 

5 komentarzy:

  1. postaram się dzisiaj skomentować, na razie tylko chciałam powiedzieć, że kocham i uwielbiam, i że strasznie mnie wkurza ta cisza, która tu panuje! ale zaraz ją zagłuszymy. ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się, jakby od czasów, kiedy byłam #TeamRune minęły wieki! Co więcej, już go nie widzę z Lisą, zwłaszcza, że tak świetnie zgrał się z Silje. Przyznam, że na początku miałam pewne obiekcje do ich związku, ale po tym rozdziale mają moje błogosławieństwo. Naprawdę super opisałaś to jak wszystko między nimi się rodziło. Ja to kupuję. I ogólnie Twój Rune jest extra i dobrze, że wreszcie trafił na kogoś, kto odwzajemnia jego uczucia.
    Przechodząc do Lisy, widać, że ostatnie wydarzenia ją zmieniły. Sam Bjoern był przygotowany do wybuchu dziewczyny na wieść o końcu jego kariery, ale Lisa postanowiła wszystkich pozytywnie zaskoczyć. Wydoroślała. A swoją reakcją na pewno wsparła Bjoerna.
    A na koniec rozdziału wisienka Bjoern-Anette awww <3
    Pozdrawiam, życzę weny i ew, jaki koniec? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się niezmiernie, że kupujesz rune i silje w zestawie, bo szczerze powiedziawszy to bałam się, że wyjdzie to wszystko na zbyt naciągane i grubymi nićmi szyte. w zasadzie takie właśnie jest, bo pomysł na nich wpadł mi do głowy przez zupełny przypadek i po prostu nie potrafiłam już sobie tego odpuścić, ale cieszę się, że jednak da się to przyjąć do wiadomości i nie wydaje się to zbytnio wyssane z palca.
      koniec musi w końcu nadejść. i tak już za długo się z tym bawię. ale wiesz, coś się kończy, coś się zaczyna, także spokojnie :)

      Usuń
  3. oczywiście nawaliłam. i jeszcze nie skomentowałam poprzedniego odcinka. daję Ci przyzwolenie na to, byś solidnie kopnęła mnie w dupsko.
    nie mogę sobie wyobrazić internetowej rzeczywistości bez tego opowiadania. ja wiem, że to brzmi jak żałosny banał, ale tak na chwilę obecną sytuacja wygląda. to pewnie poniekąd wynika z tego, że rzeczywiście cała historia pisze się dosyć długo, jednak sądzę, że gdyby trwała rok, sytuacja wyglądałaby dokładnie tak samo. sakramencko się z nimi wszystkimi zżyła, z lisą i z tomkiem, z nettie i z berem, nawet z silje i z veltą, chociaż to akurat świeżynka. serio, mam wrażenie, że kiedy to się już skończy, poczuję taką przerażającą pustkę, której w żaden sposób nie uda się niczym zapełnić. ogólnie tego rodzaju mówki powinny raczej lecieć na koniec komentarza, by podtrzymać dramatyczny klimat, ale czułam, że muszę wygłosić taki monolog już teraz.
    ogólnie zasadniczo wierzę w tym przypadku w happy endy. wierzę, że lisa i tomek w końcu definitywnie się ogarną i zrozumieją, że żyć bez siebie nie mogą, wierzę w ten domek z ogródkiem nettie i bera (i, co więcej, wierzę, że ona będzie w nim szczęśliwa, nawet jeśli jeszcze o tym póki co nie wie). wierzę w to, że velcie po tych nieudanych podbojach serca lisy uda się wreszcie dobrnąć do właściwego punktu. wierzę nawet w to, że panna teigen i silje są w stanie nawiązać wreszcie jakąś nić porozumienia! autentycznie ten odcinek obudził we mnie mnóstwo pozytywnych odczuć. był taki... ciepły. cholera, to właściwe słowo! niby norwegia, a w serduchu zrobiło się słonecznie jak w hiszpanii. przynajmniej w moim przypadku. najbardziej chyba ucieszyła mnie ta scena na linii lisa-ber. tak strasznie chciałam, żeby wrócili do tego, co było między nimi kiedyś. i owszem, wierzę również w to, że się uda. że ona zaakceptuje jego związek, a on okaże jej nieco więcej zrozumienia. ta relacja między nimi jest imo prawdziwym fundamentem tego opowiadania, czymś, co zawsze było kluczowe i co zawsze uwielbiałam ponad wszystko. koniec kariery jest koszmarny, ale jednocześnie być może w jakiś sposób ich połączy i da im szansę, by na nowo odbudować tę przyjaźń.
    pewnie jeszcze tu wrócę, bo wydaje mi się, że powiedziałam może dwie z dziesięciu rzeczy, które chciałam powiedzieć. potwornie przepraszam za ten zastój. moja zwiecha w pisaniu, nie licząc tych drobnych piłkarskich głupot, przedkłada się także na komentarza. pozostaje jedynie błagać o wybaczenie. i chociaż zdaje się, że po tomku obiecałaś mi fourcade'a (jakkolwiek nie wiem, czy nie zmieniłaś zdania), i tak w świadomości, że jesteśmy tak blisko końca, tkwi coś bardzo przygnębiającego. i chyba nie chcę tego końca. chyba na pewno. całuję Cię mocno, acz ze smuteczkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kopię w dupsko, skoro mam pozwolenie. i, o matko, nie. nie czuj aż takiej pustki, gdy już to skończę, proszę. bo się zrobiło żałobnie, a ja się przecież nigdzie w zasadzie nie wybieram, spokojnie ;) choć swoją drogą podoba mi się Twoja wizja zakończenia tej historii, aż się rozczuliłam, gdy czytałam o tym, jacy wszyscy będą szczęśliwi. nie mówię, że nie będą, ale chyba są zbyt trudni, żeby wszystko się nagle tak ładnie i słodko ułożyło. ale strasznie mnie cieszy to, co napisałaś o berze i lisie, bo tak, to ogólnie była dla mnie bardzo ważna scena i tak, to właśnie oni są fundamentem tego opowiadania, TAK. i fajnie, że ktoś poza mną też to widzi :)

      Usuń