28 listopada 2014

18. Kompletnie beznadziejna.

- Masz gościa.
- Gościa?
Lisa odwróciła się zdziwiona, podążając wzrokiem za wyciągniętym palcem Fredrika.
- To raczej twój gość. Zakładam, że przyszedł tu jedynie się napić – zawyrokowała, przewracając oczyma.
- Doprawdy? - Brwi stojącego za barem Fredrika uniosły się niebezpiecznie wysoko, dając jej znać, że raczej go nie przekonała. - Coś mi mówi, że jednak przyszedł tu tylko i wyłącznie z twojego powodu. Wystarczy spojrzeć na jego szklankę.
Lisa westchnęła głośno, odstawiając tacę z pustymi kuflami na bar. Od kilku dni pomagała w knajpie, pracując jako kelnerka. Problemy rodzinne Silje przeciągnęły się na więcej niż jedno popołudnie, a gdy dziewczyna nie pojawiła się w pracy przez dwa wieczory z rzędu, zrezygnowany Fredrik poprosił o pomoc Lisę. Zgodziła się bez słowa, próbując oszczędzić przyjacielowi choć odrobiny kłopotów. Widziała jak bardzo jest zdenerwowany za każdym razem, gdy próbując dodzwonić się do Silje, zmuszony był nagrać kolejną wiadomość na jej pocztę głosową. Fredrik się martwił. Jak zwykle zdecydowanie zbyt dużo się o wszystkich martwił. Więc skoro miała możliwość mu pomóc, zamierzała to zrobić. Nawet jeśli miało to oznaczać roznoszenie kufli z piwem po zadymionym wnętrzu knajpy, mycie podłogi w toalecie i wycieranie zachlapanych blatów stolików aż do wyjścia ostatniego klienta. Czyli zazwyczaj aż do białego rana. Nie skarżyła się, zwłaszcza że mimo jej protestów, Fredrik obiecał jej zapłacić za wszystkie przepracowane w barze godziny.
W tym momencie wolałaby jednak, żeby na miejscu była Silje. Żeby to ona podeszła do stolika, który tak bezceremonialnie wskazał jej Fredrik. Żeby to ona podała Tomowi kolejną szklankę. Ale rudowłosej dziewczyny w pobliżu nie było i nic nie wskazywało na to, żeby nagle miała się w pracy pojawić. Więc Lisa musiała zagryźć zęby i zrobić to, co do niej należało.
- Sok pomarańczowy? Co za niespodzianka.
- Hej, Lis.
Tom podniósł z blatu pustą szklankę i podał ją dziewczynie. Z całych sił starała się nie zadrżeć, gdy ich palce na krótki moment się zetknęły.
- Dziękuję. Nie wiedziałem, że zmieniłaś profesję – zagaił, upijając łyk świeżego soku, który mu przyniosła.
- Zwolnili mnie, jeśli o to pytasz.
- A to? - spytał, wiodąc wzrokiem po sali. - To tak na stałe?
- Nie. Jestem tutaj tylko dlatego, że twoja koleżanka nie raczyła się pojawić. Pomagam Fredrikowi.
- Więc pewnie nie masz czasu, żeby ze mną na chwilę usiąść i pogadać? - spytał, nie patrząc na nią. Nagle wyjątkowo zainteresowały go bruzdy na drewnianym blacie stolika, po których zaczął wodzić palcem. Lisa śledziła ten ruch z uwagą. W jej wspomnieniach odżyło coś, o czym nie chciała w tym momencie myśleć. Te same palce. Długie palce z krótko przyciętymi paznokciami. Wodzące po jej skórze. Po jej plecach. Po jej nogach, brzuchu, ramionach. Po jej policzkach. Błądzące w jej włosach.
- Nie mam czasu na plotki – powiedziała szybko, odganiając te myśli jak najdalej od siebie. Zmrużyła oczy, starając się na niego nie patrzeć. - Chcesz coś jeszcze?
- A później? - Próbował zajrzeć w jej oczy, ale ona uparcie nie odwracała wzorku od ściany. - Zaczekam.
- Tom, my nie mamy o czym gadać. Powinieneś już iść.
- Bjoern do mnie dzwonił. Opowiedział mi co się stało. Że się wyprowadziłaś.
- I?
- Martwi się o ciebie. - Dostrzegł, że zaczęła nerwowo szarpać skrawek swojego zielonego swetra. Znał jej ruchy na pamięć. Każdy jej gest, każde zachowanie, każdy najdrobniejszy nawyk i przyzwyczajenie. Wiedział, że musi coś powiedzieć, bo inaczej ona odwróci się na pięcie i odejdzie. Schowa się w jakimś kącie i będzie udawać, że wcale nie płacze. Że tylko coś jej wpadło do oka. - Ja też się o ciebie martwię.
- Świetnie! Naprawdę fantastycznie - zironizowała. - Może załóżcie jakieś kółko, albo inne pierdolone stowarzyszenie i się nawzajem pocieszajcie.
- Lis...
- Nie mieszaj się do tego, Tom. - W końcu spojrzała mu w oczy. Ale w jej niebieskich tęczówkach nie dostrzegł niczego, co chciałby tam znaleźć. Była zupełnie opanowana. Stanowcza. A on nie potrafił uwierzyć, że naprawdę ma na myśli to, co mówi.
- Mogę na ciebie poczekać?
Jedynie prychnęła w odpowiedzi. Odwróciła się i odeszła do innych stolików. A on nadal wodził palcami po bruzdach w blacie stolika. 

***

- Białe czy czerwone?
- Zgadnij.
- Czyli czerwone – zadecydował Bjoern, wyciągając z kuchennej szafki butelkę wina. Anette podała mu korkociąg.
- To wciąż jest strasznie dziwne.
- Co takiego? - spytał, odkładając korek na stół i nalewając ciemnoczerwonego wina do dwóch pękatych kieliszków na wysokich nóżkach.
- Spędzanie czasu tutaj. U ciebie. Siedzenie na twojej kanapie ze świadomością, że mogę cię w tym momencie bezceremonialnie rozebrać, a za chwilę nie wejdzie tu Lisa i nie będziemy musieli się chować.
- Masz ochotę mnie rozebrać? No proszę – zaśmiał się głośno, czując, że jej łokieć wbija się mu pod żebra. - Ale bez przemocy, okej?
- Chodź tutaj, ty głupku. - Rozsiadła się na kanapie w salonie i przywołała go gestem. Wyciągnęła z jego dłoni jeden kieliszek i upiła długi łyk. - Całkiem, całkiem.
- Postarałem się, moja droga. W końcu takiej wytrawnej smakoszce nie można podać byle czego.
- Ja? Wytrawną smakoszką? Poczekaj aż poznasz moją matkę.
- A poznam? - Natychmiast wykorzystał nadarzającą się okazję. Anette rzadko decydowała się rozmawiać tak otwarcie. A skoro sama wspomniała o matce, nie mógł sobie odpuścić dalszego drążenia tematu.
- To zależy. Jeśli będziesz chciał – wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie. - Ale uprzedzam, że to dość... specyficzna osoba. Zresztą, pewnie coś już na ten temat słyszałeś.
- Jeśli masz na myśli Lisę, to wierz, albo nie, ale byłaś jedynym członkiem rodziny, na którego uwielbiała narzekać. O waszych rodzicach właściwie niewiele od niej słyszałem.
- To dziwne.
- Dlaczego?
- Wiem, że Lisa mnie nie znosi i to pewnie dlatego lubiła sobie na mnie ponarzekać. Zwłaszcza jeśli znalazła sobie podatną publiczność – blondynka westchnęła teatralnie i udając obrażoną, odwróciła na moment głowę. Ber, jak na dżentelmena przystało, ujął jej dłoń i złożył na niej czuły pocałunek. - Powiedzmy, że wybaczam. Publiczność była nieświadoma. I znała relację tylko jednej strony. - Anette uśmiechnęła się delikatnie, unosząc lekko górną wargę. - Ale w dalszym ciągu jest to dziwne. Okej, nie cierpiała mnie. Z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu. Ale moim zdaniem dużo bardziej logiczne byłoby, gdyby cały ten gniew przeniosła na rodziców. A zwłaszcza na matkę.
- Lisa i logika? Czy ty aby nie za wiele od niej wymagasz?
- Jesteś okropny, wiesz?
W odpowiedzi jedynie nachylił się i pocałował ją w czoło.
- Wiem, że ona opowiada o mnie same koszmarne rzeczy i w ogóle, ale nie do końca rozumiem skąd to się bierze. To nie ja ją terroryzowałam. Jeśli już ktoś to robił, to matka. To dla naszej matki zawsze musiałyśmy być idealne. To ona zmusiła Lisę do pierwszych lekcji gdy na pianinie. Tak, wiem, potem jej się spodobało. Ale inne rzeczy już nie. Lisa nie cierpiała rosołu. Od małego. A i tak co tydzień w niedzielę musiała go jeść. Bo dla naszej mamy, niedzielny obiad bez rosołu to nie obiad.
- W sumie się z tym zgadzam. Znaczy z tym rosołem – wtrącił.
- Po prostu nie pojmuję dlaczego cała jej złość skupiła się na mnie. My właściwie nigdy nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego. Każda miała swoje życie. Mieszkałyśmy pod jednym dachem i tyle. Tylko to nas łączyło. Myślałam, że obu nam odpowiada taki układ.
- A nie sądzisz, że to właśnie o to chodzi? - Widząc jej uniesione w pytającym geście brwi, kontynuował: - Było nie było, jesteście siostrami. A tak jakbyście nie były. Może jej tego brakowało. Jakiejś więzi, nici porozumienia, nie wiem.
- Chcesz powiedzieć, że... że co? Że to moja wina? Że gdybym zadbała o to, byśmy w dzieciństwie bawiły się razem lalkami, to teraz wszystko wyglądałoby inaczej?
- Nie. Nie wiem. Może. Nettie, nie złość się – dodał, widząc jak wydyma usta, chcąc zaprotestować. W takich momentach, gdy robiła podobne miny, miał czasem wrażenie, że siedzi przy nim mała dziewczynka. Mały blondwłosy aniołek, który tupie nóżką, chcąc by wszyscy wokół go wysłuchali. Podejrzewał, że cały problem polegał na tym, że właśnie tak to wyglądało dwadzieścia lat temu. I że wtedy nikt jej nie słuchał.
Złapał ją za rękę, chcąc poczuć pod palcami dotyk jej gładkiej skóry. Wciąż zdumiewało go to, jak wiele dają mu tak drobne gesty. Ile spokoju w jego serce wlewa widok jej włosów rozsypujących się na poduszce, tuż obok niego, gdy budził się wcześnie rano. Ile radości daje mu jej uśmiech. Jak kojąco działa na niego dotyk jej dłoni.
- Zrozum, może ona po prostu chciała mieć siostrę? Cały czas chce ją mieć, ale nie wie jak to zrobić. Dorastając, wszędzie wokół widziała rodzeństwa, widziała braci Toma, to jakie relacje między nimi panują. Koleżanki opowiadały jej o swoich siostrach i o tym, jak świetnie się dogadują. A ona przychodziła do domu i się przed tobą chowała. A ty przed nią.
- Czyli to jednak moja wina, tak? - spytała, a w jej głosie zaczęła pobrzmiewać złość.
- Nie. Wcale tego nie powiedziałem. Po prostu się od siebie oddaliłyście. Albo inaczej – wy nigdy nie byłyście sobie bliskie. A ona za tym tęskni. Bo chciałaby wiedzieć, jak to jest naprawdę mieć siostrę.
- A myślisz, że ja bym tego nie chciała?
Ze złością odstawiła kieliszek na drewniany stolik. Strzeliła palcami, przygotowując się do odparcia argumentów.
- Robisz dokładnie to samo, co wszyscy. Wszyscy, którzy znają opowieść z perspektywy Lisy. Litujesz się nad biedną małą dziewczynką, której starsza siostra była zła i niedobra. Która wolała bawić się sama, która miała swoje koleżanki, która nie potrzebowała do szczęścia rodzeństwa. Tak długo słuchałeś jej narzekań, że w końcu w nie uwierzyłeś. Uwierzyłeś, że jestem tą złą. Że trzeba mnie nienawidzić, bo nienawidzi mnie Lisa.
- To całkiem ciekawe spostrzeżenie. Problem polega na tym, że chyba podziałało to jednak zupełnie odwrotnie. Zamiast cię znienawidzić, pokochałem. O, ironio.
- Bardzo zabawne. - Mruknęła, całując go w policzek. Przytuliła się do jego ramienia i podciągnęła skulone nogi na kanapę. - Chodzi o to, że wszyscy zrzucają winę za to, co się działo na mnie. To nie jest przyjemne uczucie. Zawsze byłam samotniczką, miałam kilka koleżanek, ale nigdy nie otaczało mnie grono przyjaciół. A Lisa... Lisa zawsze miała wokół siebie mnóstwo ludzi. Koleżanki, znajome, Toma, przyjaciół Toma i tak dalej. I oni wszyscy zawsze uważali, że to ja jestem tą złą. Myślisz, że życie ze świadomością, że połowa dzieciaków w miasteczku uważa cię za jakąś pieprzoną Cruellę de Mon, było fajne?
- Net.
- Nie. Nie przerywaj mi. Owszem, może masz rację, może tak to właśnie wygląda. Może Lisa tęskni za czymś, czego nigdy nie poznała, może chce mieć siostrę i w swój pokrętny sposób próbuje mi to przekazać poprzez nienawiść. Dość naciągana teoria, ale znam Lisę na tyle, żeby być gotową w to uwierzyć. Problem polega na tym, że nikt nigdy nie zastanowił się nad tym, że może ona nie jest jedyną? Może nie tylko ona chce się dowiedzieć jak to jest mieć siostrę?
- O matkooo.
- Co? - spojrzała na niego zdziwiona, słysząc jego śmiech.
- Obie jesteście zdrowo pokręcone, wiesz? Ale w życiu nie wyobrażam sobie możliwości, by podobną rozmowę przeprowadzić z Lisą. Zakrzyczałaby mnie już na samym początku.
- I jaki z tego wniosek? - spytała, nie bardzo wiedząc dokąd Bjoern zmierza.
- Taki, że cię kocham.
Roześmiała się, wtulając się w niego mocno. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś jej powiedział, że w jej życiu pojawi się mężczyzna, dla którego zupełnie straci głowę, wyśmiałaby go. A teraz tuliła się do człowieka, który za pomocą kilku najprostszych słów, potrafił wlać w jej serce całe mnóstwo ciepła. Tyle, że czuła, że w którymś momencie może tego nie wytrzymać. Mimo wszystkich zawirowań, które stawiała przed nimi ta sytuacja, mimo że wszystko wiązało się w jakiś sposób z Lisą, mimo że wciąż czasem budziła się w nocy ze strachem, była szczęśliwa. Szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Bo to nie był strach z rodzaju: „Boże, dziewczyno, w co ty się pakujesz?”. Bała się jedynie tego, że po obudzeniu mogłaby nie zobaczyć obok siebie Bjoerna. Ale on tam był. Zawsze. Zawsze mogła schować się w jego ramionach i zapomnieć o wszystkich obawach.
- Ja też cię kocham.
- Naprawdę? - spytał zadziornie.
- Na żarty.
- To mamy mały problem. Bo ja kompletnie nie znam się na żartach. I wszystko biorę na serio. - Pocałował ją mocno. - Bardzo serio.
- Na to liczę – odparła beztrosko, patrząc mu w oczy i siadając na jego kolanach. - Bo ja też to traktuję serio. Proszę pana.
Tym razem to ona go pocałowała. Uwielbiała go całować. Uwielbiała czuć na swojej skórze jego drapiący zarost. Mimo że u wszystkich facetów, którzy gościli w jej życiu wcześniej, zawsze ją to irytowało. Uwielbiała gładzić palcami jego policzki. Uwielbiała liczyć jego piegi. Uwielbiała ściągać z niego koszulkę. Uwielbiała jego przerażająco szczupłe, wysportowane ciało. Uwielbiała jego. Jego całego.
- Czyli co? Teraz się tu wprowadzisz, a za pół roku ślub?
- Nie – odparła, odrywając usta od jego klatki piersiowej, którą miała w planach porządnie obcałować. - To ty wprowadzisz się do mnie. Nie lubię tego mieszkania.
Zdziwił się, owszem. Ale zgodziłby się na wszystko. Nie obchodziło go to gdzie, ważne by mieszkali razem. Nawet jeśli mieliby wylądować pod mostem. Choć do tego akurat Anette raczej nigdy by nie dopuściła. Jak pod mostem miałaby brać kąpiel z bąbelkami?
- O czym myślisz, świntuchu? - spytała, przechylając głowę. Jej blond włosy przesypały się na lewe ramię, odsłaniając skrawek nagiej skóry.
- Tylko i wyłącznie o tobie – odparł, całując jej obojczyk.
I o tym, że zaprotestowałaś tylko w sprawie mieszkania, a zupełnie pominęłaś kwestię ślubu, dodał w myślach.

***

Zimne nocne powietrze szybko ją otrzeźwiło. Od kłębów dymu unoszących się wewnątrz baru zaczęła dostawać zawrotów głowy. Wyszła na moment, z butelką coca-coli pod pachą, chcąc odetchnąć świeżym powiewem norweskiego wieczoru.
- Żartujesz sobie?
Stojący pod ścianą Tom uniósł brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Przyszłam tu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem – wyjaśniła, akcentując mocno ostatnie słowa. Chłopak szybko pojął aluzję. Wyrzucił niedopałek papierosa na chodnik i przydeptał go butem.
- Znowu palisz? Myślałam, że skończyliśmy z tym jeszcze w liceum.
- Brakowało mi ostatnio jakiejś używki.
- A nie mógłbyś sobie po prostu żyć bez jakiegoś nałogu? - spytała ironicznie.
- Daj spokój, to żaden nałóg. Tę paczkę mam od początku sezonu – usprawiedliwił się, pokazując jej wciąż do połowy pełną paczkę papierosów, którą wyjął z kieszeni kurtki. - W zasadzie palę tylko jak się czymś mocno zestresuję. Albo jak Velta mnie wkurwi, ale to inna sprawa.
- Mam rozumieć, że w tym momencie się stresujesz? - spytała nieco kpiącym tonem, opierając się o ceglaną ścianę, tuż obok niego.
- Myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Zupełnie jakbyś tam mieszkała.
- Cóż... - westchnęła wymijająco.
- Zaraz. Chyba nie chcesz mi powiedzieć... Mówiąc Berowi, że mieszkasz u Fredrika, miałaś na myśli jego knajpę? - spojrzał na nią uważnie, ale ona wbijała wzrok w chodnik. - Tak właśnie się zastanawiałem, gdzie ty byś się miała zmieścić w tym jego mieszkanku. Może w pokoju dzieciaków, co?
- Daj spokój. Chyba nie będziesz mi prawił morałów.
- Śpisz na zapleczu? - spytał, rozkładając ręce w udawanym geście rozpaczy.
- Jest całkiem wygodnie – zauważyła.
- Wiem, pamiętam. To znaczy... - Podrapał się po głowie, mierzwiąc włosy, a ona nagle zdała sobie sprawę z tego, o czym mówi. I dlaczego jest tak zakłopotany. Kiedyś mieli okazję wspólnie przetestować rzeczoną „wygodę” wersalki stojącej na zapleczu knajpy. Biorąc pod uwagę wszelkie przygody Lisy, pewnie było to najbardziej szalone miejsce w jakim uprawiała seks. Co jedynie dobitnie wskazywało na to, jak mało urozmaicone było jej życie erotyczne. Nie żeby narzekała. Pamiętała, że wtedy wspólnie doszli do wniosku, że ta wiekowa wersalka ze sterczącymi sprężynami była najgorszym miejscem, jakie mogli sobie wybrać na igraszki.
- Dobra, Tom, przestań się czerwienić i powiedz w końcu po co tu przyszedłeś.
- Sama przestań się czerwienić – odparował, uśmiechając się lekko. Taki uśmiech lubiła u niego najbardziej. Niepewny, tak jakby nie wiedział, czy tylko jemu sytuacja wydaje się zabawna, jakby nie chciał jej urazić, jakby ją sprawdzał. - A może powiesz, że to z zimna?
Szturchnęła go w ramię, śmiejąc się głośno.
- Co racja to racja, ta wersalka nie jest ani trochę wygodna. Ale to szczegół. Intensywnie szukam jakiegoś innego lokum.
- Intensywnie? - podłapał, a w jego głosie zabrzmiało nieskrywane powątpiewanie.
- Przeglądam ogłoszenia w necie – odparła zrezygnowana. - To największa intensywność na jaką mogę się chwilowo zdobyć.
- Jesteś niereformowalna.
- I kto to mówi? Pozwól, że ci przypomnę, że na dwa dni przed przeprowadzką do Oslo, nie miałeś pojęcia gdzie będziesz mieszkać. Równie dobrze mogłeś wylądować pod mostem.
- Zadziwiająco dobra pamięć. Aż dziw bierze. - Uśmiechnął się, widząc, że zamiast szykować się do szybkiej i ciętej riposty, Lisa zaczęła jedynie rozgrzebywać stopą brudny śnieg leżący na chodniku. - Mam wolny pokój, więc jeśli znudzi ci się ta superwygodna wersalka, to wiesz gdzie mnie znaleźć.
- To raczej nie jest najlepszy pomysł – odpowiedziała szybko, odrywając plecy od zimnej ściany i odsuwając się na pół kroku.
- Może i nie – zgodził się niespiesznie. - Tak tylko mówię. Właściwie to chciałem spytać o co innego. Słuchaj, jak właściwie... jak sobie radzisz z tą sytuacją? Z Anette i w ogóle? - spytał, wyłamując palce. Nienawidziła tego odgłosu. Kiedyś złapałaby go w takiej chwili za dłonie i splotła jego palce z własnymi, byle tylko skończył to robić. Teraz mogła jedynie udawać, że puszcza to mimo uszu, choć była pewna, że zauważył jak się krzywi.
- Masz na myśli to jak się trzymam ze świadomością, że Anette i Ber są parą? - zironizowała, przywołując słowa, którymi posłużył się w smsie wysłanym z Austrii.
- Tak, dokładnie to mam na myśli. I nie śmiej się z moich marnych umiejętności w zakresie posługiwania się naszym pięknym ojczystym językiem. Nie wiedziałem jak to inaczej ująć.
- Spoko. Domyśliłam się. Cóż... W sytuacjach takich jak ta, najchętniej poprosiłabym cię o papierosa i uznała to za jedyny potrzebny komentarz.
- Aż tak źle?
Wbił w nią przeszywające spojrzenie swoich błękitnych oczu, pod którym poczuła się niemal naga. Tom znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Przed nim nie musiała udawać. Wiedział, jak się czuła. Wiedział, jak bardzo zraniło ją to, czego dowiedziała się po powrocie do Norwegii. Nie musiała mu niczego mówić, on to po prostu wiedział. Uświadomienie sobie tego zajęło jej mniej niż sekundę. Widziała to w jego oczach. Miała świadomość, że on ją rozumie. Do tej pory nie docierało do niej jak bardzo tego potrzebowała. Tej jednej rzeczy. Zrozumienia. Kogoś, kto nie będzie na nią zły, kto nie będzie mówił, że zachowuje się jak dziecko, kto nie będzie próbował jej do niczego przekonywać. Kogoś, kto po prostu zrozumie.
Odległość jaka ich dzieliła nie mogła być większa niż pół metra. Inaczej nie pokonałaby jej tak szybko. Nie wystarczyłoby zrobić pół kroku, by się do niego przytulić. Nie wystarczyłoby pół sekundy, by poczuć pod palcami materiał jego kurtki. Nie wystarczyłoby to, żeby znowu poczuć się jak kiedyś. Ale wystarczyło. Bo dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Pół kroku, pół sekundy, by się do niego przytulić i poczuć, że wszystko jest na swoim miejscu.
Czuła jak na ułamek sekundy zamarł. Dosłownie zdrętwiał pod jej dotykiem. Jakby nie wiedział co się dzieje. Co robić. Bo tak właśnie było. Przez chwilę nie miał pojęcia, co się stało. Ale potem spojrzał w dół i zobaczył, że ona się do niego przytula. Że to nie był omam, że nic mu się nie przywidziało. Że to dzieje się naprawdę. Widział jej włosy, związane w wysoki kucyk, widział jej policzek przytulający się do jego klatki piersiowej, widział jej dłoń opierającą się o jego tors. Objął ją. Tak zwyczajnie, po prostu, jak setki razy wcześniej. Tylko że ten raz nie przypominał żadnego z poprzednich. Choć to byli oni, choć tak wiele ich łączyło, to nie było to samo. Miał wrażenie jakby wszystko działo się po raz pierwszy. Jakby nigdy wcześniej jej nie dotykał. Jakby nigdy wcześniej nie czuł na sobie jej dłoni. A przecież zaledwie dziesięć minut temu oboje rumienili się na wspomnienie wspólnego seksu na starej wersalce.
- Lis?
Nie chciał tego przerywać, Bóg mu świadkiem, że nie chciał. Ale miał świadomość tego, jak dziwna jest ta sytuacja. Po prostu czuł, że musi coś powiedzieć.
- Jestem beznadziejna. Beznadziejna – wydukała. Jej słowa ginęły gdzieś w fałdach jego kurtki, w którą wtulała twarz. Ale on słyszał. Słyszał doskonale. I nie wiedział, co powiedzieć. - Boże, Tom, jestem beznadziejna.
- Wcale nie. To znaczy tak, ale nie do końca. Nie tak kompletnie. - Plątał się w słowach, ale czuł, że się uśmiechnęła.
- Jestem beznadziejna. Kompletnie i całkowicie beznadziejna.
Wcale nie. Chciał to znowu powiedzieć, dokładnie to samo, co kilkadziesiąt sekund wcześniej, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy. Wcale nie, nie jesteś. To znaczy tak, jesteś. Momentami jesteś beznadziejna. Kompletnie i całkowicie beznadziejna. Ale to nic. Ja też. Wszyscy jesteśmy beznadziejni. Nic na to nie poradzisz. Chciał jej to wszystko powiedzieć, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Nie widział w tym większego sensu. Nie miał siły się odezwać.
Przesunął dłonią po jej plecach. Choć była tak blisko, chciał ją przyciągnąć jeszcze bardziej do siebie. A ona znowu go zaskoczyła. Czując dotyk jego dłoni, przesuwającej się w kierunku jej włosów, zrobiła to, czego nie przewidział. Odskoczyła od niego. Opuściła głowę, przetarła dłonią oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że płakała.
- Co się tak patrzysz?
Zmieszał się odrobinę słysząc jej pytanie. Kiedyś pewnie w takiej sytuacji odwróciłby wzrok, udał, że nie widzi. Ale teraz nie miał zamiaru tego robić. Uważnie obserwował jak dziewczyna próbuje pozbyć się spod powiek słonych kropli. Nie zamierzał przed tym uciekać. I nie chciał pozwolić uciec jej.
- Idź do domu, Tom.
- Okej. Ale pójdziesz ze mną.
- Coś nie tak z twoim mózgiem? - Zmierzyła go najchłodniejszym ze swoich zimnych spojrzeń. Jej błękitne oczy były niczym lód.
- Czasy, kiedy twój morderczy wzrok robił na mnie jakiekolwiek wrażenie przeminęły jakoś tak mniej więcej wraz z końcem podstawówki, więc przestań się trudzić.
Jego głos brzmiał tak ciepło. Kojąco. Był zupełnie jak dotyk jego ramion. Miała straszną ochotę na to, żeby się zgodzić. Żeby z nim pójść. Jak gdyby nigdy nic. Zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło, wziąć go za rękę i pozwolić mu, żeby zabrał ją do siebie. Czuła, że jeśli będzie wpatrywać się w jego niebieskie oczy choćby kilka sekund dłużej, to naprawdę się na to zgodzi. Ulegnie.
- Idź do domu, Tom. - Powtórzyła. Bardziej zdecydowanie. Podeszła do drzwi knajpy i złapała klamkę.
- Ale wiesz, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, nie?
- O Boże, po prostu idź do domu, głupku – roześmiała się, otwierając drzwi. Kilka zabłąkanych płatków śniegu lecącego z nieba, wpadło do środka.
- O Boże, po prostu sobie pójdę – odparł z uśmiechem. Przechodząc koło niej nie mógł sobie podarować, by nie dotknąć jej dłoni wciąż spoczywającej na klamce. Zdumiona Lisa przez kilka kolejnych sekund stała jak słup soli. Patrzyła jak Tom narzuca na głowę obszyty futrem kaptur kurtki i przechodzi na drugą stronę ulicy, by za moment zniknąć za rogiem. Miała wrażenie, że jej serce bije zdecydowanie zbyt szybko.  
___________________________________

Obiecałam sobie, że kolejny rozdział pojawi się wraz z rozpoczęciem sezonu, więc oto jest, z małym poślizgiem, ale jednak. Próbuję jakoś powoli zacząć zbierać wszystkie wątki i prowadzić tę historię ku końcowi, ale wyjątkowo mozolnie mi to idzie. Zbyt szybko się mnie nie pozbędziecie <3 

7 komentarzy:

  1. O mój Boże. Śmieję się teraz do siebie jak głupek! Zdecydowanie nie chcę się Ciebie pozbywać ani tego opowiadania i nie chcę słyszeć o jakimkolwiek końcu!
    A z resztą komentarza przybędę jutro. Cudo. Po prostu cudo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiedziałam, żeby nie pisać, że wrócę "jutro", bo oczywiście komentarzowy wen się na mnie wypiął i wolałam nie pisać nic, niż jakieś kompletne głupoty. A ten rozdział, albo raczej całe to opowiadanie, nie zasługuje na to, aby potraktować je w sposób "byleby odwalić". Nope. Tutaj trzeba usiąść, skupić się i wszystko spokojnie przeanalizować, a potem tylko się zachwycać. Bo jest czym!
      To już, bez większego smęcenia przechodzimy do konkretów. Pod ostatnim rozdziałem pisałam Ci, że już nie mogę doczekać się kolejnych sytuacji, w których w rolach głównych zobaczymy Toma i Lisę. Razem. Ich rozmowy, albo raczej "rozmowy", zwykłe uszczypliwości, czy chociażby samo zaznaczenie w tekście, że znajdują się w tym samym pomieszczeniu malują mi na twarzy ogromny uśmiech. Uwielbiam tę dwójkę. Są tacy specyficzni. Gołym okiem widać te dwa bieguny, które nawzajem się przyciągają. Dlatego niesamowicie ucieszyłam się, gdy przeczytałam pierwsze dwa słowa "Masz gościa". Od razu wiedziałam kto, co, gdzie i dlaczego. To "Nie mamy o czym rozmawiać" musiało w sumie skończyć się rozmową, ale o tym za chwilę. Teraz podziwiam Lisę za to, jaka mimo wszystko stara się i jest opanowana. Jak próbuje być silna i okazać Tomowi, że radzi sobie bez niego, bez Bera i nie potrzebuje niczyjej pomocy (której oczywiście potrzebuje, ale to w końcu Lisa i jej duma). Och, i Tom. Przeszedł kawałek drogi i zdecydowanie jest na dobrym odcinku. Choćby taki szczegół jak sok pomarańczowy świadczy o tym, że nam Hildziak się zmienia. Tylko troszkę mu jeszcze w skokach nie idzie, o.
      Dalej mamy Bera i Anette. Fajna się z nich parka zrobiła. Spokojny Bjoern i Nettie, która jest takim uśpionym wulkanem są fantastycznym kontrastem dla Toma i Lisy, którzy mają bardzo podobne charaktery.
      Romoeren to ma jednak przechlapane, bo jakby nie patrzeć, to ma na głowie obie panny Teigen. Jedną przyjaciółkę, która przez całą ich znajomość wylewała wiadro pomyj na starszą siostrę, która teraz jest jego ukochaną. I tak oto doszliśmy do momentu, w którym i Anette wypowiedziała się głębiej nt. swojej młodszej siostry i to naprawdę samo maluje uśmiech na twarzy, że zarówno Net jak i Lisa, choć praktycznie tylko razem dorastały, ale wychowywały się osobno, są tak do siebie podobne. Obie skrycie pragnęły czegoś, do czego bały się same przed sobą przyznać. Dopiero taki Ber odkrył za nie karty.

      Usuń
    2. Cóż, żywię jakąś małą nadzieję, że może jednak kiedyś obie siostry podpiszą rozejm. Może nie jakąś zgodę, nie wpadną sobie w ramiona, bo to raczej abstrakcja i raczej by to do nich nie pasowało, ale przynajmniej wzajemne zaakceptowanie się byłoby czymś miłym i przyjemnym. :)
      Och, ostatnia scena jest chyba jedną z moich ulubionych jak do tej pory z całego opowiadania. Nawet teraz, gdy czytam sobie ją jeszcze raz, uśmiecham się jak głupek. Oni są tak samo beznadziejni, że nadziejni (ależ mądrość walnęłam...). Ewidentnie widać, że jeśli ktoś kiedykolwiek mógłby zrozumieć Lisę, to byłby to tylko i wyłącznie Tom. Za dobrze się znają, aby miało być inaczej. To, jak tak po prostu się do niego przytuliła według mnie było takim prostym wołaniem o pomoc. Każdy tego potrzebuje, a ona już chyba naprawdę czuje się kompletnie sama. Wątpię, czy teraz, gdy Bjoern jest z Anette, mogłaby tak po prostu do niego podejść, przytulić się i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. A Tom... Jest tak samo trzepnięty i zagubiony, jak ona. I to było takie dobre i ciepłe i kurczę, mogłoby trwać cały czas.
      Wspaniali są. Cudowni. I mam dobre przeczucia co do nich. Zdecydowanie są jedną z moich ulubionych par w tym fikcyjnym światku, więc niecierpliwie czekam na rozwój wydarzeń między nimi.
      I cóż ja mogę powiedzieć więcej niż to, że cholernie uwielbiam to opowiadanie? I kompletnie sprzeciwiam się temu temu, aby powoli prowadzić historię do końca! Nie zgadzam się! Dla mnie oni mogą trwać i trwać i zawsze będzie to jedno z najcudowniejszych opowiadań, jakie kiedykolwiek czytałam. Także pisz je jak najdłużej. Czytelnika w mojej postaci masz do samego końca. :)
      Ściskam bardzo mocno i serdecznie pozdrawiam i życzę ogromnych pokładów weny i czasu!

      Usuń
    3. wiesz, że przez cały czas jak czytałam Twój komentarz to zacieszałam do komputera? :) boże, uwielbiam to, gdy ktoś daje mi w swojej opinii odczuć, że naprawdę rozumie to, co ja tutaj próbuję przekazać. a czytając Twój komentarz tylko co chwila mówiłam do siebie "tak, właśnie tak, o to chodzi, dokładnie" - fantastyczne uczucie, bo daje mi świadomość tego, że jednak jakoś udaje mi się przelać własne myśli na papier (klawiaturę?) i to w sensowny sposób. dziękuję ślicznie za wszystkie słowa, zawsze mi dają wielkiego motywacyjnego kopniaka, a dzisiaj to już w ogóle się postarałaś :D
      z tym "kończeniem" to pewnie trochę mi zejdzie, nie martw się, idzie mi to równie ślamazarnie jak Lisie idzie dojrzewanie ;) do następnego <3

      Usuń
  2. CZAS NA MNIE, TAMTARAMTAMTAM.
    przede wszystkim dwie sprawy:
    a) przepraszam, że tak późno oraz
    b) strasznie jestem zła, że nie zdążyłam skomentować siedemnastki, bo tyle we mnie było imołszyns po tamtym odcinku, a niestety schrzaniłam sprawę.
    trudno. jestem teraz i musimy się zadowolić superfantastycznym komentem po osiemnastce. biathlon standardowo wyprał ze mnie umiejętność logicznego wypowiadania się (a raczej zrobił to Twój nieustraszony Francuz po raz kolejny psując mi szyki), więc pewnie nic mądrego tu nie padnie, ale kto nie próbuje, ten nie ma. czy jakoś tak.
    zacznijmy od tego, że... kurczę, jak ja bym chciała, żeby one się pogodziły! wydaje mi się, że w pewnym sensie rozumiem, dlaczego ta relacja wygląda tak jak wygląda - albo przynajmniej chcę zrozumieć. ale jednocześnie jest w tym coś strasznie przykrego, szczególnie teraz, gdy Anette spotyka się z Berem, a Lisa wciąż ma problem, by to zaakceptować. w tej sytuacji cholernie ciężko znaleźć kompromis. może on jako taki wspólny mianownik jakoś je połączy? (dobrze by było)
    z drugiej strony, niby zrobił nam się kłopot, ale jednocześnie ma on jakieś plusy, patrz sprawa Tomka. fajnie jest móc patrzeć na nich dwoje, czuć te ich emocje, które tak na dobrą sprawę nigdy nie zniknęły. ja autentycznie nie wiem, dlaczego oni nie są razem. naprawdę. totalnie tego nie rozumiem, bo są dla siebie stworzeni. żadnego z nich nie umiem sobie wyobrazić z kimś innym. i tak się zastanawiam - czy oni są ślepi, czy coś sobie próbują udowodnić? a może chodzi o coś jeszcze innego? ciężko mi się w tym połapać, chociaż mam wrażenie, że ich spiknięcie będzie się wiązało z końcem całej tej historii, co z kolei wcale mi się nie uśmiecha. ech. niby proste, a jednak skomplikowane. strasznie mi się podobało to ich wspólne wspominanie. wydaje mi się, że podkreśliło dodatkowo tę prawdę o starej miłości, która nie rdzewieje. i, jak sądzę, w tym przypadku nie zardzewieje. trzymam za nich kciuki, za nich i za ich szczęście.
    w ogóle mam ostatnio pilną potrzebę gadania o Norwegach i opłakuję Fannemela (jakim cudem on nie wygrał tego konkursu, do jasnej cholery!) także jestem wciągnięta w klimat. w wolnym tłumaczeniu: już czekam na dziewiętnastkę, muah muah.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hue hue. mogłabym Ci powiedzieć jakim cudem Fannemel nie wygrał, ale mam już sakramencko dosyć wylewania pomyj i w ogóle wszelkich dyskusji o tym pseudokonkursie, więc sobie podaruję. a przechodząc do konkretów - masz absolutną rację, Lisa i Tomek to idioci, na dodatek ślepi, ale cóż na to poradzę, takimi ich stworzyłam i takimi ich uwielbiam, bo są w tej swojej głupocie koszmarnie słodcy, no przynajmniej dla mnie, i przez jakiś czas muszą jeszcze tacy pozostać :) gorzej z kwestią ewentualnego pogodzenia mojej fantastycznej głównej bohaterki z jej jeszcze bardziej fantastyczną siostrą, z tym może być ciężko, bo one są z tej samej gliny ulepione, obie uparte jak osły. także na spektakularne padnięcie sobie w ramiona raczej nie ma co liczyć. wiadomo, teraz stoi między nimi Ber i, jak ładnie zauważyłaś, jest wspólnym mianownikiem, ale przed dziewczynami i tak jeszcze długa droga. one są strasznie trudne. w ogóle mam tu bohaterów idiotów, ech. są beznadziejnie problematyczni.

      Usuń
    2. moi też są w sumie debilni <3 svendsen to jeszcze ujdzie ale ta wariatka? nóż się w kieszeni otwiera.
      ano co poradzić jak się nic nie poradzi. grunt żeby historia szła naturalnie. ale może za jakieś dwadzieścia odcinków narodzi się między nimi względny pokój? chociaż berowi to współczuję, chłopina tkwi w mało komfortowej pozycji

      Usuń