26 września 2014

16. Sam jesteś smarkulą.

Dzwonek do drzwi oderwał ją od krojenia ogórków. Szybko wytarła dłonie w leżącą obok ścierkę i wyszła z kuchni. Jeden długi dzwonek. Charakterystyczny dla jednej osoby.
- Czekałam na ciebie.
Wspięła się na palce, by pocałować Bjoerna w policzek. Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą do kuchni. Starała się nie zwracać uwagi na jego wzrok, mierzący rozgardiasz panujący na stole.
- Bawisz się w kucharza? - spytał, podsuwając sobie jeden z wysokich taboretów.
- Bardzo śmieszne – parsknęła, myjąc czerwoną paprykę. - Valerie zadzwoniła, że przyjeżdża. Jakbym mało miała jeszcze problemów. Lisa świruje, w pracy kocioł, tylko gości mi brakowało, doprawdy.
- Wszystko fajnie, ale kim jest Valerie? - wtrącił przytomnie, grzebiąc w jednej ze stojących na blacie misek z warzywami i przegryzając kilka idealnych kosteczek ogórka.
- Nie wyjadaj – westchnęła, na moment odrywając się od pracy. Odłożyła nóż i podparła się pod boki, wycierając przy tym dłonie w kolorowy fartuszek. - To moja przyjaciółka. Przyjechali całą rodziną do Oslo na Sylwestra, jej mąż ma tutaj brata, i trochę wydłużył się im pobyt. Od kilku dni planowałyśmy się spotkać, ale w życiu nie przypuszczałam, że zadzwoni dzisiaj rano tylko po to, żeby zapowiedzieć się na popołudnie. Myślałam, że pójdziemy na kawę, na kolację, cokolwiek. A wrobiła mnie w przygotowania. Nienawidzę tego.
- Nie maż się – zaśmiał się, powstrzymując jej słowotok.
- Nie mażę się, po prostu jestem zła. Nie umiem gotować. Robię jakąś głupią sałatkę. A Valerie to typowa pani domu, dla której obiad bez dwóch dań, to nie obiad.
- Damy radę, nie martw się.
Uśmiechnęła się, widząc jak Bjoern podwija rękawy swojej kraciastej koszuli.
- Skąd się znacie?
- Studiowałyśmy razem – odpowiedziała, wracając do krojenia papryki. - Z całej naszej grupy tylko z nią utrzymuję kontakt. Nie powiem, żebyśmy kiedykolwiek były jakoś bardzo zżyte, ale lubiłyśmy się i świetnie się rozumiałyśmy. Po studiach wyszła za mąż i przeniosła się do Trondheim. Dość regularnie do siebie dzwonimy. Ale ostatni raz widziałyśmy się pół roku temu.
- Żartujesz!
- Nie. Zresztą, to nieważne. Co z Lisą?
Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- A co ma być? - spytał obojętnie, wstając od stołu. Wziął do ręki drewnianą łyżkę i spokojnie zaczął nią mieszać posiekaną pierś kurczaka, która smażyła się na wolnym ogniu.
- Rozmawialiście?
- Próbowaliśmy – sprecyzował. - Jest wściekła.
- Domyślam się.
- Ma mi za złe, że się z tobą spotykam. Uważa, że w ogóle cię nie znam, że owinęłaś mnie sobie wokół palca. A najbardziej wkurza ją to, że nazywam cię „Nettie” - przy ostatnich słowach na jego wargach zatańczył nikły uśmiech.
- Zawsze ją to denerwowało.
- Mogę wiedzieć dlaczego?
- A kto za nią trafi? Rodzice mnie tak nazywali, może to dlatego.
Zawzięcie kroiła paprykę. Nóż szybko przesuwał się po drewnianej desce, a po jej prawej stronie tworzył się coraz większy stosik czerwonych kosteczek.
- Co z nią zrobimy? - spytała po chwili.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem, Ber. Ale coś zrobić musimy, bo jeśli tak to zostawimy, to jestem pewna, że moja mała, słodka siostrzyczka dołoży wszelkich starań, żeby nas sterroryzować.
W zamyśleniu pokiwał głową. Po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka.
- Cholera!
- Net, co ty robisz?
Zamiast do drzwi, Bjoern pobiegł do łazienki i w szafce obok lustra znalazł plaster. Wrócił do kuchni, podniósł ze stołu nóż, którym zacięła się Anette i odciął szeroki kawałek.
- Dawaj.
Posłusznie podała mu lewą dłoń, a on okleił białym plastrem palec, który do tej pory przyciskała do ust. Znowu usłyszeli dzwonek.
- Otworzę – westchnęła, mierząc nienawistnym wzrokiem ostry nóż i niedokończoną sałatkę.

***

- I co, gadałeś z Lisą?
- Taaak, dzwoniłem do niej wcześniej.
- Dalej jest wściekła?
- Jak osa. Próbowałem ją jakoś ugłaskać, ale co ty, nie ma na to najmniejszych szans. Biedny Ber, zaczynam obawiać się o jego bezpieczeństwo, ona pewnie byłaby w tym momencie zdolna do tego, by zadźgać go kuchennym nożem.
- I to tępym.
Tom z wielkim zainteresowaniem zaczął czytać nalepkę na opakowaniu od płatków śniadaniowych, udając, że wcale nie słucha rozmowy kolegów z drużyny. Siedzieli w piątkę przy jednym z dużych stołów w bufecie i jedli śniadanie. On, Rune i trójka Andersów. Fannemel i Velta, siedzący najdalej od niego, najzwyczajniej w świecie przeszli od tematu szwów przy kombinezonach do dyskusji nad Lisą. Zastrzygł uszami, próbując wychwycić jak najwięcej informacji. Romoeren związał się z diaboliczną Anette, starszą latoroślą państwa Teigen. Najwyraźniej na poważnie. Lisa dowiedziała się przez przypadek, gdy wczoraj wróciła do domu. Jest przeziębiona i wściekła, co stanowi niewiarygodną mieszankę, z którą nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieć do czynienia. Tyle wiedział. Ze strzępków podsłuchanych rozmów, przez to, że Velta i Fannemel to niemiłosierni plotkarze.
Wczoraj chciał do niej zadzwonić. Wieczorem, gdy Anders poszedł do drugiego pokoju, żeby oglądać jakieś durne filmy ze swoim świetnym kumplem, który nie umie trzymać języka za zębami, choć pewnie Lisa go o to prosiła. A może nie? W sumie nie potrafił ocenić, czy w tej sytuacji zależałoby jej na tym, by wiedziało możliwie jak najmniej osób, czy też nie miała nic przeciwko temu, by huczała o tym cała kadra. To i tak nie było istotne. Liczyło się to, że postanowił do niej zadzwonić. I już miał telefon w ręku, już siedział na drewnianej huśtawce stojącej pod hotelem, majtając nogami, uznając, że nawet w pustym pokoju nie czułby się wystarczająco komfortowo, by wykonać to połączenie, już wybierał jej numer... Stchórzył. Wiedział o tym. Doskonale wiedział, że jeśli nie zadzwoni od razu, to nie zrobi tego wcale. Taki był. Decydował się i działał. Jeśli dał sobie pięć minut na przemyślenie sprawy, zwykle rezygnował. I zrezygnował. Oczywiście, że się poddał. Jak głupi, jak tchórz. A czego tu się było bać? Lisy? A co by mu zrobiła? Nie pokroiłaby go przecież na kawałki przez telefon. I jakoś niespecjalnie obawiał się jej wątpliwych umiejętności w posługiwaniu się nożem.
Stchórzył. Zdobył się jedynie na jakąś bezsensowną, mętną wiadomość, która właściwie nie niosła w sobie żadnego przekazu. Wystukał kilkanaście słów na klawiaturze telefonu i posłał je w noc, by przebyły te kilkaset kilometrów dzielące go od Lisy. Powinien był zadzwonić. Pocieszyć. Dać jej znać, że nie jest sama, że on doskonale rozumie, dlaczego się wścieka. Bo przecież tak było. Kto jeśli nie on miałby zrozumieć? To jemu żaliła się na okropną starszą siostrę już od momentu, gdy skończyła cztery lata i nauczyła się w miarę precyzyjnie wyrażać własne uczucia. Smutek, złość i rozgoryczenie maleńkiej, blondwłosej dziewczynki, która nie wiedziała, co robi źle. Która nie rozumiała, dlaczego starsza siostra jej nienawidzi. Która chciała po prostu poczuć się kochana, a czuła się jedynie osamotniona. Napisał jej wiadomość. Miał ochotę sam siebie za to porządnie kopnąć. Nawet się nie dziwił, że nie odpisała. Pewnie też by tego nie zrobił. Zamiast odpowiedzieć, pewnie roześmiała się do wyświetlacza telefonu i posłała w kierunku Toma telepatyczne „pierdol się”. Nie miał jej tego za złe.
- Wiadomo w ogóle jak to się stało, że Ber spiknął się z tą laską?
Tom udawał, że nie słucha. Nadal wpatrywał się w karton z płatkami. I cierpliwie czekał na to, aż ktoś odpowie Bardalowi, który nagle włączył się do rozmowy.
- Nie mam bladego pojęcia – mruknął Rune, jakby zdziwiony swoją niewiedzą w tym temacie.
- Nasz Romoerenek nie jest głupi. Ani ślepy – wtrącił Fannemel. - Jak zobaczył tę jej siostrę, to pewnie od razu do niej uderzył. Nie ma co się chłopakowi dziwić.
- Widzieliście ją kiedyś? Anders tak się nad nią rozpływa, jakby to była jakaś Angelina Jolie. - Rune potoczył wzrokiem po kolegach, oczekując na to, czy któryś potwierdzi rewelacje na temat rzekomej urody Anette.
- Niezła jest, to trzeba przyznać. Ale tylko raz ją widziałem i to dawno temu. - Bardal podparł brodę prawą dłonią, próbując sobie przypomnieć szczegóły wyglądu starszej siostry Lisy. - To było jakoś trzy lata temu, po zakończeniu sezonu. Pamiętasz jak poszliśmy do tej knajpy, w której śpiewała mała Teigen? Pokazała nam wtedy swoją siostrę na ulicy. Tom, ogarnij – pomachał koledze siedzącemu naprzeciwko ręką przed nosem - byłeś wtedy z nami.
- Zresztą, ty akurat powinieneś wiedzieć dokładnie jak ona wygląda, przecież ją znasz – dodał przytomnie Jacobsen.
- To za dużo powiedziane – mruknął niechętnie Tom, uznając, że lepiej się odezwać, bo i tak nie dadzą mu spokoju. - Ale absolutnie nie jest podobna do Angeliny Jolie.
- Ale i tak laska z niej, co?
- Pewnie można to tak ująć.– Jego słowa wyraźnie nie satysfakcjonowały Fannemela, który wydawał się być wyjątkowo żywo zainteresowany urodą Anette. - Ale to zdecydowanie nie mój typ.
- Wow, to ty masz jakiś typ? Myślałem, że sypiasz z kim popadnie, o ile laska tylko się na to zgodzi. Przy stole na moment zapadła cisza. Fannemel zaśmiał się nerwowo, próbując załagodzić sytuację. Bardal spojrzał chłodno na Toma, jakby chciał sprawdzić jego reakcję. Jacobsen zakaszlał głośno. Hilde pewnie puściłby te słowa mimo uszu, a może nawet obrócił w żart, gdyby tylko powiedział je ktoś inny. Zmierzył Veltę nienawistnym spojrzeniem.
- Twój typ za to można ocenić bez większych problemów. Samotna, porzucona dziewczyna, która szuka pocieszenia, co? Uwierz mi, że tak szybko nie wskoczy ci do łóżka, choćbyś się dwoił i troił. Za wysokie progi.
W jego głosie nie było ani krztyny sympatii. Wszyscy wiedzieli do kogo pije w swoich ostrych słowach. Atmosfera stała się wyjątkowo gęsta. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej, gdy przebywali we wspólnym gronie. Cicha wojna tocząca się na linii Tom – Rune wybitnie nie służyła drużynie.
- A wam proponuję pomoc wujka Google, jeśli tak bardzo chcecie przekonać się jak wygląda Anette Teigen – dodał i jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia płatków, choć mleko zdążyło już dawno wystygnąć.
- Już próbowałem. Ale ta kobieta wydaje się być wyjątkowo oporna, jeśli chodzi o publikację jakichkolwiek zdjęć w internecie.
Trzech Andersów roześmiało się nerwowo. Fannemel próbował załagodzić sytuację, w swoim stylu, uśmiechał się niepewnie w kierunku Toma i Rune. Ale oni milczeli, oboje wbijali wzrok w swoje talerze, udając, że nikogo nie ma obok. Reszta próbowała wrócić do rozmowy. Ktoś podchwycił temat Angeliny Jolie, zaczęli mówić o filmach. Od Angeliny Jolie przeszli do Brada Pitta, a potem już bez większych problemów zaczęli paplać o „Podziemnym kręgu”, kilkakrotnie podkreślając, że koniecznie muszą go znowu obejrzeć.
- Co wy na to, chłopaki?
Ale choć Fannemel wyjątkowo się starał, ani Rune, ani Tom najwyraźniej nie palili się do odpowiedzi. Ani do wspólnego oglądania jakiegokolwiek filmu.

***

- Przepraszam, wiem, że mieliśmy być trochę później, ale...
- Maaaamo!
- Już, Liv, kochanie, biegnij do łazienki.
Blondwłosa pięciolatka przemknęła przez przedpokój w ekspresowym tempie, kierując się wyciągniętym palcem matki, który wskazywał jej drzwi do toalety.
- Liv! Buty! - Dziewczynka nawet się nie odwróciła. - Przepraszam, Net. Byliśmy w parku i strasznie ją przycisnęło.
- Valerie! - Otrząsając się z chwilowego szoku jakie wywołało nagłe pojawienie się koleżanki z dwójką dzieci, na dwie godziny przed zaplanowanym spotkaniem, Anette ściągnęła kuchenny fartuch, rzuciła go na szafkę stojącą w korytarzu i przytuliła przyjaciółkę.
- Wiem, mieliśmy być później, ale dzieciaki nie dawały mi spokoju. One też chciały odwiedzić ciocię. Zwłaszcza Liv. Wiesz, że pamięta jak byłaś u nas w zeszłym roku? Ciągle wspomina twoje włosy i dlatego za cholerę nie pozwala obciąć własnych. Czekam tylko aż wpadnie na genialny pomysł, by zacząć używać lokówki, żeby jeszcze bardziej upodobnić się do swojej idolki – Valerie puściła oczko w stronę koleżanki i roześmiała się wesoło. Przykucnęła i pomogła synowi wyplątać się z grubej zimowej kurtki, szalika i czapki. - Vidar, kochanie, przywitaj się z ciocią.
Malec nieporadnie podszedł do Anette, która szybko podniosła go na ręce, przyglądając się Valerie, która chowała kurtkę dziecka i własny płaszcz do szafy stojącej w przedpokoju.
- A my się chyba jeszcze nie znamy – zagadnęła wesoło brunetka, podchodząc do Bjoerna.
- Val, to Bjoern, Bjoern – Val.
Podali sobie ręce, a kobieta uśmiechnęła się zadziornie, przekrzywiając nieco głowę.
- Dużo o tobie słyszałam.
- Doprawdy? - zdziwił się, rzucając ukradkowe spojrzenie w kierunku swojej dziewczyny. Tylko od jednej osoby Valerie mogła od nim słyszeć. Bo jakoś wykluczał fakt, że chodziło jej o którekolwiek z jego licznych sportowych osiągnięć.
- Liv, na Boga, co ty robisz w tej łazience?
- Chodźmy do salonu – zaproponowała Anette, stawiając Vidara na podłodze. Malec szybko podreptał do pokoju. Czuł się swobodnie, zupełnie jakby był we własnym domu. Była nieco zdziwiona. Gdy ostatnim razem była u nich w odwiedzinach, chłopczyk wyraźnie się wstydził i nie odstępował mamy na krok. Teraz przejawiał już zadatki na dziarskiego, pewnego siebie młodzieńca.
- Dokończę sałatkę – powiedział Bjoern i zniknął w kuchni.
Usiadły na kanapie, przy niskiej salonowej ławie, na której stała już ogromna miska z ciastkami i druga, wypełniona świeżymi owocami.
- Czyli jednak tak bardzo cię nie zaskoczyliśmy – zauważyła z zadowoleniem Valerie, rozsiadając się wygodniej i podkładając jedną z miękkich poduszek za plecy Vidara, który na ogromnej kanapie wydawał się być jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. Z zapałem zaczął pałaszować paluszki, które podawała mu mama.
- Miałaś być później. I sama. - W głosie Anette nie było jednak nawet cienia wyrzutu. - Gdzie posiałaś męża?
- Daj spokój, przez ostatnie dni nawet ja mało go widziałam – Valerie westchnęła głośno, wyrażając swoją dezaprobatę. - Szwagier wymyślił sobie jakieś remonty, więc od Nowego Roku właściwie tylko siedzą na strychu i stawiają ścianki działowe i inne cholerstwa. Kasper oczywiście nie potrafił mu odmówić.
- Ciocia!
Anette poczuła jedynie obejmujące ją małe ręce, bo widok na moment przysłoniła jej burza jasnych włosów. Liv wdrapała się na jej kolana i przytuliła mocno.
- Co ja ci mówiłam na temat butów?
- Już ściągam, mamo.
Dziewczynka zsunęła się z kolan Anette, usiadła na podłodze i zaczęła odpinać zamki ocieplanych kozaków obszytych kolorowym futerkiem.
- Odnieś je na korytarz, Liv. Brakuje tylko żebyś postawiła je na stole.
Pięciolatka bez słowa powędrowała do przedpokoju, uznając, że walka z matką w tej kwestii nie ma najmniejszego sensu.
- Rośnie jak na drożdżach – roześmiała się Anette, wygładzając bladoróżowy kaszmirowy sweter.
- Jest już z niej mała panienka, ciekawa jestem kiedy zacznie się malować – rzuciła Valerie, nalewając soku pomarańczowego do literatki. Vidar zaczął się wiercić i ciągnąć mamę za bluzkę. - Kochanie, tak nie wolno. O co chodzi?
Malec powiedział coś Valerie na ucho, gdy ta się nad nim pochyliła.
- Musisz spytać ciocię.
- O co? - zainteresowała się Anette, spoglądając z zaciekawieniem na chłopca. Ten szybko spuścił wzrok i wybąkał pod nosem kilka słów.
- Och, nie mam pojęcia, zaraz sprawdzę. Ber, zobacz czy w szufladzie są jakieś słomki!
- Słomki? - dobiegło ich pytanie z kuchni.
- Tak, słomki, takie kolorowe, powinny gdzieś tam być.
Po minucie do salonu przybiegła Liv, bezceremonialnie wpakowała zieloną słomkę do szklanki brata i wróciła z powrotem do kuchni.
- Uważaj, bo jeszcze ci poderwie chłopaka – parsknęła Valerie, patrząc znacząco na przyjaciółkę.
- Założę się, że przyszłaś tylko po to, żeby o nim poplotkować, co?
- Nie tylko. Jeszcze po to, żeby go zobaczyć – roześmiała się brunetka, pomagając Vidarowi zsunąć się z kanapy. - Zawsze miałaś dobry gust.
- Przestań, Val.
- Stwierdzam fakty! Synku, uważaj – chłopiec szybko podniósł się na czworaka, po tym jak wylądował na podłodze, zaliczając upadek przy próbie wdrapania się na fotel. - Przyniosę mu zabawki – rzuciła, wychodząc z salonu.
Z dużej torby, którą zostawiła w korytarzu wyciągnęła kilka samochodzików i dwa pluszaki. Przechodząc przez przedpokój zajrzała do kuchni. Bjoern smażył smakowicie pachnącą pierś z kurczaka, a Liv siedziała na blacie stołu, machając nogami i mieszała wielką łyżką sałatkę. Szczebiotała o czymś wesoło, a on słuchał jej z zainteresowaniem. Wróciła do salonu, rozłożyła zabawki na miękkim dywanie i usadowiła się obok malca, który wziął do ręki plastikową ciężarówkę i zaczął nią jeździć po podłodze.
- No dobra, to mów, dopóki go tu nie ma – podjęła rozmowę Valerie. - Jak to z wami jest?
- Chyba dobrze. Dogadujemy się.
- To coś poważnego?
- Val, ja już chyba jestem za stara na niepoważne rzeczy.
Brunetka uśmiechnęła się triumfująco.
- Cieszę się. Pasujecie do siebie.
- Daj spokój.
- Serio mówię. Dwa blondwłose aniołki. Jakby postawić przy was moją Liv, to pewnie wyglądałaby na wasze dziecko.
- Boże, kobieto, spokojnie. Nie planujemy dzieci. - Anette szybko powstrzymała zapędy przyjaciółki. - W zasadzie na razie nic nie planujemy i dobrze nam z tym.
- Jesteś pewna? Takiego faceta lepiej trzymać blisko. A poza tym nadawałby się na ojca. Siedzą sobie z Liv w kuchni i razem gotują. Byłby z niego świetny tatusiek. Pomyśl o tym.
- Val, ja nawet nie wiem czy chcę mieć dzieci. - Anette nagle zmarkotniała. Nadal nie zdobyła się na szczerą rozmowę z Bjoernem na temat przyszłości.
- A on o tym wie?
- Tyle się ostatnio dzieje – westchnęła blondynka. - Nawet nie mamy czasu pogadać. Lisa urządziła nam straszną awanturę. To znaczy jemu, bo ze mną nawet jeszcze nie gadała i raczej nie będzie, ale to i tak wszystko bardzo komplikuje...
- A co do tego ma Lisa? - przerwała jej Valerie.
Anette spojrzała na nią spod przymrużonych powiek. W ostatniej rozmowie przez telefon próbowała wyjaśnić koleżance konfliktowe położenie swoistego trójkąta, jaki wytworzył się między nią, Bjoernem i jej młodszą siostrą. Ale do Val nadal wydawało się to nie docierać. A przynajmniej nie dostrzegała w całej kwestii żadnego problemu. Uważała, że w ogóle nie powinni przejmować się Lisą. Ale to nie było takie łatwe.
- Nawet jeśli ona nie ma gdzie się podziać, to dlaczego po prostu Bjoern nie sprowadzi się tutaj, a ona  nie zostanie w jego mieszkaniu? Problem rozwiązany.
- Niezłe wyjście z sytuacji. Nettie, jutro stawiam się u ciebie ze szczoteczką do zębów – roześmiał się Bjoern. Wchodząc do salonu, usłyszał ostatnie słowa Valerie. Przed nim szła Liv, dumnie niosąc dużą miskę z kolorową sałatką. Poczekała aż mężczyzna zrobi miejsce na środku stołu i tam ją postawiła.
- Smacznego!
- Chodź jeszcze po talerzyki, smarkulo. - Bjoern poczochrał ją po włosach.
- Nie jestem smarkulą! - Zbulwersowała się dziewczynka, ale ochoczo złapała go za rękę.
- Moim zdaniem jesteś.
- Sam jesteś smarkulą.
Anette i Valerie roześmiały się, słysząc tę wymianę zdań.
- Naprawdę byłby z niego materiał na ojca.
Wiem, pomyślała blondynka. Byłby z niego wspaniały materiał na ojca. Czuła, że rozmowa na temat wspólnej przyszłości jest nieunikniona. I zbliża się coraz większymi krokami. To, co wcześniej powiedziała przyjaciółce było prawdą. Nie miała już czasu na niepoważne związki. Mimo że wciąż obawiała się pełnego zaangażowania, Ber z każdym dniem sprawiał, że jej strach się kurczył. Jeśli z kimś miałaby się na stałe wiązać, to tylko z nim. Chciała mu to powiedzieć, chciała, żeby wiedział, chciała się przekonać, co on o tym sądzi. Patrząc na bawiącego się na podłodze Vidara i Liv rozstawiającą na stole kolorowe talerzyki, czuła, że w końcu jest na tę rozmowę gotowa. Spojrzała na Bjoerna, a on uśmiechnął się ciepło w jej kierunku. Jeśli jakiś uśmiech miał jej towarzyszyć już zawsze, to tylko ten.

***

Mimo że Bjoern wyszedł z samego rana i była w mieszkaniu sama, nie potrafiła tam zostać. Gotując wodę na herbatę zastanawiała się dokąd poszedł. Układając cienkie plastry szynki na kanapkach rozmyślała nad tym, czy teraz jest u Anette. Żując drobne kawałki chleba, które nagle wydawały się zdecydowanie zbyt duże, łapała się na tym, że nie może przestać wyobrażać sobie, co teraz robią. Wyszli gdzieś? Poszli do kina, na lunch, spacerują po parku trzymając się za ręce? Zostali w jej mieszkaniu, siedzą na kanapie przed telewizorem, wylądowali w łóżku? Wyobraźnia podsuwała jej dziesiątki możliwych scenariuszy. I wyjątkowo żywe obrazy, które mąciły jej myśli. Zjadła tylko jedną kanapkę, mimo że przez dziesięć minut starannie przygotowywała trzy. Idealne, pyszne, z szynką, żółtym serem, pomidorem i szczypiorkiem. Nagle po prostu przestały jej smakować. Zostawiła je nietknięte.
Wciągnęła przez głowę grupy sweter w okropnym musztardowym kolorze, który darzyła niewytłumaczalną miłością od momentu, gdy dorwała go za bezcen na jakiejś wyprzedaży. Założyła kurtkę, opatuliła się szalikiem, wrzuciła do torby portfel i telefon, przerzuciła ją przez ramię i wyszła z domu. Nie mogła tam zostać. Czuła się nie na miejscu. Jakby to naprawdę nie był już jej dom. Po wczorajszej rozmowie z Berem, więcej się do siebie nie odzywali. Ona zaszyła się na cały wieczór w swoim pokoju, on kilka razy podjął próbę i zapukał do jej drzwi, ale zniechęcony brakiem odzewu, zaprzestał starań. Gdy rano wstała już go nie było. Była niemal stuprocentowo pewna tego, gdzie poszedł. I była zła. Na niego, na swoją siostrę, na samą siebie. Sytuacja zdecydowanie ją przerosła. Wściekała się też na Rune, który zadzwonił rano, ale zamiast jakkolwiek ją pocieszyć, wydawał się być zainteresowany jedynie tym jak Berowi i Anette się układa, czy między nimi to coś poważnego i czy starsza siostra Lisy jest ładna. Zdenerwowała się i rozłączyła w połowie któregoś z kolei pytania o to samo. Co miała mu powiedzieć? Tak, jest piękna. Idealna w każdym calu. Zawsze taka była. Anette Teigen - chodząca perfekcja. Za to też jej nie znosiła.
Poszła w kierunku centrum, a potem wsiadła w autobus, który zawiózł ją niemal prosto pod Park Vigelanda. Lubiła to miejsce. Przechadzając się pośród fantastycznych rzeźb z brązu i granitu na jakiś czas zawsze udawało jej się oderwać myśli od własnych problemów. Nie znała się na sztuce, kojarzyła jedynie kilka nazwisk sławnych malarzy, pamiętała co nieco z zajęć w szkole, tylko tyle. O rzeźbiarstwie nie wiedziała zupełnie nic. Ale lubiła patrzeć na te wytwory ludzkich dłoni, dzieła wykonane za pomocą dłuta, ogromnym nakładem ciężkiej pracy, stworzone tylko po to, by cieszyć oczy przechodniów. Kryła się w nich jakaś magia, której nie potrafiła nazwać, ani nawet zrozumieć, ale która wkradała się w jej serce za każdym razem, gdy spacerowała pośród tworów Vigelanda. Jak zwykle zatrzymała się na dłużej przy Monolicie. W zadumie wpatrywała się w splecione ze sobą nagie ciała. Jej ręka powędrowała do torby i sięgnęła po aparat. Jej najwierniejszy towarzysz, który był z nią zawsze i wszędzie. Powstrzymała się jednak. Zasunęła zamek błyskawiczny i poprawiła ułożenie torby, ocierającej się o jej biodro. Aparat został na swoim miejscu. Odwróciła wzrok od monumentalnej rzeźby i zawróciła na pięcie. Z nieba zaczynały spadać ciężkie płatki śniegu. Skryła się przed nimi w kawiarni usytuowanej przy głównym wejściu do parku. Zamówiła zieloną herbatę i kawałek szarlotki podawanej na ciepło, z waniliowymi lodami. Była smutna, należały jej się słodycze. Słuszności tych argumentów nikt nie byłby w stanie podważyć.
Mieszając herbatę podaną jej przez uśmiechniętą kelnerkę, znowu wróciła myślami do Bjoerna. Bała się wracać do mieszkania. Właściwie to nie chciała tam wracać. Najchętniej uciekłaby gdzieś na najbliższe tygodnie, przeczekałaby całą burzę, która nie wiadomo kiedy rozpętała się nad jej głową. Ale nie miała gdzie pójść, nie miała gdzie się zaszyć. Do głowy przychodził jej jedynie Rune. Ale on był w Austrii. Nadal czekały na niego dwa konkursy Turnieju Czterech Skoczni i do Norwegii wróci dopiero za kilka dni. Kiedyś poszłaby do Toma. Ale to nie wchodziło już w grę. To Bjoern zawsze wydawał się być jej bezpieczną przystanią. Miał nią być na zawsze. Ufała mu bardziej niż komukolwiek na świecie. A teraz on też ją zawiódł.
Czuła, że pod powiekami zaczynają zbierać się jej łzy. Przetarła oczy wierzchem dłoni. Katar już jej przeszedł. Jeszcze odrobinę kaszlała, ale właściwie nie czuła się już chora. Po dwóch dniach. Była zła na siebie. Równie dobrze mogła zostać z chłopakami w Austrii, tam się wykurować i nigdy nie dowiedzieć się o tym, co łączy Bjoerna i Anette. Oszukiwała się. Oczywiście, że nie mogła tam zostać. Bardal miał rację. Nie mogła tam siedzieć i ich zarażać. I oczywiście, że dowiedziałaby się o Berze i Anette. Prędzej czy później. To było nieuniknione. Nie mogła żyć w błogiej nieświadomości, jeśli w każdej chili mogła się natknąć na swoją znienawidzoną siostrę w mieszkaniu jedynego na świecie mężczyzny, o którym nie bała się pomyśleć, że go kocha. W miejscu, które do tej pory uważała za swój dom. Wszystko się zmieniło. Gdyby tydzień temu ktoś powiedział jej, że będzie się obawiała spotkania z Romoerenem, wyśmiałaby go. Ale ten nowy rok, rok dwa tysiące czternasty, zaczynał się w najgorszy z możliwych sposobów i nie szczędził jej brutalnych niespodzianek już od momentu, w którym we wtorek na niebie zamigotały kolorowe fajerwerki. Od tej chwili wszystko potoczyło się nie tak jak powinno, a ona nie potrafiła nad tym zapanować.
Wychodząc z kawiarni wpadła na pewien pomysł. Zamiast wsiąść w autobus tej samej linii, którą przyjechała do parku, pojechała w kierunku Zamku Królewskiego. Stamtąd wystarczyło tylko przejść kilka ulic i była pod drzwiami swojej ulubionej knajpy w całej stolicy. U progu jedynego miejsca, które w tej sytuacji mogła jeszcze określić domem.
_____________________________

Jeszcze we wrześniu! Wyrobiłam się :)
Nudziło mi się, więc na dole pojawił się też link do zakładki z bohaterami. Lepiej późno niż wcale. 

5 komentarzy:

  1. do szału mnie doprowadza cisza panująca na tym blogu. to opowiadanie jest arcydziełem i tu powinno być ze dwadzieścia komentarzy co najmniej. w sumie ten światek w większości przypadków od lat działał tak, że im większe dziadostwo, tym bardziej popularne, a dobre historie chowają się gdzieś z tyłu (oczywiście są wyjątki potwierdzające regułę). tak czy siak strasznie mnie to drażni, bo należy Ci się znacznie więcej posłuchu i uważam Twoje twory za bardzo niedocenione przez internetową społeczność. szkoda, liczę na to, że się coś jeszcze w tej kwestii zmieni, ta historia jest warta tego, by ją znać.
    wydaje mi się, że w tym odcinku znacznie spowolniłaś akcję, co mnie trochę zastanawia - czy to zapowiedź jakiejś burzy, czy po prostu tak wyszło? nie wierzę, autentycznie nie wierzę, że nie zamierzasz czegoś pokomplikować u A&B. wszystko u nich idzie tak sielsko, nawet po odkryciu Lisy, że to jest aż dla mnie podejrzane, choć z naszej dwójki to chyba jednak zawsze ja bardziej się rozkoszowałam dokopywaniem bohaterom. ale imo to jest podejrzane. wydaje mi się, że z tej niepewności Anette odnośnie zaangażowania i pewnego strachu przed przyszłością mogą wyniknąć problemy. jakkolwiek możliwe, że jedynie szukam ich na siłę.
    z Lisą jest trochę jak z dzieckiem. nie, nie kocham Hilde, Ber jest zły, bo kręci z wredną siostrą, a w ogóle to do diabła z nią, itede, itepe. ale ja ją jednak w pewnym sensie rozumiem i wcale mnie nie dziwi to, że tak ciężko jest jej zaakceptować pewne rzeczy. może i to się wydawać dziecinne, jednak sama jestem więcej niż pewna, że będąc na jej miejscu zachowywałabym się bardzo podobnie. niewykluczone, że ona potrzebuje po prostu czasu. może więcej rozmowy i jakiejś takiej wyrozumiałości ze strony Bera, bo ta ostatnia konwersacja poszła im mimo wszystko średnio. jego postawa też jest dla mnie logiczna, ale on chyba nie do końca próbuje spojrzeć na sytuację oczami Lisy, a moim zdaniem to błąd. ogólnie tak się trochę o nich martwię, bo cała ta sytuacja nie wygląda dobrze w kontekście ich przyjaźni. tym bardziej, że nie wyobrażam sobie, by to się mogło rozpaść przez jego związek - nawet taki. no bo kogo Lisa tak naprawdę ma oprócz niego? liczę, że jakoś się między nimi poukłada.
    ta cała gra w kotka i myszkę na linii L&T powoli zaczyna mnie irytować. oni zamierzają kiedyś skończyć ten swój teatrzyk? Lisa jest aktualnie nabzdyczona i nie wiem, czy wpadnie na to, by ogarniać z nim relacje, ale on chyba stanowi jeszcze gorszy przypadek. no klasyczny pies ogrodnika. super, żeś taki rycerski i zazdrosny o Veltę, tylko że jak nie ten, to inny, kolego. na dodatek sprawa odbija się na drużynie. mogliby się w końcu ogarnąć czy coś.
    przepraszam za opóźnienia, trochę sobie tu narobiłam poślizgu. tak czy siak kocham. Hilde bym wprawdzie walnęła, ale kocham.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może nie tyle jest to spowolnienie akcji, ale po ostatnim rozdziale i rozmowie bera z lisą zdecydowanie potrzebowałam napisać coś bardziej optymistycznego, ot tak, po prostu dla siebie, żeby trochę się oderwać od tego całego bigosu, sceny z valerie i jej dzieciakami były mi więc wyjątkowo na rękę, taki mały promyczek słońca w tej okropnej, zimnej norwegii, lol. zresztą, ta wizyta potrzebna była też anette, która powoli zaczyna się otwierać i dostrzegać, że ber nie jest facetem na jedną noc, a kimś więcej i powinna się go mocno trzymać.
      cieszę się, że dostrzegasz jakąś logikę w zachowaniu lisy, bo szczerze mówiąc ostatnio miałam wrażenie, że gdzieś ją po drodze zagubiłam. ale może jednak na szczęście nie. i masz rację, ber ma trochę kiepskie podejście. cała ta gadka ostatnio o tym, że jego dom to nie jest jej dom i w ogóle, raczej w niczym nie pomogła, a on powinien ugryźć się w język zanim to powiedział. ale się stało i historia pędzi dalej. choć może "pędzi" to nie jest najlepsze określenie, bo mam wrażenie, że trochę się w niej zaczynam topić. jak zaczynałam to pisać zakładałam sobie, że owszem ma to być najdłuższa rzecz jaką kiedykolwiek napisałam, ale po drodze z tego planu zrezygnowałam i chyba teraz zaczyna się to mścić. cóż, w sumie nigdzie mi się nie spieszy, więc teoretycznie mogę to sobie ciągnąć przez kolejnych dwadzieścia odcinków i łatać wszystkie dziury w fabule, a co! :)
      a hilde. wiesz, jak to hilde. w ostatnim odcinku sobie postanowił, że zadzwoni, a skończył na wysłaniu smsa. cały tomek. przed nim jeszcze dłuuuga droga, zanim się ogarnie.

      Usuń
    2. ale czy w sumie brak logiki jest taką złą rzeczą? sama tego strasznie nie lubię u swoich bohaterów (dobra - u jednej bohaterki, niech będzie), tylko pytanie czy w pewnym sensie jednocześnie nie czyni ich to bardziej ludzkimi.
      hilde wybitnie nie ogarnia i mam ochotę go czymś rąbnąć. wziąłby jakoś coś zdziałał, no nie wiem!
      a tak na marginesie to muszę jeszcze powiedzieć że jest mi bardzo przykro że zapomniałaś o martenku :(

      Usuń
    3. o jakim martenku? o moim martenku? absolutnie nie zapomniałam, stwierdziłam jedynie, że najpierw koniecznie muszę skończyć to, bo kurde paplam się w tym już ponad dwa lata, a końca nie widać.

      Usuń
  2. twierdzisz że Ci się nie spieszy, wyrobisz się do magisterki? bo ja chcę jeszcze poczytać o francuziku, zanim wyzionę ducha xD

    OdpowiedzUsuń