- Przesadzasz.
- Przesadzam?! - W jej głosie wyraźnie
słychać było zdenerwowanie. Nie liczyła na to, że Rune zrozumie,
co ona czuje, ani na to, że po dziesięciu minutach pojawi się na
progu ich mieszkania, gotów nakrzyczeć na Bera i spytać, co on, do
ciężkiej cholery, wyprawia, prowadzając się z jej siostrą.
Właściwie nie wiedziała, na co liczyła, wybierając numer Velty w
minutę po tym, jak Romoeren wyszedł pobiegać, a ona została sama
w domu. Choć czy można naprawdę być samym, mając w głowie
tysiąc kłębiących się myśli? Wciąż nie mogła wyrzucić
sprzed oczu obrazu Anette. Jak zawsze pięknej Anette, idealnej,
cudownej Anette całującej jej Bera. Dzwoniąc do Rune, nie liczyła
na zrozumienie, ale potrzebowała się wygadać i padło na
niego. Czuła, że jeśli natychmiast nie powie komuś o tym, co
widziała, jej głowa eksploduje z powodu nadmiaru informacji.
Oczekiwała jedynie odrobiny empatii. Chyba się przeliczyła.
- Przesadzam... A co byś powiedział,
gdybyś z samego rana zobaczył coś takiego? Jak ona mogła mi to
zrobić? Skąd, do kurwy nędzy, ona się tu w ogóle wzięła?
Przecież to jest gorsze niż jakiś popieprzony koszmar.
- Aż tak jej nie lubisz?
- Aż tak jej nie lubisz?
- Aż tak.
To proste stwierdzenie musiało mu
wystarczyć. Bo Lisa właściwie nie potrafiła wytłumaczyć, skąd
bierze się jej niechęć do starszej siostry. Były jak ogień i
woda, różniły się pod każdym możliwym względem. A przynajmniej
tak im się wydawało. Ludzie, którzy twierdzili, że siostrzana
więź to najpiękniejsza i najtrwalsza rzecz na świecie, nie mieli
zielonego pojęcia o czym mówią. Między Lisą i Anette nigdy
żadnej więzi nie było. Może wpłynęło na to pięć lat, które
je dzieliło. Starsza z sióstr, rozpieszczana jako dziecko, nigdy
nie mogła pogodzić się z tym, że już nie jest sama, że już nie
jest najważniejsza, że cała uwaga, którą poświęcali jej do tej
pory rodzice, po narodzeniu drugiego dziecka, nagle gdzieś zniknęła.
Dla ślicznej, roześmianej, blondwłosej pięciolatki o okrągłej
buzi i rumianych policzkach był to cios, po którym długo musiała
się zbierać. Od początku wypracowała sobie strategię ignorowania
szkraba, który spowodował taki zamęt w jej idealnie do tej pory
poukładanym życiu. I skutecznie wprowadzała ją w życie przez
całe lata. A Lisa nigdy nie czuła większej potrzeby, by zbliżyć
się do starszej siostry, która wyraźnie nie życzyła sobie, by
widzieć ją w swoim najbliższym otoczeniu. Choć żyły pod jednym
dachem, dwieście metrów kwadratowych powierzchni domu w Bærum
zupełnie wystarczyło im do tego, by skutecznie się nawzajem
unikać. Pomocny okazał się również fakt, że od wczesnego
dzieciństwa Lisa dużo więcej czasu niż wśród własnej rodziny,
spędzała w domu Toma, kilka ulic dalej.
- Ale właściwie dlaczego? - spytał
Rune. W słuchawce słyszała odgłosy przeżuwania. Zaburczało jej
w brzuchu.
- To skomplikowane.
- Więc co teraz?
- Nie mam bladego pojęcia. - Miała pojęcie. Najpierw stwierdziła, że, gdy tylko Bjoern wróci do domu, pójdzie prosto do niego i... No właśnie, i co? Nakrzyczy na niego? Wyzwie go od najgorszych? Rozpłacze się? Tego ostatniego była niemal stuprocentowo pewna, bo w jej przypadku łzy były nieodłącznym towarzyszem gniewu. Ostatecznie zdecydowała, że po prostu będzie udawać, że nadal śpi. Plan jak plan, ostatecznie nie najgorszy, a już na pewno lepszy niż wizja samej siebie płaczącej na środku salonu, próbując na niego nakrzyczeć.
- Słuchaj, Lisa, muszę kończyć, zaraz mamy trening.
- Przepraszam. Jasne, leć. Nie zawracam głowy.
- To skomplikowane.
- Więc co teraz?
- Nie mam bladego pojęcia. - Miała pojęcie. Najpierw stwierdziła, że, gdy tylko Bjoern wróci do domu, pójdzie prosto do niego i... No właśnie, i co? Nakrzyczy na niego? Wyzwie go od najgorszych? Rozpłacze się? Tego ostatniego była niemal stuprocentowo pewna, bo w jej przypadku łzy były nieodłącznym towarzyszem gniewu. Ostatecznie zdecydowała, że po prostu będzie udawać, że nadal śpi. Plan jak plan, ostatecznie nie najgorszy, a już na pewno lepszy niż wizja samej siebie płaczącej na środku salonu, próbując na niego nakrzyczeć.
- Słuchaj, Lisa, muszę kończyć, zaraz mamy trening.
- Przepraszam. Jasne, leć. Nie zawracam głowy.
- Zadzwonię do ciebie
później, okej? - W tle usłyszała pokrzykiwania. Docierały do
niej jakieś pourywane słowa, ale brzmiało to dziwnie podobnie do
„Velta, głąbie, idziemy”. Uśmiechnęła się do siebie,
żałując, że jej tam nie ma.
- Okej, dzięki.
- Musimy pogadać. No wiesz,
o Sylwestrze. To na razie.
Rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć. A ona przez kilkanaście sekund wpatrywała się tępo w wyświetlacz telefonu. Jak to o Sylwestrze? A Ber, Anette i generalna katastrofa jaką dla niej oznaczało wymienienie tych dwóch imion w jednym zdaniu? Po co wracać do głupiego Sylwestra, skoro na horyzoncie pojawiły się dużo ważniejsze problemy? Velta, ty głąbie, jak ty nic nie rozumiesz.
Wróciła pod kołdrę, ignorując burczenie w brzuchu. Potrzebowała snu. Spokojnego snu, który choć na chwilę pozwoli jej zapomnieć o tym, co widziała.
Rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć. A ona przez kilkanaście sekund wpatrywała się tępo w wyświetlacz telefonu. Jak to o Sylwestrze? A Ber, Anette i generalna katastrofa jaką dla niej oznaczało wymienienie tych dwóch imion w jednym zdaniu? Po co wracać do głupiego Sylwestra, skoro na horyzoncie pojawiły się dużo ważniejsze problemy? Velta, ty głąbie, jak ty nic nie rozumiesz.
Wróciła pod kołdrę, ignorując burczenie w brzuchu. Potrzebowała snu. Spokojnego snu, który choć na chwilę pozwoli jej zapomnieć o tym, co widziała.
***
- Zupełnie nie wiem, co
z tym zrobić. Cały czas mam wrażenie, że mam jakiś problem przy
wybiciu.
- Jaki znowu problem? - spytał Bardal, udając zainteresowanie. Skupiony na poprawianiu wiązań, próbował maksymalnie skoncentrować się przed następnym treningowym skokiem. Marudzenie Toma w najmniejszym stopniu mu w tym nie pomagało.
- Gdybym wiedział jaki, to bym go rozwiązał – mruknął Hilde, bardziej do siebie, niż swojego rozmówcy, naciągając na twarz gogle i kierując się w stronę belki.
Widok z Bergiesel jak zawsze był zachwycający. Panorama malowniczej tyrolskiej stolicy rozciągającej się w dolinie, od lat potrafiła wlać w jego serce spokój. Lubił tu skakać zwłaszcza wtedy, gdy Innsbruck rozjarzał się tysiącem świateł, a wokół powoli zapadał zmierzch. Warunki ich porannego treningu zupełnie nie oddawały tej scenerii. Pomijając panującą wokół szarówkę, spowodowaną lekkim opadem deszczu i mgłą, skocznia na dzień przed konkursem zupełnie nie przypominała tej, którą stanie się już jutro. Fatalna pogoda zniechęciła większość kibiców, więc trening norweskiej kadry nie zyskał zbyt wielu widzów. Kilkanaścioro dzieci i nastolatków wytrwale czekało na okazję do zdobycia autografu, nie rezygnując z napierania na barierki nawet w obliczu grubych kropel zimnego deszczu spadających z nieba, na trybunach gdzieniegdzie siedział ktoś okryty foliowym płaszczem w kolorze zgniłej zieleni, koło domków przeznaczonych dla skoczków kręciło się kilku zawodników i serwismenów. Pomyśleć, że jutro ma tu być kilkanaście tysięcy ludzi. W tej chwili nie bardzo mógł to sobie wyobrazić, choć przecież to samo działo się niemal co rok.
Lądując, nie postarał się nawet o telemark. Wiedział, że zepsuł skok już w momencie wybicia. Znowu. Trzeci raz tego dnia. Powoli przestawał dziwić go fakt, że w Ga-Pa nie przebrnął nawet kwalifikacji.
- Kurwa, Tom, ogarnij się - Jacobsen, który obserwował jego skok z dołu, nie przebierając w słowach, zakomunikował, co myśli o jego postawie. A Hilde mógł mu jedynie przyklasnąć.
- Próbuję.
- To próbuj bardziej. Co to w ogóle było?
- Jak zawsze jesteś wielce pomocny. - Zdjął zachlapane deszczem gogle i wytarł je w plecak leżący na ziemi.
- A jak niby mam ci pomóc, przepraszam bardzo? Skoczyć za ciebie?
- Tak by chyba było najlepiej.
Anders popatrzył na niego krzywo, odrywając wzrok od zeskoku, na którym właśnie wylądował kolejny z Norwegów.
- Zachowujesz się jak nie ty.
- A niby co to znaczy? - warknął Tom, gotów zaprotestować. Nie znosił takich stwierdzeń. Głównie dlatego, że zwykle nie miały nic wspólnego z prawdą, a do ich wygłaszania wyrywali się ludzie, którzy nie mieli do tego żadnych kwalifikacji. Na przykład tacy, którzy twierdzili, że znają go na wylot, bo kilka razy widzieli w telewizji. Może i Jacobsen znał go nieco lepiej, ale nie znaczyło to, że nie wyprowadził Toma z równowagi, mówiąc coś takiego.
- Jesteś marudą, owszem, marudzisz od dnia, kiedy cię poznałem. Narzekasz zawsze i na wszystko, ale, na Boga, nie mam pojęcia kim jest ten rozmemłany, płaczliwy chłoptaś siedzący przede mną.
- No chyba ty płaczesz! - oburzył się Tom.
- Weź się nie drzyj, bo ludzie się patrzą – Anders szybko ostudził nerwy kolegi, położył ręce na jego ramionach i lekko popchnął go z powrotem do pozycji siedzącej, gdy ten gotów już był wymierzać sprawiedliwość pięścią. - Właśnie o tym mówię – kontynuował – robisz obrażoną minę i mażesz się po każdym nieudanym skoku, bo „masz problem” - wyraźnie go przedrzeźniał, ale Tom udawał, że tego nie słyszy. - Twój problem to twoja głowa, idioto.
- A co niby z nią nie tak?
- Ty mi to powiedz.
- Jezu, jesteś gorszy niż Bardal.
- No jasne, bo Bardal ma własne problemy i nie zwraca uwagi na twoje jojczenie – wyjaśnił Anders tonem profesjonalnego terapeuty.
- To też znajdź sobie jakieś problemy i nie zwracaj na mnie uwagi – mruknął Hilde, ściągając buty.
- I co wtedy zrobisz, pobijesz się z Veltą, bo taki jesteś spragniony uwagi?
- O co ci, kurwa, chodzi, Anders?
Tom poderwał się z ławki, z jednym adidasem na nodze, a drugim w ręce.
- Stwierdzam fakty – powiedział Jacobsen, zarzucając narty na lewe ramię. - I zawiąż buty – dodał na odchodnym, zmierzając w kierunku wyciągu.
- Jaki znowu problem? - spytał Bardal, udając zainteresowanie. Skupiony na poprawianiu wiązań, próbował maksymalnie skoncentrować się przed następnym treningowym skokiem. Marudzenie Toma w najmniejszym stopniu mu w tym nie pomagało.
- Gdybym wiedział jaki, to bym go rozwiązał – mruknął Hilde, bardziej do siebie, niż swojego rozmówcy, naciągając na twarz gogle i kierując się w stronę belki.
Widok z Bergiesel jak zawsze był zachwycający. Panorama malowniczej tyrolskiej stolicy rozciągającej się w dolinie, od lat potrafiła wlać w jego serce spokój. Lubił tu skakać zwłaszcza wtedy, gdy Innsbruck rozjarzał się tysiącem świateł, a wokół powoli zapadał zmierzch. Warunki ich porannego treningu zupełnie nie oddawały tej scenerii. Pomijając panującą wokół szarówkę, spowodowaną lekkim opadem deszczu i mgłą, skocznia na dzień przed konkursem zupełnie nie przypominała tej, którą stanie się już jutro. Fatalna pogoda zniechęciła większość kibiców, więc trening norweskiej kadry nie zyskał zbyt wielu widzów. Kilkanaścioro dzieci i nastolatków wytrwale czekało na okazję do zdobycia autografu, nie rezygnując z napierania na barierki nawet w obliczu grubych kropel zimnego deszczu spadających z nieba, na trybunach gdzieniegdzie siedział ktoś okryty foliowym płaszczem w kolorze zgniłej zieleni, koło domków przeznaczonych dla skoczków kręciło się kilku zawodników i serwismenów. Pomyśleć, że jutro ma tu być kilkanaście tysięcy ludzi. W tej chwili nie bardzo mógł to sobie wyobrazić, choć przecież to samo działo się niemal co rok.
Lądując, nie postarał się nawet o telemark. Wiedział, że zepsuł skok już w momencie wybicia. Znowu. Trzeci raz tego dnia. Powoli przestawał dziwić go fakt, że w Ga-Pa nie przebrnął nawet kwalifikacji.
- Kurwa, Tom, ogarnij się - Jacobsen, który obserwował jego skok z dołu, nie przebierając w słowach, zakomunikował, co myśli o jego postawie. A Hilde mógł mu jedynie przyklasnąć.
- Próbuję.
- To próbuj bardziej. Co to w ogóle było?
- Jak zawsze jesteś wielce pomocny. - Zdjął zachlapane deszczem gogle i wytarł je w plecak leżący na ziemi.
- A jak niby mam ci pomóc, przepraszam bardzo? Skoczyć za ciebie?
- Tak by chyba było najlepiej.
Anders popatrzył na niego krzywo, odrywając wzrok od zeskoku, na którym właśnie wylądował kolejny z Norwegów.
- Zachowujesz się jak nie ty.
- A niby co to znaczy? - warknął Tom, gotów zaprotestować. Nie znosił takich stwierdzeń. Głównie dlatego, że zwykle nie miały nic wspólnego z prawdą, a do ich wygłaszania wyrywali się ludzie, którzy nie mieli do tego żadnych kwalifikacji. Na przykład tacy, którzy twierdzili, że znają go na wylot, bo kilka razy widzieli w telewizji. Może i Jacobsen znał go nieco lepiej, ale nie znaczyło to, że nie wyprowadził Toma z równowagi, mówiąc coś takiego.
- Jesteś marudą, owszem, marudzisz od dnia, kiedy cię poznałem. Narzekasz zawsze i na wszystko, ale, na Boga, nie mam pojęcia kim jest ten rozmemłany, płaczliwy chłoptaś siedzący przede mną.
- No chyba ty płaczesz! - oburzył się Tom.
- Weź się nie drzyj, bo ludzie się patrzą – Anders szybko ostudził nerwy kolegi, położył ręce na jego ramionach i lekko popchnął go z powrotem do pozycji siedzącej, gdy ten gotów już był wymierzać sprawiedliwość pięścią. - Właśnie o tym mówię – kontynuował – robisz obrażoną minę i mażesz się po każdym nieudanym skoku, bo „masz problem” - wyraźnie go przedrzeźniał, ale Tom udawał, że tego nie słyszy. - Twój problem to twoja głowa, idioto.
- A co niby z nią nie tak?
- Ty mi to powiedz.
- Jezu, jesteś gorszy niż Bardal.
- No jasne, bo Bardal ma własne problemy i nie zwraca uwagi na twoje jojczenie – wyjaśnił Anders tonem profesjonalnego terapeuty.
- To też znajdź sobie jakieś problemy i nie zwracaj na mnie uwagi – mruknął Hilde, ściągając buty.
- I co wtedy zrobisz, pobijesz się z Veltą, bo taki jesteś spragniony uwagi?
- O co ci, kurwa, chodzi, Anders?
Tom poderwał się z ławki, z jednym adidasem na nodze, a drugim w ręce.
- Stwierdzam fakty – powiedział Jacobsen, zarzucając narty na lewe ramię. - I zawiąż buty – dodał na odchodnym, zmierzając w kierunku wyciągu.
Hilde z powrotem usiadł na
ławeczce, całą uwagę próbując poświęcić wiązaniu
sznurowadeł. Słowa Jacobsena irytowały go chyba głównie
dlatego, że sporo w nich było racji. A on nienawidził, gdy inni
ludzie wypowiadali się tak, jakby czytali mu w myślach i dokładnie
wiedzieli, co dzieje się w jego głowie.
- Jakby nie patrzeć, to Anders ma chyba trochę racji.
- Słucham? - odwrócił się przez lewę ramię i dostrzegł Fannemela, pakującego rękawice do niemiłosiernie już wypchanego plecaka.
- W sumie to i jeden Anders i drugi. Mają trochę racji.
- A w jakim to niby względzie? - Zaczynał się obawiać, że za moment również i trzeci z Andersów zechce analizować jego wnętrze i już na samą myśl o tym, chciał uciekać gdzie pieprz rośnie. Na podstawie swojego skromnego życiowego doświadczenia wystarczająco dobrze wiedział, że kiepsko się dzieje, gdy ludzie zaczynają wpychać nosy w cudze sprawy i zajmują się tym, co do nich nie należy. A psychoterapia z pewnością nie należała i nigdy nie będzie należeć do obowiązków skoczków narciarskich.
- Jakby nie patrzeć, to Anders ma chyba trochę racji.
- Słucham? - odwrócił się przez lewę ramię i dostrzegł Fannemela, pakującego rękawice do niemiłosiernie już wypchanego plecaka.
- W sumie to i jeden Anders i drugi. Mają trochę racji.
- A w jakim to niby względzie? - Zaczynał się obawiać, że za moment również i trzeci z Andersów zechce analizować jego wnętrze i już na samą myśl o tym, chciał uciekać gdzie pieprz rośnie. Na podstawie swojego skromnego życiowego doświadczenia wystarczająco dobrze wiedział, że kiepsko się dzieje, gdy ludzie zaczynają wpychać nosy w cudze sprawy i zajmują się tym, co do nich nie należy. A psychoterapia z pewnością nie należała i nigdy nie będzie należeć do obowiązków skoczków narciarskich.
- Skaczesz jak ciota.
- No co ty nie powiesz. Wyobraź sobie, że zauważyłem – mruknął Tom, w ogóle nie przejmując się słowami kolegi z drużyny. Już dawno temu ustalili, że w kwestii skoków powinni być ze sobą absolutnie szczerzy. Mydlenie oczu i wmawianie sobie nawzajem, że jest dobrze, kiedy wcale tak nie było, zdaniem żadnego z nich nie miało większego sensu.
- Nie przerywaj mi, nie skończyłem – Anders przysiadł się na drewnianą ławeczkę i podrapał w zamyśleniu podbródek. Kontynuował dopiero po upływie dłuższej chwili. - Skaczesz jak ciota, bo coś cię gryzie. Bardal to widzi, ale nic nie mówi. A Jacobsen wygarnął ci to prosto z mostu. Ja też nie jestem ślepy.
- Zmierzasz do czegoś, czy po prostu tak sobie dywagujesz?
- Chodzi o Lisę, tak?
- Lisa nie ma z tym nic wspólnego.
- Coś za szybko odpowiedziałeś – westchnął Fannemel. - Może jeszcze miesiąc temu bym ci uwierzył. Ale teraz...
- Co teraz?
- Lisa spędziła z nami trochę czasu, widać, że coś między wami jest.
- To chyba masz jakieś omamy. Rozstaliśmy się prawie dwa lata temu.
- A co to niby ma do rzeczy? Ani ty nie zapomniałeś o niej, ani ona o tobie. Ale zamiast ze sobą pogadać jak ludzie, to wiecznie się na siebie boczycie i...
- Lisa teraz woli rozmawiać z Veltą, gdybyś nie zauważył. - Tom wszedł mu w słowo, nie zwracając uwagi na obrażoną minę przyjaciela.
- Tu cię boli, co?
- Nic mnie nie boli, głąbie.
- Nie? A ja bym mógł wymieniać i wymieniać. Urażona duma, złamane serce... Daj mi chwilę, to wymyślę coś jeszcze.
- Dobra, dobra, poeto, lepiej skończ – zaśmiał się Tom. Cała złość wyparowała z niego w momencie, gdy dostrzegł malujące się na twarzy Fannemela skupienie, gdy ten zawzięcie próbował dociec tego, co jeszcze mógłby dopisać do listy „rzeczy bolących pana Hilde”.
- Kiedy ja dopiero się rozkręcam.
Obaj sięgnęli po plecaki w tym samym momencie. Na skoczni pojawili się już Austriacy, którzy teraz mieli odbyć swój trening. Nagle powstało małe zamieszanie, wszędzie zaczęli kręcić się ludzie, ktoś coś krzyczał, ktoś wynosił z samochodu narty. Większość Norwegów pakowała już swoje rzeczy do małego, białego vana stojącego przy bramkach. Tom i Anders skierowali się w tamtą stronę.
- Tom, koniecznie musisz zrobić coś z tym wybiciem. Za mocno do niego podchodzisz i potem masz takie efekty – zastępca trenera norweskiej kadry pojawił się przy nich dosłownie znikąd, z grubym zeszytem w ręce. Spoglądał spokojnie w swoje zapiski. - 112 metrów w ostatnim skoku. Z czymś takim nawet nie masz co marzyć o kwalifikacji, rozumiesz?
- Tak, proszę pana – zironizował Tom. - Zrobię coś z tym wybiciem – dodał po chwili, choć Magnus nie mógł już go słyszeć, był kilka metrów dalej i zmywał za coś głowę Bardalowi.
- No właśnie. Ból dupy. To chyba będzie ostatnie na mojej liście. - Fannemel wsiadając do busa, odwrócił się na moment i posłał w kierunku Toma triumfujący uśmiech, wyraźnie zadowolony z siebie.
- No co ty nie powiesz. Wyobraź sobie, że zauważyłem – mruknął Tom, w ogóle nie przejmując się słowami kolegi z drużyny. Już dawno temu ustalili, że w kwestii skoków powinni być ze sobą absolutnie szczerzy. Mydlenie oczu i wmawianie sobie nawzajem, że jest dobrze, kiedy wcale tak nie było, zdaniem żadnego z nich nie miało większego sensu.
- Nie przerywaj mi, nie skończyłem – Anders przysiadł się na drewnianą ławeczkę i podrapał w zamyśleniu podbródek. Kontynuował dopiero po upływie dłuższej chwili. - Skaczesz jak ciota, bo coś cię gryzie. Bardal to widzi, ale nic nie mówi. A Jacobsen wygarnął ci to prosto z mostu. Ja też nie jestem ślepy.
- Zmierzasz do czegoś, czy po prostu tak sobie dywagujesz?
- Chodzi o Lisę, tak?
- Lisa nie ma z tym nic wspólnego.
- Coś za szybko odpowiedziałeś – westchnął Fannemel. - Może jeszcze miesiąc temu bym ci uwierzył. Ale teraz...
- Co teraz?
- Lisa spędziła z nami trochę czasu, widać, że coś między wami jest.
- To chyba masz jakieś omamy. Rozstaliśmy się prawie dwa lata temu.
- A co to niby ma do rzeczy? Ani ty nie zapomniałeś o niej, ani ona o tobie. Ale zamiast ze sobą pogadać jak ludzie, to wiecznie się na siebie boczycie i...
- Lisa teraz woli rozmawiać z Veltą, gdybyś nie zauważył. - Tom wszedł mu w słowo, nie zwracając uwagi na obrażoną minę przyjaciela.
- Tu cię boli, co?
- Nic mnie nie boli, głąbie.
- Nie? A ja bym mógł wymieniać i wymieniać. Urażona duma, złamane serce... Daj mi chwilę, to wymyślę coś jeszcze.
- Dobra, dobra, poeto, lepiej skończ – zaśmiał się Tom. Cała złość wyparowała z niego w momencie, gdy dostrzegł malujące się na twarzy Fannemela skupienie, gdy ten zawzięcie próbował dociec tego, co jeszcze mógłby dopisać do listy „rzeczy bolących pana Hilde”.
- Kiedy ja dopiero się rozkręcam.
Obaj sięgnęli po plecaki w tym samym momencie. Na skoczni pojawili się już Austriacy, którzy teraz mieli odbyć swój trening. Nagle powstało małe zamieszanie, wszędzie zaczęli kręcić się ludzie, ktoś coś krzyczał, ktoś wynosił z samochodu narty. Większość Norwegów pakowała już swoje rzeczy do małego, białego vana stojącego przy bramkach. Tom i Anders skierowali się w tamtą stronę.
- Tom, koniecznie musisz zrobić coś z tym wybiciem. Za mocno do niego podchodzisz i potem masz takie efekty – zastępca trenera norweskiej kadry pojawił się przy nich dosłownie znikąd, z grubym zeszytem w ręce. Spoglądał spokojnie w swoje zapiski. - 112 metrów w ostatnim skoku. Z czymś takim nawet nie masz co marzyć o kwalifikacji, rozumiesz?
- Tak, proszę pana – zironizował Tom. - Zrobię coś z tym wybiciem – dodał po chwili, choć Magnus nie mógł już go słyszeć, był kilka metrów dalej i zmywał za coś głowę Bardalowi.
- No właśnie. Ból dupy. To chyba będzie ostatnie na mojej liście. - Fannemel wsiadając do busa, odwrócił się na moment i posłał w kierunku Toma triumfujący uśmiech, wyraźnie zadowolony z siebie.
***
Siedzieli naprzeciw siebie.
Ona na kanapie, przytulając do siebie kolorową poduszkę i
przyglądając się z uwagą własnym paznokciom. Co jakiś czas
udało jej się zedrzeć z któregoś odrobinę niebieskiego lakieru.
On na fotelu, wpatrując się w nią beznamiętnie, jakby na coś
czekał. Dzielił ich jedynie mały stolik ze szklanym blatem, po
którym walały się stare gazety. On obserwował ją, ona własne
palce.
- No dobra, powiesz coś?
- A co ja mam ci niby powiedzieć? - Lisa nawet nie pokusiła się o oderwanie wzroku od obgryzionych, gdzieniegdzie wciąż niebieskich paznokci.
- Cokolwiek.
- To nie ja tutaj powinnam się tłumaczyć – mruknęła do własnych kolan, przechylając głowę tak, że kurtyna bordowych włosów zupełnie zasłoniła jej twarz.
- Posłuchaj, ja nie zamierzam ci się z niczego tłumaczyć – odparł natychmiast Bjoern, najwyraźniej urażony podobną insynuacją. - Nie zrobiłem nic złego.
- Ależ skąd – prychnęła pod nosem.
- Rozumiem, że jesteś w tym momencie skołowana. Masz do tego pełne prawo. Prawda jest taka, że rzeczywiście powinienem był ci powiedzieć dużo wcześniej.
Wpatrywał się w nią uparcie, czekając na jakąkolwiek reakcję. I wiedział, że czeka ich ciężka przeprawa. Lisa najwidoczniej była śmiertelnie obrażona. W takich sytuacjach najczęściej trzeba było z nią postępować jak z jajkiem, ostrożnie i delikatnie, uważając by nie potłuc. Tylko, że on wcale nie palił się do tego, by po raz kolejny awansować do roli tego, który się nią zaopiekuje, przykryje kocem, przytuli, pozwoli się wypłakać na swoim ramieniu i ochroni przed całym światem. Bo tym razem świat niczego jej nie robił. Wyimaginowane problemy siedziały tylko w jej głowie.
- Zakładam, że dzisiaj rano byłaś trochę zaskoczona.
- Trochę?
- Okej, bardzo. Rozumiem. Anette pewnie była ostatnią osobą, której byś się tu spodziewała.
- No dobra, powiesz coś?
- A co ja mam ci niby powiedzieć? - Lisa nawet nie pokusiła się o oderwanie wzroku od obgryzionych, gdzieniegdzie wciąż niebieskich paznokci.
- Cokolwiek.
- To nie ja tutaj powinnam się tłumaczyć – mruknęła do własnych kolan, przechylając głowę tak, że kurtyna bordowych włosów zupełnie zasłoniła jej twarz.
- Posłuchaj, ja nie zamierzam ci się z niczego tłumaczyć – odparł natychmiast Bjoern, najwyraźniej urażony podobną insynuacją. - Nie zrobiłem nic złego.
- Ależ skąd – prychnęła pod nosem.
- Rozumiem, że jesteś w tym momencie skołowana. Masz do tego pełne prawo. Prawda jest taka, że rzeczywiście powinienem był ci powiedzieć dużo wcześniej.
Wpatrywał się w nią uparcie, czekając na jakąkolwiek reakcję. I wiedział, że czeka ich ciężka przeprawa. Lisa najwidoczniej była śmiertelnie obrażona. W takich sytuacjach najczęściej trzeba było z nią postępować jak z jajkiem, ostrożnie i delikatnie, uważając by nie potłuc. Tylko, że on wcale nie palił się do tego, by po raz kolejny awansować do roli tego, który się nią zaopiekuje, przykryje kocem, przytuli, pozwoli się wypłakać na swoim ramieniu i ochroni przed całym światem. Bo tym razem świat niczego jej nie robił. Wyimaginowane problemy siedziały tylko w jej głowie.
- Zakładam, że dzisiaj rano byłaś trochę zaskoczona.
- Trochę?
- Okej, bardzo. Rozumiem. Anette pewnie była ostatnią osobą, której byś się tu spodziewała.
- Jej w ogóle nie powinno
tutaj być.
- Nie, Lisa, nie mów tak. - Nie zamierzał pozwolić jej dać się zapędzić w kozi róg. - Po pierwsze to ty powinnaś zadzwonić, że wracasz wcześniej.
- Słucham?
Chyba pierwszy raz w ciągu tych kilku minut udało mu się zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie. Na chwilę oderwała nawet wzrok od paznokci i spojrzała na niego uważnie.
- Nie mam piętnastu lat, Lisa. To chyba normalne, że czasem spędzi u mnie noc jakaś kobieta.
- Ale to nie była jakaś kobieta, to była Anette!
- Wolałabyś, żeby to był ktoś inny?
- Wszystko bym za to oddała.
- Przestań! - Zdenerwował się. Rzadko się denerwował. Ale Lisa zawsze miała tę wątpliwej jakości umiejętność, polegającą na tym, że jak nikt umiała wyprowadzić go z równowagi. Zupełnie tak samo jak Hilde. - Nie masz prawa tak mówić.
- A niby dlaczego? Wyobraź sobie, że wracając do domu, nie mam najmniejszej ochoty natykać się w nim na moją, pożal się Boże, siostrzyczkę w negliżu.
- Daj spokój. Byliśmy ubrani. Poza tym, pozwól, że ci przypomnę, to nie jest twój dom. A tak w ogóle to będziesz się musiała do tego przyzwyczaić, Anette często tu bywa. I wyobraź sobie, nie życzę sobie, żeby czuła się tu niechciana.
Lisa znowu ukryła się za zasłoną włosów. Nie chciała, by widział jak bardzo zabolały ją te słowa.
- Rozumiemy się?
- Nie – wymamrotała, nie podnosząc głowy. - Nie rozumiem, jak możesz mi to robić.
- Na Boga, Lis – westchnął głośno, wstając z fotela i siadając tuż obok niej na kanapie. - Kiedy w końcu pojmiesz, że cały świat nie kręci się wokół ciebie? Ja nic ci nie zrobiłem!
- Spałeś z nią – odparła, jakby to miało wszystko wyjaśnić. W jej głosie pobrzmiewała gorycz i złość. Kichnęła głośno, co nieco zaburzyło dramatyczny efekt, jaki w jej zamiarze miało spowodować wypowiedzenie tych słów. Sięgnęła do kieszeni po chusteczkę.
- Lisa, jesteśmy dorośli, więc przestań w końcu zachowywać się jak dziecko. Tak, spałem z nią. Bo ją kocham. - Udał, że nie słyszy jej wściekłego prychnięcia. - A tobie nic do tego.
- Kochasz ją? A co ty o niej w ogóle wiesz? Nic! Nie wiesz jaka ona jest, nic nie wiesz, znasz ją od paru miesięcy, omotała sobie ciebie wokół palca. Ale ona wcale nie jest taka milutka i kochana jak ci się teraz wydaje, zobaczysz.
- Nie przekonam cię, prawda? Więc ta rozmowa nie ma chyba większego sensu. Po prostu pogódź się z tym, co się dzieje, bo nic, co powiesz, albo co zrobisz, nie wpłynie na fakt, że kocham Nettie i chcę z nią być. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że do końca życia się do mnie nie odezwiesz. Byłoby to oczywiście skrajną głupotą, ale nic na to nie poradzę.
Położył dłoń na jej ramieniu i przez krótką chwilę miała wrażenie, że zaraz ją przytuli, pogłaszcze po włosach i powie, że to wszystko to tylko żarty, że to zły sen, że może już się obudzić. A gdy ona otworzy oczy okaże się, że właśnie tak jest, że nic się nie zmieniło, że jej życie wcale nie wywróciło się do góry nogami.
- Nazywasz ją Nettie?
Jej głos był zimny jak lód, a kpina, która w nim pobrzmiewała sprawiła, że natychmiast zabrał rękę z jej ramienia. Wstał i wyszedł z pokoju. A gdy otworzyła oczy i uniosła głowę, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
Nie był głupi. Potrafił dodać dwa do dwóch. Potrafił łączyć fakty. Nic na świecie nie działo się bez przyczyny, rodzice wpajali mu to od dziecka. A później nauczyciele w szkole. Doskonale o tym wiedział. Tak działał świat. Najpierw przyczyna, potem skutek. Łańcuszek zdarzeń, w którym każde kolejne wynika z poprzedniego. Jasne. Oczywiste. Proste jak drut. To najzupełniej logiczne, że jeśli ktoś, kto jest przeziębiony, będzie się całował z kimś, kto jest zdrowy, to jest jakieś pięćdziesiąt procent szans na to, że ten zdrowy ktoś długo już zdrowy nie będzie. Jasne. Prawdopodobieństwo było pewnie nawet większe niż pół na pół, ale się na tym nie znał. W każdym razie jeśli nazajutrz ta druga, będąca do tej pory okazem zdrowia, osoba nagle kichała, to najpewniej nie działo się to bez przyczyny. Oczywiste. Jeśli Rune kichał i Lisa też kichała, to nietrudno było się domyślić, czego było to skutkiem. Proste jak drut.
Nie wiedział dlaczego
tak bardzo wyprowadziło go to z równowagi. Już dawno pogodził się
z tym, że on i Lisa to przeszłość. Przeszłość, do której nie
powinni wracać. Nie wiedział, czy coś jeszcze do niej czuje. Lubił
ją, to jasne. Znali się od zawsze, nie przestaje się kogoś lubić
od tak. Za dużo ich łączyło. Wciąż zajmowała mnóstwo miejsca
w jego sercu, to oczywiste. Lubił, gdy była blisko, gdy mogli
porozmawiać, gdy mógł na nią patrzeć. Ale czy ją kochał?
Tęsknił. Bardzo. Za tym jak kiedyś byli sobie bliscy, za tym, że
mógł jej powiedzieć wszystko, za tym, że zawsze potrafiła go
rozśmieszyć. Tęsknił za tym, jak bardzo kiedyś ją kochał. - Nie, Lisa, nie mów tak. - Nie zamierzał pozwolić jej dać się zapędzić w kozi róg. - Po pierwsze to ty powinnaś zadzwonić, że wracasz wcześniej.
- Słucham?
Chyba pierwszy raz w ciągu tych kilku minut udało mu się zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie. Na chwilę oderwała nawet wzrok od paznokci i spojrzała na niego uważnie.
- Nie mam piętnastu lat, Lisa. To chyba normalne, że czasem spędzi u mnie noc jakaś kobieta.
- Ale to nie była jakaś kobieta, to była Anette!
- Wolałabyś, żeby to był ktoś inny?
- Wszystko bym za to oddała.
- Przestań! - Zdenerwował się. Rzadko się denerwował. Ale Lisa zawsze miała tę wątpliwej jakości umiejętność, polegającą na tym, że jak nikt umiała wyprowadzić go z równowagi. Zupełnie tak samo jak Hilde. - Nie masz prawa tak mówić.
- A niby dlaczego? Wyobraź sobie, że wracając do domu, nie mam najmniejszej ochoty natykać się w nim na moją, pożal się Boże, siostrzyczkę w negliżu.
- Daj spokój. Byliśmy ubrani. Poza tym, pozwól, że ci przypomnę, to nie jest twój dom. A tak w ogóle to będziesz się musiała do tego przyzwyczaić, Anette często tu bywa. I wyobraź sobie, nie życzę sobie, żeby czuła się tu niechciana.
Lisa znowu ukryła się za zasłoną włosów. Nie chciała, by widział jak bardzo zabolały ją te słowa.
- Rozumiemy się?
- Nie – wymamrotała, nie podnosząc głowy. - Nie rozumiem, jak możesz mi to robić.
- Na Boga, Lis – westchnął głośno, wstając z fotela i siadając tuż obok niej na kanapie. - Kiedy w końcu pojmiesz, że cały świat nie kręci się wokół ciebie? Ja nic ci nie zrobiłem!
- Spałeś z nią – odparła, jakby to miało wszystko wyjaśnić. W jej głosie pobrzmiewała gorycz i złość. Kichnęła głośno, co nieco zaburzyło dramatyczny efekt, jaki w jej zamiarze miało spowodować wypowiedzenie tych słów. Sięgnęła do kieszeni po chusteczkę.
- Lisa, jesteśmy dorośli, więc przestań w końcu zachowywać się jak dziecko. Tak, spałem z nią. Bo ją kocham. - Udał, że nie słyszy jej wściekłego prychnięcia. - A tobie nic do tego.
- Kochasz ją? A co ty o niej w ogóle wiesz? Nic! Nie wiesz jaka ona jest, nic nie wiesz, znasz ją od paru miesięcy, omotała sobie ciebie wokół palca. Ale ona wcale nie jest taka milutka i kochana jak ci się teraz wydaje, zobaczysz.
- Nie przekonam cię, prawda? Więc ta rozmowa nie ma chyba większego sensu. Po prostu pogódź się z tym, co się dzieje, bo nic, co powiesz, albo co zrobisz, nie wpłynie na fakt, że kocham Nettie i chcę z nią być. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że do końca życia się do mnie nie odezwiesz. Byłoby to oczywiście skrajną głupotą, ale nic na to nie poradzę.
Położył dłoń na jej ramieniu i przez krótką chwilę miała wrażenie, że zaraz ją przytuli, pogłaszcze po włosach i powie, że to wszystko to tylko żarty, że to zły sen, że może już się obudzić. A gdy ona otworzy oczy okaże się, że właśnie tak jest, że nic się nie zmieniło, że jej życie wcale nie wywróciło się do góry nogami.
- Nazywasz ją Nettie?
Jej głos był zimny jak lód, a kpina, która w nim pobrzmiewała sprawiła, że natychmiast zabrał rękę z jej ramienia. Wstał i wyszedł z pokoju. A gdy otworzyła oczy i uniosła głowę, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
***
Nie był głupi. Potrafił dodać dwa do dwóch. Potrafił łączyć fakty. Nic na świecie nie działo się bez przyczyny, rodzice wpajali mu to od dziecka. A później nauczyciele w szkole. Doskonale o tym wiedział. Tak działał świat. Najpierw przyczyna, potem skutek. Łańcuszek zdarzeń, w którym każde kolejne wynika z poprzedniego. Jasne. Oczywiste. Proste jak drut. To najzupełniej logiczne, że jeśli ktoś, kto jest przeziębiony, będzie się całował z kimś, kto jest zdrowy, to jest jakieś pięćdziesiąt procent szans na to, że ten zdrowy ktoś długo już zdrowy nie będzie. Jasne. Prawdopodobieństwo było pewnie nawet większe niż pół na pół, ale się na tym nie znał. W każdym razie jeśli nazajutrz ta druga, będąca do tej pory okazem zdrowia, osoba nagle kichała, to najpewniej nie działo się to bez przyczyny. Oczywiste. Jeśli Rune kichał i Lisa też kichała, to nietrudno było się domyślić, czego było to skutkiem. Proste jak drut.
Właściwie miał wrażenie, że wszystko sobie poukładał. Podniósł się, odstawił alkohol, wrócił do skoków. Nie szukał już przygód na jedną noc, właściwie nie pamiętał nawet kiedy ostatnio uprawiał seks. Chwilowo nie było mu to zupełnie potrzebne. Chciał się skupić na skokach, w pełni im poświęcić, chciał wrócić do formy, chciał wygrywać. Powrót Lisy do Norwegii był po prostu bodźcem, który popchnął go w dobrym kierunku. Ale w tych wszystkich pragnieniach, w tych planach, nigdzie nie było jej. Nie liczył na to, że do siebie wrócą. Właściwie wcale o tym nie myślał, nie zapragnął tego, nie dopisał do swojej wyimaginowanej listy życzeń. To nie był cel. Gdy dowiedział się, że będzie jeździła na wszystkie zawody jako fotograf nie wiedział, co myśleć. Najpierw był zły. Potem uznał, że to żart. W końcu się z tym pogodził. I tak nie mógł nic z tym zrobić, a przy odrobinie wysiłku mógł z łatwością sprawić, że poza przypadkowymi spotkaniami na skoczni, które wymusi na nich jej praca, nie będą musieli się widywać. Trochę się tego bał, chyba dlatego chciał jej wtedy unikać. Dopiero jakiś czas później zrozumiał, że to się nie uda. I właściwie się ucieszył. Bardzo za nią tęsknił. Może aż za bardzo.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby na scenę nie wkroczył Velta. Przeklęty Velta, który nie wiedzieć kiedy zajął jego rolę. Rolę, w której Tom spełniał się przez całe lata. W pewnym momencie dotarło do niego, że jeśli widzi gdzieś Lisę, to zawsze z nim. W towarzystwie tej pryszczatej mordy, której nagle zaczął tak bardzo nie cierpieć. Rune szlajał się za nią jak pies, był na każde jej skinienie. Lisa szła w hotelu na śniadanie? Velta robił się głodny. Chciała pozwiedzać miasto? Kupował przewodnik i zabierał ją na spacer. Zasypiała w busie, którym wracali ze skoczni? Przykrywał ją własną bluzą. Była samotna w Sylwestra? Całował ją, a jakże by inaczej. To chyba przelało czarę goryczy. Bo Tom doskonale wiedział, że wcale nie była wtedy samotna, wcale nie brakowało jej sylwestrowego pocałunku, wcale nie chciała spędzić tej nocy z Veltą. Ale on się przypałętał, jak zawsze i bezwiednie zrujnował wszystko.
Myślał, że ten Sylwester będzie początkiem czegoś nowego. Nie, nie liczył na to, że do siebie wrócą. Chyba nawet tego nie chciał. Marzył jedynie o tym, że znowu będą umieli ze sobą rozmawiać, że będzie chociaż trochę jak kiedyś. Bo tak cholernie za tym tęsknił. Ale nie, pan „najlepszy przyjaciel samotnej kobiety” Velta musiał wkroczyć na scenę i wszystko popsuć. A teraz Lisa była chora, wróciła do Norwegii, a on został tutaj. Skacząc jak łamaga i nie mogąc pozbierać własnych myśli. Chciał do niej zadzwonić, ale nie wiedział, co właściwie miałby jej powiedzieć, więc rezygnował za każdym razem, gdy sięgał do kieszeni po telefon. Była daleko. A jeśli chciała z kimś porozmawiać, to pewnie już dawno zadzwoniła do Velty. Czuł, że nigdy nie będzie już między nimi tak jak kiedyś, jak w dzieciństwie, gdy nie mieli jeszcze pojęcia, co czeka na nich w przyszłości. Ale tęsknił. Nie potrafił nad tym zapanować. Nie chciał. Bo lubił wspomnienia.
Nawet nie podniósł głowy znad poduszki, gdy ktoś zapukał do drzwi. Udawał, że śpi. Kątem oka dostrzegł, że do pokoju wchodzi Rune. Usiadł na drugim łóżku, koło zaabsorbowanego własnym laptopem Fannemela i, upewniwszy się, że Tom znajduje się w objęciach Morfeusza, zaczął szeptać coś w kierunku przyjaciela. Hilde strzygł uszami, ale i tak docierały do niego jedynie strzępki zdań. Coś o Romoerenie, potem przewinęło się imię Lisy, ale to go akurat nie zdziwiło. Lisa i Ber w pewnym sensie zawsze występowali razem, jeśli tylko temat któregoś z nich wypłynął w jakiejś rozmowie, za chwilę zupełnie automatycznie wspominało się o tym drugim. Dopiero, gdy usłyszał imię Anette pozwolił sobie na zdziwienie. I bardziej skupił się na tym, co mówił Velta.
- Lisa jest strasznie zła. Ale nie kumam za bardzo dlaczego. Znaczy okej, nie lubi swojej siostry, wszyscy to wiemy. Ale czy to aż takie złe, że Bjoern się z nią przespał?
- Daj spokój, widziałeś jaka to laska? - Anders nie oderwał nawet wzroku od ekranu komputera, ale z pewnością słyszał każde słowo przyjaciela. - Sam bym z nią chętnie poszedł do łóżka.
- Idiota – parsknął Rune.
- Wcale nie. Mówię ci, nie widziałeś jej. Normalnie jak jakaś gwiazda filmowa. Ani trochę się naszemu staremu Romoerenowi nie dziwię. A Lisa pewnie przesadza. Powścieka się trochę i jej przejdzie, nie ma co się przejmować.
- Serio, taka laska z tej jej siostry? - Velta wyraźnie zainteresował się tym tematem.
- Serio, serio. Zupełnie niepodobna do Lisy. Normalnie jak ogień i woda.
Zaszeleściła paczka chipsów, które otworzył Anders. Przez moment słychać było tylko głośne chrupanie.
- Oglądamy jakiś film?
- W sumie miałem zadzwonić do Lisy i ją trochę pocieszyć.
- Daj spokój, nie ma się czym przejmować, trochę się podenerwuje i jej przejdzie. Pewnie już jej przeszło.
- Myślisz? - Przez chwilę panowała cisza, jakby obaj nad czymś się zastanawiali. - Dobra, chodź do nas do pokoju. Nie będziemy budzić śpiącej królewny – powiedział w końcu Rune.
Wyszli, zabierając ze sobą chipsy i butelkę wody.
- Velta, ty głąbie – mruknął po chwili Tom, sam do siebie, wstając z łóżka i zapalając światło. Czuł, że w końcu zdecydował, by jednak do niej zadzwonić.
_______________________________
Strasznie mnie denerwowała ta wzmianka o Wiśle pod poprzednim rozdziałem, więc musiałam coś dodać, żeby już tego nie widzieć.
O rajuńciu.
OdpowiedzUsuńNie skomentowałam poprzedniego rozdziału, za co ogromnie przepraszam, na pewno jakoś to odpokutuję. Bo ja czytam i uwielbiam i nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że nowy rozdział pojawił się tak prędko!
Ale na razie tylko przylazłam tutaj, żebyś wiedziałam, że tu jestem. Tylko nic mądrego już o tej porze nie napiszę, więc pozwól, że zaznaczając tu swoją obecność teraz, powrócę jutro z jakimś sensownym komentarzem, adekwatnym do treści.
Ach, jak ja kocham tę norweską gromadkę, to Ty nie masz pojęcia...
Jestem! (Jak zwykle z poślizgiem, ale ciii..) I pędzę z czymś, co będzie jako takim składnym komentarzem, chociaż ostatnio z tym u mnie ciężko. No ale dobra, jedziem.
UsuńOgólnie, to ja się Lisie nie dziwię. Ma prawo być zła na Bjoerna, bo to w końcu jej przyjaciel. Wydaje się, że jedyna osoba, który w całym tym motłochu jeszcze jakoś ją rozumie i wspiera. Ale ten przyjaciel postanowił ułożyć sobie życie z jej siostrą, która zawsze była dla niej wrogiem. No to torchę tak, jakby się broniła przed tym, że znienawidzona siostra odbierze jej przyjaciela. A wtedy (pomimo stałej obecności Rune i tym, że Tom był, jest i będzie, nieważne co) ona zostałaby w pewnym sensie sama. Bo była ona, był Ber... A pojawiła się Anette i po prostu poczuła, że ona znów wyjdzie na pierwszy plan, tak jak to zawsze było w rodzinie. Ach, pobawiłam się w psychologa, wystarczy. Lecę dalej.
Hilde. Hilde to mi tutaj wygrywa wszystko. Tym, że mówi, że nie kocha, a tęskni (och, kocha, kocha!), że jest zazdrosny (taaak, tylko udaje, że wcale nie), że się przejmuje (tylko to ukrywa) i tymi swoimi wszystkimi rozkminami na temat "Rune kichał, Lisa kichała, na jedno wychodzi". Swoja drogą jestem bardzo ciekawa tego, jak będzie wyglądać rozmowa pomiędzy Tomem a Lisą, bo fakt, że odważył się do niej zadzwonić to jak krok milowy.
A dla mnie rozdział został wygrany przez Fannemela i muszę Ci powiedzieć, że poza Hildziakiem i Berem jest on tutaj zdecydowanie moim ulubionym Norkiem, wplątanym w tę sprawę.
Uwielbiam, kocham, wyznaję to opowiadanie i nie rozumiem, dlaczego tak mało ludzie je dostrzega, lub nie komentuje. Takiej lekkości, zabawnych a jednoczesnie inteligentnych dialogów, błyskotliwych opisów i bohaterów nie spotyka się na każdym opowiadaniu. Jest naprawdę niewiele skocznych ficków, które bym wskazała, które posiadają to wszystko i tworzą cudowną całość, od której nie można oderwać oczu. I ja zdaję sobie sprawę, że słodzę, ale moje słodzenie jest całkowicie uzasadnione.
No nic, będę kończyć. Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się we wrześniu, a jak nie, to ja będę czekać choćby miał się pojawić dopiero za rok. Wtedy też będę. Ściskam mocno, pozdrawiam, życzę dużo weny. Trzymaj! :)
ach, nie mam absolutnie nic przeciwko słodzeniu, miód lejesz na moje serce, a kto by tego nie lubił? :) cieszę się, że jesteś, że Ci się podoba i że lubisz fannemela w moim wydaniu. masz rację, lisa ma pełne prawo czuć się w tej sytuacji pokrzywdzoną, bjoern to dla niej trochę taki starszy brat, a w każdym razie najlepszy przyjaciel, który nagle łamie jej serce, bo "wymyślił sobie" zakochać się w znienawidzonej siostrze. to nie jest coś, nad czym lisa mogłaby przejść do porządku dziennego, ot tak, więc z pewnością trochę wody w rzece upłynie zanim się z tym pogodzi (o ile w ogóle się na to zdobędzie, oczywiście). kiedyś, jak ten blog figurował jeszcze na onecie, miałam zakładkę z bohaterami, a tam tomka opisywał cytat "Właściwie myślę, że bardziej za nią tęsknię niż ją kochałem." - mam wrażenie, że to właśnie tak z nim jest i starałam się to jakoś oddać w tym rozdziale. kochał ją, owszem i może nadal kocha, choć nie zdaje sobie z tego sprawy, ale przed nimi też jest jeszcze długa droga, bo oboje za dużo nabroili, żeby tak po prostu teraz do siebie wrócić i znowu być szczęśliwą parą, jak kiedyś. chwilowo mogą tylko za sobą tęsknić. wiem, jestem okrutna.
Usuńdo kolejnego, mam nadzieję, że jednak we wrześniu!