18 lipca 2014

14. Pechowa trzynastka.

- Naprawdę powinnam już sobie pójść.
Długi pocałunek, który złożył na jej ustach miał najwyraźniej być wystarczającą odpowiedzią. Odpowiedzią mówiącą coś w stylu „nie, wcale nie, ależ skąd, zostań, zostań jeszcze pół godziny, godzinę, ewentualnie dwa dni, zostań”. Więc została. Pół godziny, godzinę, dwie. Nie wiedziała nawet kiedy słońce schowało się za chmurami, a zamiast niego zaczęły pojawiać się pierwsze blade gwiazdy, lśniące chłodnym blaskiem. A oni nawet nie wyszli z mieszkania, przez cały dzień. Mimo że na niebie pojawiło się słońce i próbowało swymi jasnymi promieniami roztopić leżące na chodnikach zaspy śniegu. Takie ładne dni zdarzały się tu zimą rzadko. A oni zwyczajnie go zmarnowali. Przeleżeli w łóżku, jak dwójka głupich dzieciaków, oglądając filmy, jedząc zamówioną pizzę i co jakiś czas znikając na kilkanaście minut pod kołdrą. Miała wyjść rano, najpóźniej w południe. Tymczasem zbliżał się wieczór, a ona, owinięta prześcieradłem, siedziała na miękkim dywanie, któremu z pewnością przydałoby się porządne potraktowanie go odkurzaczem i rozglądała się wokół.
- Tego szukasz?
Ber stał nad nią, kręcąc na palcu granatowym, koronkowym stanikiem.
- I co się tak szczerzysz?
Wstała, wyrwała biustonosz z jego ręki, zdecydowanie zbyt gwałtownym ruchem i pocałowała blondyna w policzek. A on, uznając, że to genialny pomysł, nie zastanawiając się nawet sekundy, złapał za kawałek prześcieradła, którym była owinięta i pociągnął je w dół.
- Bjoern, cholera jasna! - wrzasnęła, klepiąc go otwartą dłonią w klatkę piersiową. - Czy ciebie mamusia nie nauczyła, że nie powinno się tak robić?! I przestań się zacieszać, bo...
- Oj Nettie, Nettie, jak się złościsz, to jesteś jeszcze ładniejsza niż normalnie.
- I nie nazywaj mnie Nettie – warknęła, nakładając szybko stanik.
- Ale przecież ty jesteś Nettie.
- Sam jesteś Nettie. Mam na imię Anette. A-N-E-T-T-E – przeliterowała, sześć razy wbijając mu przy tym palec między żebra. Trudne to nie było. Głównie dlatego, że stał przed nią bez koszulki, a poza tym na wszystkich kościstych skoczkach narciarskich żebra straszyły, wyraźnie odcinając się pod skórą.
- Dobrze, dobrze, Nettie, zapamiętam.
- Zaraz ci trzepnę.
- Proszę bardzo. Ale żeby tak od razu przemoc w rodzinie? Sąsiedzi mogą nas posądzić o patologię.
- Jakiej znowu rodzinie? Czyś ty się szaleju najadł?
- Naszej. Wspólnej. Przyszłej.
Zatkało ją, ale z całych sił starała się, by nie dało się tego po niej poznać. Obróciła wszystko w żart, jak zawsze. Bjoern coraz częściej zaczynał mówić w ten sposób. A ona uciekała, w sarkazm, w ironię, w dowcipy. Ewentualnie, gdy ucieczki werbalne nie wystarczały, znikała też w najprostszy, zupełnie materialny sposób – wychodziła do pracy, przypominała sobie o umówionym spotkaniu, którego wcale w planach nie miała. Choć w swych, najczęściej bardzo zawoalowanych, planach na przyszłość, przemycanych tu i tam, przy okazji, w żartach, Bjoern był bardzo nieprecyzyjny i absolutnie na nic nie naciskał, nie dało się ukryć, że prawdopodobnie miał już w głowie piękną wizję ich wspólnej przyszłości. Domek na przedmieściach, dwójka dzieci, pies, ogródek, standard. Nigdy otwarcie o tym nie rozmawiali, więc temat właściwie nie istniał. I nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie jeden. Tylko jeden. W głowie Anette nie było wizji domku ani dzieci. Nie było tam pachnącego maciejką ogródka. Nie było tam nawet psa. Problem polegał na tym, że w głowie Anette nie było żadnej wizji. Nie było przyszłości.

***

     Nie zamierzała stchórzyć. O nie. Co to, to nie. Zamierzała stawić im czoła, z wysoko podniesioną głową, obojgu, nie dając zapędzić się w kozi róg. Z samego rana miała powiedzieć Rune, że wczoraj, a właściwie dzisiaj, bo zdarzenie miało zajście grubo po północy, była pijana i nie powinien przywiązywać wagi do niczego, co się stało. A przede wszystkim nie powinien jej całować, to po pierwsze. Tomowi nic mówić nie chciała, wydawało jej się, że sprawa była między nimi jasna, za punkt honoru postawiła sobie jedynie, żeby zachowywać się przy nim najnormalniej jak się dało. W tym genialnym w teorii założeniu mieściło się między innymi to, by rozmawiać z nim tak samo jak z każdym w drużynie, śmiać się z jego żartów, o ile okażą się tego warte, nie dawać się wciągnąć w żadne głupie, słowne gierki i nigdy, przenigdy i pod żadnym pozorem już go nie całować. Plan prosty i przejrzysty, wręcz genialny, jak nieskromnie stwierdziła, zasypiając wśród miękkich poduszek na hotelowym łóżku.
     Obudziła się zdecydowanie zbyt późno. Zapomniała nastawić budzik w komórce, więc gdy w końcu sama z siebie otworzyła oczy, słońce stało już wysoko na niebie. Zerwała się z łóżka. I natychmiast do niego wróciła. Kręciło jej się w głowie, a do tego, co miała w nosie, z pewnością przydałaby się więcej niż jedna chusteczka. Przyjrzała się swojemu odbiciu w wyświetlaczu telefonu. Podkrążone oczy da się łatwo zamaskować, gorzej z jaskrawymi rumieńcami ozdabiającymi policzki. Podjęła jeszcze jedną próbę wyswobodzenia się z pościeli. Podreptała do łazienki i zaczęła smarkać w papier toaletowy, nie znajdując nigdzie chusteczek. Zafundowała sobie szybki, ciepły prysznic i przebrała się, wciągając przez głowę najgrubszy sweter, jaki miała w walizce. Ledwo się zmieścił pod puchową kurtką. Ale przynajmniej było jej ciepło. Zgarnęła torbę i aparat i popędziła prosto na skocznię.
     Przegapiła pierwszych osiem skoków serii próbnej. Uznała jednak, że lepiej wejść po drodze do sklepu, kupić zapas chusteczek higienicznych i odrobinę się spóźnić, niż raczyć wszystkich dookoła odgłosami wciągania wodnistej wydzieliny, która od rana zalegała w jej nosie. Trening, wielokrotnie przerywany z uwagi na mocne podmuchy wiatru i opady śniegu, zdawał się trwać w nieskończoność. Zrobiła zaledwie kilka zdjęć, uznając, że w tak słabej widoczności i tak nie ma to większego sensu. Na szczęście w połowie pierwszej serii konkursowej pogoda zaczęła się uspokajać, pozwalając dziesiątkom tysięcy kibiców, którzy przybyli pod skocznię, cieszyć się wspaniałym widowiskiem. Kichając i wciąż sięgając po nowe chusteczki, robiła zdjęcia kolejnym zawodnikom, lądującym na zeskoku. Lubiła uwieczniać ten moment. Idealny telemark, zaciśnięte pięści uniesione w geście triumfu, głowa schowana między dłonie, grymas złości na twarzy. Czasem jakiś obsceniczny gest, jeśli Schlierenzauer akurat się wkurzył. Często słyszała opinie, że skoki narciarskie to wyjątkowo nudny sport. Pięćdziesięciu facetów w śmiesznych kombinezonach, skaczących na dwóch deskach. Co w tym ciekawego? Jednak coś w tym było. Dla niej zawsze coś w tym było. Jakaś nienazwana magia, która nagle, w tym jednym momencie, tuż po wylądowaniu, na moment stawała się tak doskonale widoczna. Okrzyk radości kibiców, jęk zawodu, gdy ich ulubieniec uzyskał o kilka metrów za mało, euforia na twarzy zwycięzcy. To nigdy się jej nie nudziło.
     Wśród kilku skoczków kręcących się za bandami dostrzegła Toma. Dziś nie startował, ale i tak miała wrażenie, że jest częścią drużyny. Obserwowała go z odległości kilkunastu metrów. Chodził między swoimi kolegami, przybijał piątki wszystkim dookoła, chwilę porozmawiał z kimś ze sztabu szkoleniowego, poklepał po plecach Bardala, który oddał już swój skok. Charakterystyczny dźwięk migawki spowodował, że kilku stojących najbliżej kibiców odwróciło się w jej stronę, ale nie zwróciła na to uwagi. Nawet nie wiedziała kiedy zrobiła to zdjęcie. Ostatnio coraz częściej łapała się na tym, że zaczyna działać jak automat. Nie potrafiła ocenić czy to dobrze, czy źle.
     Gdy na zeskoku wylądował Thomas Diethart, ostatni zawodnik konkursu i wygrał w niezaprzeczalny sposób, wyprzedzając Morgensterna, drugiego z Austriaków, który miał tego dnia stanąć na podium, o prawie dziesięć punktów, zaczęła przeciskać się między tłumem. Ten moment też lubiła. Na zeskoku rozstawiano podium, a miejsce do tej pory dostępne jedynie dla skoczków, zaczęło zapełniać się fotoreporterami. Choć tłok był bardzo deprymujący, zawsze uważała tę chwilę za wyjątkową. Była niska i szczupła, bez trudu przemknęła między barczystymi fotografami z Niemiec i zajęła miejsce z przodu, by móc zrobić jak najlepsze zdjęcia. Ktoś nadepnął jej na stopę, ale nie zwróciła na to uwagi. W tych momentach nie liczyło się nic oprócz podium i zawodników stojących w rządku, tylko czekających na to, by wskoczyć na podest i odebrać zasłużone nagrody. Liczyło się tylko to, by uchwycić te chwile na zdjęciu.

***

- Na zdrowie!
Wydmuchała nos, schowała chusteczkę do kieszeni i wróciła do najprzyjemniejszej czynności, jaką tego popołudnia było grzanie dłoni na gorącym kubku z herbatą. Siedziała w hotelowym bufecie, jedząc obiad i dokańczając obróbkę ostatnich zdjęć, przed wysłaniem ich do redakcji. Po drugiej stronie stołu w swoim talerzu dzióbał niespiesznie Bardal.
- Beznadzieja...
- Daj spokój, trzynaste miejsce nie jest takie złe.
- Właśnie, że jest. - Widelec brzdąknął o talerz, jakby chcąc dodać jego wypowiedzi dosadnego tonu. Lisa uniosła głowę znad laptopa i popatrzyła na towarzysza. Obraz nędzy i rozpaczy to to nie był, Andersowi rzadko kiedy zdarzało się zbyt długo mazać po nieudanym konkursie i za to niesamowicie go szanowała, ale i tak wyglądał dziś na wyjątkowo zrezygnowanego.
- Ale naprawdę nie jest źle – powtórzyła. Nigdy nie była zbyt dobra w pocieszaniu. Nie wiedziała, co właściwie powinno się w takich chwilach mówić. A sama nie znosiła, gdy ją pocieszano.
- W Oberstdorfie byłem drugi. Liczyłem na więcej nić trzynaste miejsce – mruknął, nadziewając kawałek kotleta na widelec. - Pieprzone trzynaste miejsce. Trzynastka jest strasznie pechowa.
- Bez przesady, zawsze uważałam, że to bujdy na resorach. Nie wierz w głupie zabobony, chłopie.
- Słuchaj koleżanki, Bardal, bo dobrze gada. - Przy stole pojawił się uśmiechnięty Fannemel z kopiastym talerzem. - Mogę się dosiąść?
- Patrzcie go, mądry się znalazł. Myślisz, że jak raz byłeś czwarty, to już pozjadałeś wszystkie rozumy i będziesz drugim Małyszem?
- Ha ha ha, bardzo zabawne, uśmiałem się. - Odburknął młodszy z Andersów, siadając obok Lisy i zaglądając jej przez ramię. - On mnie tu obraża, gdybyś nie słyszała. - Poskarżył się.
- Nie słyszałam – westchnęła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. - Co ty, kurwa, robisz?! Chcesz mi klawiaturę uświnić mizerią, idioto?
- Spokojnie, ja tylko chciałem popatrzeć. - Obruszył się, szybko zabierając widelec sprzed jej oczu. - Bez nerwów. Złość piękności szkodzi.
- To patrz sobie z daleka, a jak nie widzisz, to zainwestuj w okulary – warknęła.
- Albo ty nie pracuj przy obiedzie – wtrącił przytomnie Bardal, choć wydawało się, że do tej pory w najmniejszym stopniu nie zwracał uwagi na to, co dzieje się przy stole.
- Ty też przeciwko mnie? I pomyśleć, że ja próbowałam cię pocieszać – Lisa westchnęła teatralnie, zamykając laptopa i odkładając go na wolne krzesło. Przysunęła sobie talerz z niemal zimnym już obiadem.
- Pieprzone dwa i osiem dziesiątych punktu.
- Słucham?
- Gdybym miał trzy punkty więcej, byłbym na podium – wyjaśnił Fannemel, robiąc przy tym minę, która miała być zapewne wyrazem potępienia jej ignorancji w tak ważnych sprawach jak punkty i ich dziesiąte części.
- Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem. Trzeba było skoczyć dwa metry dalej i nie musiałbyś się teraz bawić w matematyka.
- No naprawdę, wielce jesteś pomocna – odfuknął blondyn, udając nagłe zainteresowanie stojącą przed nim solniczką.
- Przynajmniej nie byłeś trzynasty, dzieciaku. Co za pechowe miejsce. - Anders „pechowa trzynastka” Bardal włączył się do rozmowy, po raz kolejny ucinając przekomarzanie się pozostałej dwójki. Umilkli jak na zawołanie, pozwalając najlepszemu z norweskich skoczków ponarzekać. Rzekoma pechowość miejsca, które zajął najwidoczniej bolała go bardziej niż fakt, że dzisiejszy występ mógł odebrać mu szansę na końcowy triumf w Turnieju Czterech Skoczni.
- Przynajmniej zakwalifikowałeś się do konkursu, mistrzu – powiedział rzeczowo Hilde, dosiadając się do nich. - Niektórym, nie pokazując palcami, ta sztuka się nie udała.
Jak na komendę Lisa i młodszy z Andersów wskazali palcami na Toma i cała czwórka wybuchnęła śmiechem. Temat do żartów może najwdzięczniejszy nie był, ale Hilde miał to do siebie, że nigdy nie przejmował się zbytnio porażkami, a na przypadkowe niezakwalifikowanie się do konkursu zawsze reagował tak samo. Przez pięć minut klął na czym świat stoi, doprowadzając wszystkich dookoła do szału, a potem obracał wszystko w żart i śmiał się z samego siebie przez cały dzień. A śmiech Toma zawsze był zaraźliwy.
- Przynajmniej nie musiałeś...
- Na zdrowie!
- ...marznąć w kombinezonie.
- Za to ciekawy jestem gdzie ty tak zmarzłaś, co? - Puścił do niej oczko, a ona ucieszyła się, że ewentualne rumieńce, które mogły w tym momencie wykwitnąć na jej policzkach, z łatwością zwali na skutek uboczny przeziębienia.
- A kto się z nią wczoraj po nocy prowadzał po dworze? Dziwne, że tylko ona teraz kicha, co nie, Tom? - Bardal wydawał się być przednio ubawiony swoim żarcikiem. Lisa zaczęła się zastanawiać, czy język jej byłego chłopaka nie okazał się przypadkiem zbyt długi, co wcale by jej nie zdziwiło i czy przypadkiem nie wygadał się komuś o tym, co wydarzyło się wczoraj w nocy.
- Mnie w to nie mieszaj, jestem skoczkiem narciarskim, zawodowo uodpornionym na zimno. Przeziębienie tak łatwo mnie nie dorwie.
- Tak twierdzisz?
- Z całą pewnością. A jak Lisie zachciewa się nocnych spacerków, to powinna się cieplej ubierać, prawda, koleżanko? - Pokiwała jedynie głową, nie wiedząc jak właściwie odpowiedzieć. - No, chyba że – ciągnął dalej Tom – chyba że wczoraj się z kimś całowała. Jak wiadomo choróbska przenoszą się drogą kropelkową, czy jakoś tak. Na biologii tego uczyli. Przespałaś którąś lekcję, Lisa?
- Z kim się całowałaś? - Fannemel natychmiast podchwycił temat.
- Z nikim się nie...! - Potężne kichnięcie nie pozwoliło jej dokończyć zdecydowanej próby zaprzeczenia. Bardal po raz kolejny życzył jej „na zdrowie”, drugi Anders wlepiał w nią zaciekawiony wzrok, a Tom jedynie się roześmiał.
- A tak w ogóle, to nie musicie roztrząsać mojego przeziębienia! Pieprzeni doktorzy medycyny się znaleźli.
- Moja mama zawsze chciała żebym poszedł na medycynę – powiedział Tom bez najmniejszego zająknięcia. - Ale jestem bezdusznym, nieposłusznym i krnąbrnym synem, więc postanowiłem pokrzyżować jej plany.
- Och, zamknij się, Hilde, twoja mama uśmiała by się, gdyby to usłyszała. Nienawidzi lekarzy, chciała, żebyś był policjantem.
- Policjantem? - zamyślił się. - Wiesz, że masz rację? No cóż, moja pamięć czasem szwankuje. Jak to dobrze, że mam przy sobie kogoś, kto zna mnie na wylot. Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś taki może się przydać.
Nie miała pojęcia czy mówił szczerze, czy może zupełnie ironizował. Wiedziała jedynie, że powoli zaczyna mieć dosyć tej rozmowy. Tom zawsze umiał zapędzić ją w kozi róg i choć uwielbiała się z nim droczyć, miała wrażenie, że za każdym razem, już od małego, to on stawiał na swoim. A ona nie lubiła przegrywać.
- Nienawidzę kotletów mielonych.
- Fascynujące – mruknął Bardal.
- Ty niczego nie lubisz, Tom. Dwa dni temu narzekałeś na pomidorową, a wczoraj na spaghetti. Na co będziesz narzekał jutro? - Fannemel wydawał się być tym żywo zainteresowany.
- Zależy, co dadzą na obiad. Powód do narzekania zawsze się znajdzie.
Śmiali się głośno, gdy Lisa wstała od stołu i odniosła swój talerz. Szybko spakowała laptopa i przewiesiła torbę przez ramię. Kichnęła donośnie.
- Powinnaś jechać do domu – zauważył przytomnie Bardal. - Wszystkich nas tu pozarażasz.
Wiedziała, że w końcu to usłyszy. Argument, z którym nie dało się polemizować, choćby nie wiem jak chciała. Wiedziała też, że i tak ukradła dla siebie kilka godzin, bo gdyby był tu z nimi Bjoern, kazałby jej kupować bilet na samolot z samego rana, gdy tylko zobaczyłby ją z podkrążonymi oczyma, zasmarkaną, kichającą na prawo i lewo. Wydmuchała nos. Bilet na samolot miała już kupiony, zrobiła to zaraz po konkursie, gdy dotarło do niej, że nie da rady pracować przez najbliższych kilka dni. Chciała po prostu położyć się w swoim łóżku, zakopać pod kołdrą i nie wychodzić.
- Lecę za dwie godziny.
- Naprawdę? - Tom nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest zaskoczony, ale ona znała go od lat. Dłużej niż ktokolwiek z siedzących przy stole. Mógł się maskować przed chłopakami, ale ona wciąż umiała w nim czytać jak w otwartej księdze. Pewne reakcje są dla człowieka tak charakterystyczne, że nie da się ich przeoczyć. I nie przeoczyła. Tom był zaskoczony.
- Ale zanim pojedziesz musisz nam powiedzieć! - Fannemel popatrzył po kolegach, jakby czekając na to, by go poparli.
- Co mam ci powiedzieć?
- Z kim się wczoraj całowałaś!
- Cholera jasna, Fannemel, z nikim się...
W bufecie rozległo się potężne kichnięcie. Jak na komendę trzej Norwegowie odwrócili głowy. Przy, obficie zastawionym jedzeniem, szwedzkim bufecie stał Rune, wydmuchując nos w śnieżnobiałą chusteczkę.

***

- Z mlekiem?
- Jak zawsze – uśmiechnęła się Anette, wsypując łyżeczkę cukru do podanego jej przez Bjoerna kubka kawy. Usiadł na kanapie, tuż obok, a ona szybko zarzuciła nogi na jego uda. Połaskotał jej bose stopy.
- Dzisiaj chyba już pójdę do siebie – zaczęła, starając się nie zachichotać głupio pod wpływem jego dotyku. Uniósł brwi, słysząc jej słowa. - Siedzę tu od Sylwestra, Bjoern, to już dwa dni, a nie powinno mnie tu być, gdy...
- Lisa nie wróci tak prędko, nie martw się – mruknął, odrywając dłonie od jej stóp i sięgając po kubek z kawą.
- Mimo wszystko... - westchnęła ciężko, dając mu do zrozumienia, że do skończenia tej rozmowy nie wystarczy jedno jego zapewnienie. Nieważne, że wyrażone zdecydowanie i pewnie, jej nie wystarczało. Chciała drążyć temat. A on wiedział już, że była w tym równie dobra jak jej młodsza siostra. Tak samo uparta, jeśli nie jeszcze bardziej. - Możesz mi wytłumaczyć dlaczego ona właściwie nadal tutaj mieszka? To jest, najdelikatniej rzecz ujmując, dziwne.
Blondyn potarł w zamyśleniu podbródek.
- Nie aż tak dziwne. Przyjaźnimy się od lat, wiesz o tym.
- Oczywiście, że wiem, trudno byłoby nie wiedzieć. Kiedy Lisa zaczęła na poważnie prowadzać się z tym swoim skoczkiem, to nagle zaroiło się wokół niej od jego kumpli po fachu.
- Nie ironizuj – uśmiechnął się lekko, łaskocząc ją w kostkę lewej nogi. - Ten „jej skoczek” to Tom, a jeden z jego „kumpli po fachu”, jak ładnie to określiłaś, to ja.
- Co ty nie powiesz. Zmierzam do tego, że mój chłopak mieszka z moją siostrą, która mnie nie znosi. Nie sądzisz, że to jednak jest dziwne? - Popijała kawę, czekając na jego odpowiedź.
- Co najwyżej względnie problematyczne.
- Względnie problematyczne! - Poderwała się szybko, siadając na kanapie po turecku. - Względnie problematyczny jest mój szef, który nie chce dać mi urlopu na koniec marca, Schlierenzauer wygrywający wszystkie konkursy, ewentualnie efekt cieplarniany. - Wybuchnęła, nie zwracając uwagi na cwany uśmiech, który pojawił się na twarzy Bjoerna, gdy wspomniała o Schlierenzaurze. Spędzając tyle czasu z, owszem, chwilowo nieaktywnym, ale wciąż, skoczkiem narciarskim, chcąc czy nie chcąc, musiała w końcu wchłonąć w tę tematykę. Wspólne oglądanie niedzielnych konkursów z pewnością mogło mieć na to jakiś wpływ. - Moja pokręcona siostra jest prawdziwym problemem, który prędzej czy później stanie w naszych drzwiach, nawrzeszczy na nas, zwyzywa i obrazi się na amen.
- Czy ty aby troszeczkę nie przesadzasz?
- Nie. I wiesz o tym doskonale. Czas z nią w końcu pogadać. - Anette była zdecydowana. I nie zamierzała dać mu się podejść. Z całej siły starała się nie zwracać uwagi na jego dłoń, przesuwającą się po jej łydce.
- Zanim stanie w naszych drzwiach, zwyzywa nas i strzeli focha? - Upewnił się, całując jej odkryte ramię.
- Dokładnie tak – mruknęła w jego włosy. Poddając się, jak zawsze się poddając. Jak mogła w ogóle myśleć o prowadzeniu dyskusji, kiedy on już zdejmował jej biały podkoszulek na ramiączkach i dobierał się do zapięcia stanika. Jego dotyk wytrącał jej z ręki wszystkie argumenty. Ale poddawała mu się, bo tęskniła za jego dłońmi. Za jego ciepłymi ustami. Za nim. Tęskniła, choć miała go dla siebie na wyłączność przez ostatnie dwa dni i trzy noce. Tęskniła, bo potrafił dać jej więcej niż ktokolwiek wcześniej. Tęskniła, bo kochała.

***

Czterdzieści osiem kilometrów z lotniska w Gardermoen do Oslo pokonała pociągiem, z całych sił starając się nie kichać na współpasażerów. Przez połowę drogi trzymała chusteczkę przyciśniętą do ust, nieudolnie próbując zamaskować rzężący kaszel. Czuła, że jest cała czerwona, z oczu popłynęło kilka łez. Nienawidziła być chora. Gdy wysiadła na głównym dworcu w stolicy, bez namysłu wsiadła w taksówkę. W normalnej sytuacji nigdy by się na to nie zdecydowała. Wolałaby wsiąść w autobus, albo nawet pójść na piechotę, walcząc z ciężką torbą, która ostatnio zastąpiła jej ukochaną walizkę, gdy jej wysłużone kółka odmówiły posłuszeństwa. Sytuacja nie była jednak normalna. Kończyły się jej chusteczki, z zachmurzonego nieba spadały pojedyncze krople zimnego deszczu, a ona, choć ubrana w gruby sweter i kurtkę, cała spocona, i tak czuła się przemarznięta. Uznała, że dzisiaj może sobie podarować próbę zaoszczędzenia kilkudziesięciu koron. I tak więcej pewnie przyszłoby jej wydać na leki, gdyby doprawiła, wystarczająco już paskudne, przeziębienie spacerem z dworca.
Zdziwiona, nacisnęła dzwonek, gdy nie dała rady wsunąć klucza w zamek. Klucz musiał znajdować się w zamku z drugiej strony. Ale Bjoern rzadko kiedy pamiętał o tym, żeby w ogóle zamykać drzwi, gdy był w mieszkaniu.
- Lisa?
Miała ochotę się roześmiać. Zaspany, z potarganymi włosami, jedynie w bokserkach, patrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Nie omieszkała mu tego wytknąć.
- Po prostu się ciebie nie spodziewałem – wyjaśnił, pocierając podbródek. - Przez najbliższych kilka dni – dodał niewyraźnie.
- Ale wpuścisz mnie, no nie? - spytała, śmiejąc się i znacząco patrząc najpierw na torbę leżącą na podłodze, a potem na niego, wciąż stojącego w progu.
- Co? To znaczy tak, chyba tak. - Odsunął się w głąb korytarza, robiąc jej przejście. Odwrócił głowę w stronę drzwi swojego pokoju.
- Ja wiem, że jest siódma rano i najwyraźniej nie kontaktujesz – mruknęła, zdejmując kurtkę i buty – chociaż normalnie o tej porze to biegasz po parku, ale chyba nie zapomniałeś, że tu mieszkam.
- Wróciłaś wcześniej.
- Spostrzegawczy jesteś – mruknęła, wciągając torbę do swojego pokoju. - Idę spać, jestem padnięta. I przestań tak zaglądać do siebie, co jest, chowasz tam kogoś?
Nie czekając na odpowiedź, przymknęła drzwi pokoju, szybko zmieniła przepocony sweter na za duży t-shirt, wsunęła na nogi grube, wełniane skarpety, w których zimą lubiła spać i wpakowała się pod kołdrę. Charakterystyczne poranne odgłosy dochodzące z kuchni nie pozwalały jej zasnąć. Gwizdek czajnika, stukot noża o deskę do krojenia, cicha rozmowa, zapewne w radiu, choć nie pamiętała kiedy ostatnio Bjoern słuchał radia. Położyła się na boku, przyciskając jedno ucho do poduszki, a drugie zakrywając kołdrą.
- Ber, przestań, zaraz się spóźnię.
Głos z korytarza był wyraźny. I bez wątpienia był to głos kobiecy. Stukot obcasów, przekręcany w drzwiach zamek.
- A buziak na do widzenia?
Słysząc słowa Bjoerna, Lisa miała ochotę roześmiać się w poduszkę. Po cichu wyplątała się z pościeli i podeszła do przymkniętych drzwi. Odchyliła je odrobinę mocniej. Kozaki na wysokich obcasach, ciemnofioletowa sukienka do kolana, karmelowy płaszcz, burza blond loków, usta pociągnięte karminową szminką.
- To jakiś żart?
Anette i Bjoern odwrócili się w jej stronę w tym samym momencie, a zadane grobowym głosem pytanie zawisło w powietrzu. 
_________________________

Bardzo dawno mnie tu nie było, ale obiecałam, że wrócę w wakacje. Wakacje w pełni, więc oto jestem. Mam nadzieję, że nie wyszłam z formy. Ten rozdział to trochę taka rozgrzewka, dalej powinno być tylko lepiej. Oby.

P.S. Ktoś wybiera się do Wisły? :)


5 komentarzy:

  1. co tu tak cicho? gdzie wszystkie ludziska? w wakacje nigdy nikt nie ma na nic czasu!
    lipa ogólnie, że nie miałam kompa, kiedy ten odcinek wyszedł i w rezultacie czytałam go na telefonie, a komentowanie jest zawsze najprostsze "na świeżo". no nic, spróbuję mniej więcej odtworzyć to, co czułam na początku.
    przede wszystkim to... OMG! w końcu ten moment musiał nadejść. ale mimo to i tak jestem przerażona bo co teraz będzie, na boga? ZUPEŁNIE nie mam pojęcia, jak do tej sprawy podejdzie lisa, ale szczerze mówiąc spodziewam się dramy. ja na jej miejscu czułabym się strasznie oszukana. bo to przecież ta koszmarna starsza siostra, która teraz zamotała w głowie komuś tak dla niej ważnemu... kurczę, można było się spodziewać, że ona się tego nie dowie tak normalnie, ale z drugiej strony czy można im - jemu? - się dziwić, że jej nie powiedzieli? nie wiem, co będzie teraz, intuicja mi podpowiada, że nadchodzą ciemne chmury. chociaż ja je w sumie zawsze przepowiadam bez względu na wszystko.
    z rune też kolejna lipa, niech diabli wezmą choróbska! tomek nie jest w ciemię bity i pewnie już dodał sobie dwa do dwóch. a jak tomek się dowie o całowaniu... boże, nie chcę być w skórze velty. ani lisy (mon dieu, ją chyba czekają ciężkie czasy! i na dodatek dziewczyna ma zatkany nos! ulitowałabyś się!). rety, ale się pokomplikowało. wszystko się pokomplikowało. sama już nie wiem, co myśleć. jedyna sensowna rzecz, jaka mi na chwilę obecną przychodzi do głowy, to chyba to, że cieszę się, że uwzględniłaś fannemelka. urocze jest to stworzenie <3
    no i co ja mam powiedzieć? jak zawsze pięknie. jak zawsze elegancko. ździebko wstrząsająco na końcu, choć tak jak mówiłam ten moment musiał nadejść. jestem ciekawa, jak to wpłynie na relację anette i bera. swoją drogą zastanawiam się, czy zamierzasz im zafundować jakąś rozmowę "o przyszłości". na chwilę obecną jakoś nie umiem sobie wyobrazić siostry lisy w roli gospodyni domowego ogniska, ale w sumie nie takie przemiany ludzie przechodzili. tylko pytanie, czy ona w ogóle byłaby tym zainteresowana - na razie nie wygląda mi na to, chociaż zakochani różne rzeczy czynią.
    nie jestem w formie. ewidentnie. nie wiem, czy to kwestia tego, że całą dzisiejszą energię zużyłam na worda, czy po prostu należę do tych, co muszą komentować na bieżąco. wrzucisz coś przed początkiem roku akademickiego? ;) kocham bardzo bardzo bardzo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz co jest najzabawniejsze? ber i anetka, jak już kiedyś mówiłam, są w sumie dziełem przypadku, bo ich tu jako pary miało właściwie nie być. ale są i, o ironio, ich wątek to chyba jedyna rzecz jaką tak naprawdę mam już w głowie zaplanowaną do końca. bo reszta to zaczęła żyć własnym życiem, zwłaszcza lisa, nad którą zupełnie nie mogę zapanować, ale cóż, masz rację, dziewczyna ma wybitnie pod górkę. ona ze mną, a ja z nią. chyba czas powoli zacząć ją wyprowadzać na prost(sz)ą drogę :)

      Usuń
    2. bohaterka, której nie można upilnować, to koszmar :(
      nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez A&B! bardzo dobrze, że ich shipnęłaś. no i trzymam kciuki za szczęście lisy, zawsze ją lubiłam!

      Usuń
    3. naprawdę? to kamień z serca! bo ktoś mi tu wcześniej mówił (w czasach, gdy ktoś jeszcze to opowiadanie czytał xD), że nie lubi lisy. smuteczek. ja też ją lubię, chociaż jest zdrowo kopnięta. bywa xD

      Usuń
    4. o bogowie, pourquoi? (chryste, nadal mam ten syndrom!) lisa jest kochana. uparta jak osioł, ale jednocześnie jakaś taka ludzka... no i Twoja, to jak ja mogę hejtować? xD

      Usuń