4 kwietnia 2014

13. Bo nie powinniśmy tego robić.

Drobna blondynka niepewnie przestępowała z nogi na nogę. Zapukała kilkanaście sekund temu i wciąż nikt nie pojawił się, by wpuścić ją do środka. Zaczynała się stresować. Odczekała chwilkę, po czym ponownie zastukała, bardziej zdecydowanie i mocniej niż za pierwszym razem. Usłyszała kroki, szczęk przekręcanego zamka, a następnie drzwi się otworzyły.
- Cześć.
- Cześć – przemknęła obok starszego brata Astrid, nie dając mu szansy by odpowiedział. Zawsze ją nieco onieśmielał. Był wysoki, grał w koszykówkę, rzucił studia po pierwszym roku i otworzył z kumplami warsztat samochodowy. Wiecznie miał do twarzy przyklejony ten bezczelny uśmiech, który wytrącał ją z równowagi. Przez lata uczyła się go ignorować. Teraz też starała się nie słyszeć śmiechu, którym skwitował jej desperackie wejście. Minęła go i pobiegła po schodach na górę, chcąc jak najszybciej znaleźć się w pokoju przyjaciółki.
- Lis, no nareszcie! Już myślałam, że mnie wystawiłaś.
- Nie żartuj sobie – mruknęła, próbując wyplątać się z długiego szalika. - Po prostu musiałam wyczuć odpowiedni moment, żeby się wymknąć.
- Nie rozbieraj się, ja już kończę. Zaraz wychodzimy.
Lisa na moment zaprzestała nierównej walki z suwakiem kurtki, by spojrzeć na koleżankę. Astrid siedziała przy biurku, na którym, obok lusterka, w koszmarnym nieładzie leżało całe mnóstwo najprzeróżniejszych kosmetyków. Brunetka skrupulatnie nakładała błyszczący, złotawy cień na powieki. Na połowie włosów wciąż miała papiloty. Na drzwiach szafy wisiała czarna sukienka, obok łóżka stały wysokie szpilki.
- Zaraz wychodzimy? - westchnęła Lisa, pełnym rezygnacji tonem, rzucając kurtkę na fotel i podchodząc do koleżanki. Zajęła się jej włosami, w nagrodę dostając uśmiech odbity w szklanej tafli stojącego przed nimi lusterka.
Po pół godziny rzeczywiście były gotowe. Stojąc obok siebie wyglądały jak ogień i woda. Astrid, wysoka brunetka, w krótkiej czarnej sukience, z nogami tak zgrabnymi, że budziła zazdrość każdej z dziewczyn w liceum, olśniewająca ze swoją burzą loków i wyzywającym makijażem. Gotowa by zdobyć świat, depcząc wysokim obcasem każdego, kto ośmieliłby się jej w tym przeszkodzić. I ona, Lisa, drobna, niska blondynka, w lśniącej, srebrnej, ale tak bladej, że niemal białej sukience do kolana, z blond włosami opadającymi na plecy w idealnie prostych pasmach, przestraszona i jednocześnie zafascynowana tym, co je czeka. Były jak ogień i woda. Różniły się niemal wszystkim. A jednak odnalazły się gdzieś na licealnych korytarzach. I przez te kilka lat były praktycznie nierozłączne. W trakcie drugiego roku Astrid zakochała się na zabój w chłopaku z równoległej klasy. Z wzajemnością. Byli naprawdę zgraną paczką. Ona, Astrid, Lars. I jeszcze ten czwarty. Ten, który był przy niej zawsze. Ten, na którego zawsze mogła liczyć, który zawsze był blisko, który był najlepszym przyjacielem, pierwszą miłością, powodem wszystkich radości i smutków. Ona, Astrid, Lars. I Tom.

***
Konkurs w Garmisch-Partenkirchen zawsze miał w sobie coś wyjątkowego. Przez te wszystkie lata Tom nie doszedł jeszcze do tego, w czym tak właściwie ta wyjątkowość tkwi. Nie wiedział, czy chodziło o to, że była to część Turnieju Czterech Skoczni, czy o to, że działo się to w Nowy Rok. Nie wiedział czy chodzi o to, że sezon był w pełni i wszyscy tym żyli, czy o to, że na skocznię przychodziły dosłownie tłumy. Lubił to miejsce. Od dwóch lat chyba jeszcze bardziej. Przyjazd do Garmisch oznaczał bowiem, że zostawia za sobą Oberstdorf. A on od dwóch lat miał do Oberstdorfu uraz. Nie umiał już cieszyć się tym konkursem tak jak kiedyś. Widok Große Schattenbergschanze momentami wciąż przyprawiał go o dreszcze. Nie bał się, ale czasem, gdy patrzył na skocznię z okna hotelu, w którym zawsze się zatrzymywali, gdy jego wzrok spoczywał na tej monumentalnej budowli, mimo że minęły dwa lata, wciąż przechodziły go dreszcze. Wrócił do skakania, bo to kochał, bo to było jego życie, bo nie miał niczego innego, co mogłoby wypełnić jego wolny czas. Nie chciał niczego udowadniać. Po prostu pragnął skakać. Nawet jeśli przez dwa dni przed rozpoczęciem Turnieju Czterech Skoczni miał przeżywać malwersacje żołądka i ataki paniki, nawet jeśli miał nie przespać połowy nocy przed konkursem w Oberstdorfie, nawet jeśli zamykając oczy podczas wjeżdżania wyciągiem na skocznię miał znowu widzieć najokropniejsze sceny ze swojego życia. Tylko migawki, bo tak naprawdę niewiele pamiętał z tego wypadku. Jedynie przerażone krzyki z widowni, chrzęst łamanego kręgu, krew na białym śniegu. Myślał, że to nic takiego. Chciał wstać, pomachać do kibiców, dać im znać, że wszystko w porządku. Chciał, ale nie mógł. W szpitalu poskładali go do kupy, doprowadzili do względnego porządku pokiereszowaną twarz, założyli szwy, zrobili wszystko, co tylko mogli. Ale miny lekarzy i trenera mówiły wyraźniej niż jakiekolwiek słowa. Nie ma szans. Sezon się dla ciebie skończył. I módl się, żeby to był jedynie ten jeden sezon. Módl się, żebyś kiedyś jeszcze mógł skakać i walczyć o spełnienie swoich marzeń. Nie modlił się, bo nigdy nie był religijny. Ale się nie poddał. Wrócił do tego, co kochał, bo nie widział sensu w niczym innym. Skoki były jedynym punktem zaczepienia w jego życiu. Więc musiał się ich trzymać. Kiedyś miał jeszcze Lisę. Ale wtedy ona była już w Paryżu, studiowała na swojej wymarzonej uczelni, miała inne zmartwienia. Zadzwoniła, oczywiście, że zadzwoniła. Przerażona, niemal płacząc, pytała czy na pewno wszystko w porządku, a on zapewnił, że owszem, w jak najlepszym, że nie musi się martwić. Tylko tyle. Lisa nie była już częścią jego życia, a on nie był częścią jej. Musiał skupić się na czymś innym, musiał trzymać się skoków, musiał wrócić.
Garmisch-Partenkirchen przywitało ekipę latającego cyrku deszczem i zimnym wiatrem smagającym twarze. Nie przeszkadzało mu to w zupełności. Ani deszcz, ani wiatr, ani skwaszona mina recepcjonistki w hotelu, ani nawet fakt, że gdzieś zagubił się jeden z jego bagaży. Był w doskonałym humorze dokładnie od chwili, w której opuścili Oberstdorf i miał wrażenie, że nic nie może zepsuć mu nastroju. Zostawił za sobą skocznię, która wywoływała w nim niepokój, a zamiast niej Große Olympiaschanze powitał szerokim uśmiechem. Dał z siebie wszystko na treningach, bez problemu przebrnął przez kwalifikacje i czuł, że jest naprawdę dobrze. Wszystko było na swoim miejscu. A na dodatek wieczorem czekała go impreza w doborowym, norweskim gronie, co wprawiało go, o ile to możliwe, w jeszcze lepszy nastrój.
Około dwudziestej pierwszej zebrali się w pokoju Velty i Fannemela. Złota zasada sprawdzała się co roku: imprezujemy w pokoju najmłodszych, zmywamy się nad ranem, a oni niech sobie radzą z całym syfem, który zostanie na miejscu zbrodni. Tradycja długa i bogata, każdy w norweskiej ekipie kiedyś przez to przeszedł. Tom w najmniejszym nawet stopniu nie żałował, że trafiło na Veltę. Wręcz przeciwnie. Obiecał sobie, że osobiście się postara o to, by zrobić jak największy bałagan. Gdy o dwudziestej pierwszej zero pięć zgrabnym krokiem przekroczył wąski korytarz i wszedł do pokoju naprzeciwko nie mógł nawet powiedzieć, że jest zdziwiony tym, co widzi. Czego innego mógł się spodziewać? Że jej nie zaproszą? Albo może, że ona, w swej wspaniałomyślności zrezygnuje i w ostatniej chwili wymówi się bólem głowy?
Zauważył ją, gdy tylko otworzył drzwi. Ale ona jego nie. Siedziała na łóżku Velty, odwrócona do Toma plecami. Długie włosy w kolorze dojrzałej wiśni związane miała w luźnego koka. Lekki, błękitny sweter zsunął się z jej lewego ramienia, odsłaniając kawałek bladej skóry. Miał wrażenie, że serce podchodzi mu do gardła. W duchu nieustannie gardził sobą za to, jak ta dziewczyna na niego działa. Wciąż. Choć nie byli parą od dwóch lat i właściwie nic ich już nie łączyło. Nic, oprócz szesnastu lat wspólnej przeszłości, spędzonego razem dzieciństwa, nic oprócz tysięcy dobrych wspomnień, setek pocałunków, kilku niegroźnych sprzeczek i dwóch złamanych serc. Rzeczywiście niewiele. Głos w jego głowie był najbardziej irytującą rzeczą pod słońcem. Może tylko Velta potrafił być bardziej wkurzający.
Sięgnął po puszkę piwa, które w równych i bardzo długich rządkach stały dumnie na podłodze i rozwalił się na łóżku Fannemela, korzystając z tego, że jego właściciel zajęty był chwilowo niezwykle ważnymi sprawami, które wymagały od niego udania się w miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. Udał, że absolutnie nie interesuje go rozmowa Lisy i Rune, a już tym bardziej fakt, że dziewczyna co jakiś czas wybuchała śmiechem i zaczął uparcie wpatrywać się w sufit.
- Nie za wygodnie?
- Ani trochę. - Wyszczerzył się do młodszego z Andersów, który właśnie wszedł do pokoju. - W zasadzie to przydałaby się jeszcze jedna poduszka, bo ten flak tutaj to zupełnie mi nie odpowiada.
- Zabieraj te śmierdzące giry, idioto, zrób trochę miejsca dla przyjaciela.
- Czy przyjaciele nazywają siebie „idiotami”?
- O matko, jedno piwo, a tobie już się zbiera na filozofowanie? - Fannemel ze zrezygnowaniem pokręcił głową. - Poza tym to było powiedziane z miłością, jakbyś nie zauważył – dodał, beznamiętnie przesuwając nogi Toma i robiąc na łóżku miejsce dla siebie.
- O matko, jedno piwo, a tobie już się zbiera na wyznawanie miłości? - podchwyciła Lisa. - Może lepiej zostawimy was samych, co?
- To z pewnością nie będzie konieczne – odparł Tom, a jego oczy zaiskrzyły się, gdy zobaczył figlarny uśmiech na jej ustach. - Gdzie Bardal tak w ogóle?
- Ma jakąś zajebiście ważną rozmowę telefoniczną – odpowiedział imiennik poszukiwanego.
- Dzwoni do swojej córki, głąbie, bo ona później będzie spała. - Wyjaśniła Lisa, próbując usadowić się nieco wygodniej. Usiadła po turecku i przytuliła jedną z ogromnych poduszek. - Ja uważam, że to urocze.
- No raczej. Urocze jak nie wiem.
- Weź się zamknij.
- Sama się zamknij.
- Ej, Andersik, może przystopuj, co? - Tom zdecydował się przerwać tę fascynującą wymianę zdać, zanim posypały się słowa, których potem oboje by żałowali.
- A ty od kiedy się zrobiłeś taki bezkonfliktowy?
Hilde gotów był przysiąc, że w tym momencie jedynie zdrowy rozsądek i fakt, że do tej pory opróżnił jedynie pół puszki piwa, powstrzymał go przed sięgnięciem po stojącą na nocnym stoliku, tuż przy nim, butelkę wódki i rozbiciem jej na głowie Velty. Co za irytujący dupek.
- Nie twój interes.
- Cóż nie jest twoim interesem, Rune? - podłapał uśmiechnięty Bardal, który właśnie wszedł do pokoju.
- Pytanie powinno brzmieć: „co jest jego interesem”? Bo jak na mój gust to raczej niewiele.
- Nie podskakuj, Hilde. - Mruknął zainteresowany.
- Bo co mi zrobisz?
- A po co mam ci coś robić? W kwestii robienia sobie krzywdy jesteś całkowicie samowystarczalny.
- Okej, okej, obaj spokój, bo was wygonię do kąta. - Rozstrzygnął Bardal, siadając na podłodze i opierając się plecami o jedno z łóżek. Obok siebie postawił ogromną miskę chipsów.
Tom zdał sobie sprawę z tego, że młodszy z Andersów i Lisa patrzą to na niego, to na Veltę z dziwnymi wyrazami twarzy. Fannemel wydawał się być przerażony, choć może chodziło raczej o to, że puszka z piwem, którą Tom odstawił na nocną szafkę nieco zbyt zdecydowanym ruchem, stała niebezpiecznie blisko krawędzi. Lisa chyba była zdezorientowana. I zaciekawiona zarazem. No i sprawiała wrażenie, że chce przywalić i jednemu i drugiemu. Nagle wizja Bardala wyganiającego go do kąta przestała być taka zła. Lepsze to niż solidny kopniak od niej.
Dwie godziny później nie pamiętał już nawet o co mu właściwie chodziło. Sęk chyba w tym, że Velta po prostu go denerwował. Od czasu, gdy nagle awansował na stanowisko pseudo-przyjaciela Lisy, bardziej niż kiedykolwiek.
- Czy to nie miała być impreza w ściśle elitarnym, norweskim gronie?
To, że się do niego przysiadła było dziwne. To, że się do niego odezwała też było dziwne. A najdziwniejsze było chyba to, że wydawało się to być najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
- Nie wiem, musisz sprawdzić co jest napisane na twoim zaproszeniu.
- To dawali zaproszenia? - spytała, udając wielkie zmartwienie.
- Z taką lipną organizacją? Nie żartuj sobie.
- Mam rozumieć, że ty zrobiłbyś to jak należy?
- Oczywiście. - Delikatny szum alkoholu w głowie i wkurzający dźwięk, towarzyszący chrupaniu przez nią słonych paluszków, nie pozwalały mu się skupić. - Wyraźnie bym napisał, że to impreza w norweskim gronie. Poszerzonym o dwóch Finów i jednego Rosjanina.
Roześmiała się. To był miód na jego serce. Czuł się tak, jakby znowu byli tylko oni kontra reszta świata. Jakby znowu mieli swoje małe tajemnice, niedostępne dla nikogo innego. Swoją własną rzeczywistość, której nic nie mogło zakłócić.
- Mam rozumieć, że liczyłaś na imprezę w ścisłym i elitarnym norweskim gronie?
- Dokładnie.
- Za pięć minut w holu.
- Słucham?
- Za pięć minut w holu. - Nie zważając na jej zdziwioną minę, zerwał się z łóżka i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju. Nikt nawet nie zauważył. Skoczna zgraja była absolutnie pochłonięta grą w karty.
Przyglądała się im przez jakiś czas, ale nie mogła się skupić. Nie wiedziała kto wygrywa. Rozmyślała nad słowami Toma. O co mogło mu chodzić? Istniał tylko jeden sposób na to, by się przekonać.
***

Niebo było zasnute ciężkimi, ciemnymi chmurami. Jedyny ślad po porannym deszczu stanowiły już tylko zamarznięte kałuże, tworzące tu i ówdzie niebezpieczne ślizgawki.
- Niebezpieczne są tylko jeśli jesteś pijana, albo twoja koordynacja ruchowa woła o pomstę do nieba – uściślił Tom, gdy o tym wspomniała. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę największej z zamarzniętych kałuż.
- Durniu, zaraz się wywrócę! - Chciała udawać złą, ale w rzeczywistości śmiała się wesoło, gdy ominęli śliską przeszkodę, jaka wytworzyła się na środku drogi i szli w stronę drewnianej ławki na tyłach hotelu.
- Wiesz, że bym cię złapał.
- Wiem.
- No to nie ma co się bać. Chodź.
Usiedli, a Tom wyczarował skądś butelkę szampana. Pewnie byłaby pod wrażeniem, gdyby nie to, że zupełnie otwarcie wyciągnął ją zza pazuchy, w czym żadnej magii być nie mogło. Minęło kilka wypełnionych milczeniem minut, w czasie których oboje uparcie wpatrywali się w majestatyczne góry strzegące miasteczka.
- Co właściwie tutaj robimy?
Odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. Były ciemne jak spokojna tafla sinego morza. Za to jej włosy, luźne kosmyki wymykające się gdzieś spod wełnianej czapki, w przyćmionym świetle latarni stojącej kilka metrów dalej, przy wejściu do hotelu, lśniły niczym ogień.
- Chciałaś imprezy w elitarnym, norweskim gronie. Mamy szampana, a bardziej elitarnego grona nie mogłabyś znaleźć.
- Coś wąskie to grono. - Westchnęła, rozglądając się dookoła, jakby liczyła na to, że zza rogu zaraz wyłoni się reszta kadry, by do nich dołączyć. Ale dobrze wiedziała, że tak nie będzie. Sama zostawiła ich w pokoju Velty, wymawiając się bólem głowy. Pewnie nawet nie zwrócili uwagi na to, że zniknęła, zbyt mocno zajęci byli grą w karty. Wychodząc z hotelu w towarzystwie Toma, wiedziała, że tak to będzie wyglądać. Spędzą ten wieczór razem. Tylko oni. Co tak właściwie sobie myślała, gdy zeszła do holu i zobaczyła go przy drzwiach? Sęk chyba w tym, że nie myślała. Po raz pierwszy od dawna pozwoliła sobie na całkowity komfort wynikający z nie analizowania własnych uczuć. Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Chciała po prostu miło spędzić wieczór. Chciała znowu poczuć, że ma w Tomie przyjaciela. I w jakiś dziwny sposób była na dziewięćdziesiąt pięć procent pewna, że jemu chodzi o to samo.
- Chyba nie narzekasz?
- Gdzieżbym śmiała – uśmiechnęła się wesoło, widząc zadowolenie malujące się na jego twarzy. - To otworzysz tego szampana czy nie?
- Przecież ty nie lubisz szampana.
- To po co go wziąłeś? - spytała zbita z tropu. Wciąż zaskakiwało ją to jak dużo o niej wiedział. Choć nie powinno, bo ona stała na takiej samej pozycji względem niego. Znali się od małego, byli przyjaciółmi przez szesnaście lat i parą przez trzy. Pewnych rzeczy nie da się tak po prostu wymazać z pamięci.
- Bo to Sylwester, a w Sylwestra ludzie piją szampana. Nawet ty – dodał po chwili, przypominając sobie, jak ten dzień wyglądał jeszcze jakiś czas temu. Gdy, tak jak teraz, spędzali go razem, choć nie przez przypadek, a za sprawą świadomego wyboru, nie sami, a w otoczeniu przyjaciół, nie jako ludzie, których nie łączy nic prócz wspólnej przyszłości, ale jako ci, których łączy wszystko. Otworzył butelkę, pozwalając by korek poleciał w powietrze i zatrzymał się kilka metrów dalej, gdzieś wśród kupek białego śniegu. Upił długi łyk i podał szampana Lisie. Ujęła butelkę z zielonego szkła niepewnie. Poczuła w ustach słodki smak bąbelków.
- Wiesz gdzie teraz powinniśmy być?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Pod ratuszem w Oslo. Tak jak zawsze. - Nie wiedziała dlaczego to mówi. Dawno temu obiecała sobie, że nie będzie wracać do tych wspomnień. A już na pewno nie zamierzała tego robić w obecności Toma. Ale teraz, gdy siedzieli razem na ławce pod hotelem w Garmisch, popijając szampana z jednej butelki i uparcie nie patrząc sobie w oczy, w jej głowie pojawiły się nieproszone obrazy sprzed lat. Z czasów gdy życie było dużo prostsze, a ona szczęśliwsza.
- Racja. A przede wszystkim powinnaś być w świecącej sukience, a nie tym wyciągniętym swetrze. - Powiedział to z pełną powagą, ale wiedziała, że żartuje. Szturchnęła go w ramię, udając rozzłoszczoną. - Serio. Zawsze ci było ładnie w sukienkach.
- Nie lubię sukienek.
- Wiem.
Wiedział. Czego on właściwie o niej nie wiedział? Znali się tak długo. Od dzieciństwa spędzali ze sobą całe dnie, biegali po lasach, chodzili na plac zabaw, to on uczył ją wiązać sznurówki, a potem grać w karty. Znali się jak łyse konie. Nie potrafił zrozumieć jakim cudem teraz dzieli ich tak ogromna przepaść.
- Tom? - Jej głos brzmiał tak bardzo niepewnie. Zupełnie jakby bała się wymawiać jego imię. Zastanawiał się dlaczego. Odwrócił głowę i dostrzegł jej niebieskie oczy. - Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie tak jak wcześniej?
- Co masz na myśli? - Nie musiał pytać. Doskonale wiedział o co jej chodzi. Ale bał się odpowiedzi. Bo istniała tylko jedna, taka, która im obojgu łamała serce. Po raz kolejny.
- Wiesz, co mam na myśli. Nas. Myślisz, że moglibyśmy jeszcze być przyjaciółmi? Czy wszystko zepsułam?
- To nie ty wszystko zepsułaś – wtrącił, zaskoczony jej słowami.
- Och, daj spokój. Zobaczyłam cię z tą dziewczyną i z miejsca dorobiłam sobie teorię. Uciekłam, nie dając ci nawet szansy na wyjaśnienie. Brak zaufania to najgorsza ze zbrodni.
- Nie mów tak. - Autentyczny żal i smutek w jej głosie bolał bardziej niż kiedykolwiek by przypuszczał. Przyznawała się do winy, przyznawała się do tego, za co od początku ją osądzał, przyznawała się, że to przez nią wszystko się rozpadło. A on, choć przez długie miesiące też tak uważał, teraz jej przerywał. - Wina zawsze leży pośrodku. A na brak zaufania z pewnością sobie zasłużyłem.
- Sama już nie wiem. Wtedy byłam pewna, że tak, ale teraz... Minęło tyle czasu, przemyślałam mnóstwo rzeczy, rozpracowywałam nasz związek na tak wiele sposobów. Samotność we Francji świetnie temu sprzyjała. Gdybym wtedy nie zachowała się tak samolubie, gdybym dała ci dojść do słowa, wszystko mogło wyglądać inaczej.
- Żałujesz? - Pytanie wyrwało mu się zanim zdążył je przemyśleć.
- Tęsknię. - Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech, aż do momentu, w którym usłyszał jej odpowiedź. - Ale nie jestem pewna, czy żałuję. Wiem, co działo się z tobą później i to było straszne. Zastanawiam się czy gdybym została wszystko wyglądałoby tak samo.
- Czy bym się stoczył? - Gorycz w jego głosie sprawiała, że miała ochotę wyciągnąć ręce i go przytulić.
- Gdybym została, a ty i tak... odstawiłbyś na jakiś czas skoki na dalszy plan – do bólu eufemistyczne określenie, którego użyła, by wyrazić to, co działo się z nim przez ostatnie miesiące, raziło w uszy oboje – wtedy nie, nie żałuję. Ale nie wiem jakby to wyglądało.
- A jednak tęsknisz?
- A ty nie?
Spojrzała mu prosto w oczy. Jej tęczówki były dokładnie takie same jak niebo nad nimi. Ciemnogranatowe, zasnute chmurami, spokojne i smutne. Miał ochotę ją przytulić, ale bał się jej reakcji. Bał się, że go odtrąci, a wtedy już chyba nie dałby rady się pozbierać.
- Oczywiście, że tak. Jesteś moją pierwszą miłością. - Dostrzegł zaskoczenie w jej oczach. Miał nadzieję, że jej nie wystraszył. Z pewnością nie spodziewała się takiej otwartości. Podziękował sobie w duchu za to, że nie powiedział tego, co tak naprawdę cisnęło mu się na usta. Jesteś moją jedyną miłością. Wyciągnął butelkę z szampanem z jej rąk i upił kilka długich łyków.
- Więc nie zapomniałeś?
- O czym? - Odpowiedź odczytał z jej twarzy, nie musiała nic mówić. - O tobie? Lis, jak mógłbym o tobie zapomnieć? Nie chcę zapomnieć.
- Dlaczego?
- Bo jesteś moją pierwszą miłością. - Sam nie wierzył, że to mówi. Nie dość, że się powtarzał, to jeszcze brzmiał jak jakiś pieprzony, egzaltowany bohater romansu. Ale ona się uśmiechnęła. To dodało mu odwagi. - Nie chcę zapomnieć, bo niczego nie żałuję. Byliśmy świetną parą, kochałem się w tobie na zabój od gimnazjum, ale dopiero później odważyłem się to powiedzieć. Mam tyle wspaniałych wspomnień. - Mówił w czasie przeszłym tylko dlatego, że uznał, iż tak będzie lepiej. I dla niej i dla niego. - Nie chcę zapomnieć, bo nie zrobiliśmy nic złego, nic, o czym powinienem zapomnieć.
Podał jej butelkę, a ona wzięła ją w ręce, ale nie piła. Odstawiła szampana na ziemię, dostrzegając zdziwione spojrzenie Toma. Przysunęła się bliżej niego i położyła swoją dłoń na jego.
- Lis, co ty...?
Przerwała mu, zanim zdążył dokończyć pytanie. Zamknęła mu usta pocałunkiem. Był zbyt zszokowany by zareagować w jakikolwiek sposób. Odsunęła się na zaledwie kilka centymetrów i spuściła oczy. Podjął decyzję w jednej chwili, choć właściwie mózg nie miał w tym żadnego udziału. Zadziałał instynktownie. Wyciągnął rękę i podniósł jej podbródek. Patrzyli na siebie przez parę sekund, a potem ją pocałował. I poczuł się tak jakby znowu miał szesnaście lat, jakby ostatnie miesiące nigdy się nie wydarzyły, jakby wciąż byli zakochanymi w sobie po uszy dzieciakami, dla których nic poza faktem, że są razem, nie ma najmniejszego znaczenia. Nie wiedział ile to trwało. Dziesięć sekund, minutę, pół godziny. Gdy się od siebie odsunęli, z hotelu zaczęli wysypywać się ludzie. Skoczkowie, członkowie ekip, nawet kilkoro pracowników, w tym kucharz i dwie młode recepcjonistki. Wszyscy chcieli zobaczyć pokaz fajerwerków.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Starał się nie przywiązywać uwagi do tego, że kiedy tylko ich usta przestały się dotykać, ona natychmiast odwróciła głowę, uparcie wpatrywała się we własne buty i wciskała zmarznięte dłonie w kieszeni kurtki, zupełnie jakby jeszcze przed chwilą nie splatała ich z jego własnymi.
- Bo nie powinniśmy tego robić.
- Zupełnie nie rozumiem. - Westchnął, drapiąc się po głowie, bo rzeczywiście nie miał bladego pojęcia o co mogło jej chodzić.
- Nie powinniśmy się całować, to było zupełnie idiotyczne i nie na miejscu. I właśnie dlatego chciałam to zrobić. Mówisz, że nie chcesz o niczym zapominać, bo nigdy nie zrobiliśmy nic złego. Więc teraz oboje mamy coś, o czym powinniśmy zapomnieć.
Była cała zarumieniona, ale mówiła z takim przekonaniem, że nie mógł wątpić o tym, że naprawdę wierzy w to, co mówi.
- Strasznie lamerskie wytłumaczenie tego, że po prostu miałaś na mnie ochotę, wiesz?
O ile było to możliwe, plamy na jej policzkach zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, ale w jej oczach zapaliły się wesołe iskierki i oboje się roześmieli, akurat w momencie, gdy podszedł do nich Bardal.
- Ładnie to tak uciekać z naszej imprezki?
- Tak jakbyście w ogóle zauważyli, że nas nie ma – parsknął Tom, puszczając Lisie oczko.

***

Gdy wspinała się po schodach na trzecie piętro, czuła w głowie wesołe szumienie bąbelków szampana. Idąc do swojego pokoju usytuowanego na końcu korytarza na wszelki wypadek trzymała się blisko jednej ze ścian.
- Lisa? Wszystko w porządku?
Pod drzwiami jej pokoju siedział Rune. Światło z wyświetlacza jego komórki nadawało jego twarzy trupiego blasku.
- Tak. Co ty tu robisz?
- Czekam na ciebie – odpowiedział, podnosząc się z podłogi i obserwując jak dziewczyna wyciąga z kieszeni spodni klucz i przekręca go w zamku. - Szukałem się wcześniej, na dworze.
- Byłam z Bardalem.
- I Tomem.
- Coś w tym złego? - warknęła, zdecydowanie ostrzej niż zamierzała. - Po co mnie szukałeś?
Przez chwilę nie odpowiadał. Zaczęła wpatrywać się w niego ze zniecierpliwieniem, stukając paznokciami o drewniane drzwi. Marzyła tylko o tym by znaleźć się w łóżku i przespać najbliższych osiem godzin. Problem w tym, że Rune najwyraźniej za punkt honoru obrał sobie sprawienie, że przez kilkadziesiąt minut będzie rzucać się po łóżku, nie mogąc zasnąć, rozmyślając o tym, co zrobił.
- W końcu to Sylwester.
- Właściwie mamy już Nowy Rok – wtrąciła, przewracając oczyma. Wizja miękkich poduszek i ciepłej kołdry, od których dzieliły ją tylko cienkie drzwi, kompletnie mąciła jej myśli.
- Tak, ale uznajmy, że wciąż jest Sylwester. A w Sylwestra o północy trzeba zrobić jedną rzecz.
I nie dając jej szansy na dojście do słowa, pochylił się i ją pocałował.
___________________

Z pozdrowieniami dla mojej dobrej duszyczki z wywiadera, kimkolwiek jesteś :)

I, jeśli komuś się nudzi, http://iamlestat.tumblr.com/tagged/ff.


8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. powiedz mi, siostra, powiedz mi szczerze - co ja mam u diabła z Tobą zrobić? jak tu żyć ze świadomością, że są ludzie, którzy TAK piszą i wrzucają odcinki raz na dwa tudzież trzy miesiące doprowadzając mnie do smuteczku jak stąd do tego cholernego trondheim? no jak, hm? toż to paranoja. skoro nie mogę mieć takiego talentu, to powinnam mieć chociaż możliwość rozkoszowania się cudzym częściej niż co kwartał. tak, zaczynam od marudzenia! bo to po prostu niesprawiedliwe i nie w porządku. poza tym jak za chwilę będą peany, to wcześniej muszę pogderać. nie mogę Cię ciągle chwalić bo Ci się w tyłku poprzewraca. robię to wyłącznie dla Twojego zdrowego rozsądku. więc w sumie powinnaś mi dziękować, logicznie myślę? newermajnd. z komentarzem nadchodzę teraz, bo potem pewnie znowu będę mieć poślizg. szaleję - wczoraj martenek, dzisiaj tomek, toż to obłęd!
      ogólnie na początku, kiedy przejrzałam wstępnie odcinek (taki mój stały odpał), miałam Cię już ochrzanić bo gdzie, na Boga, jest bjoeinar i jego cudna dziewczyna? szykowałam wszystkie działa uwzględniające płaczliwy ton i typowe dla mnie jojczenie, po czym wyciągnęłaś mi tym odcinkiem wszystkie karty z ręki. dosłownie. i chociaż nadal oczywiście tęsknię za Twoim mężusiem (nawet jeśli za tę historię z kończeniem kariery to bym podpieprzyła kartoflany karabin własnemu chłopu, co by się z nim policzyć. z Twoim mężusiem, nie z moim chłopem), to jak ja mam jojczeć w TAKIEJ sytuacji? znowu stawiasz mnie pod ścianą. parafrazując klasyka, mon dieu! ja nawet nie wiem, co powiedzieć, okej? bo w odcinku, który w sumie nie był dieu wie jak długi, zawarłaś tyle przekazu, że gdybym tak chciała analizować słowo po słowie, to znowu na rolce pergaminu dojechalibyśmy do... no, do trondheim to może nie, ale oslo jak najbardziej w zasięgu (swoją drogą stałam się księżniczką norweskiej geografii i lada moment będziecie mnie mogły z czystym sumieniem egzaminować z tej materii, jak ehsa kocham!). muszę się więc streścić.
      zacznijmy od tego, że norweskie sylwestry zawsze w cenie, rzecz to piękna, wzruszająca i taka, na którą czekałam od momentu, gdy tylko wspomniałaś, że coś takiego szykujesz. słusznie. moja nowa teoria - nie ma opowiadania o norweskich chłopaczkach bez sylwestrów. good move, sister. na dodatek poprzedziłaś to absolutnie rewelacyjnym opisem przeżyć wewnętrznych tomeczka. i w tym zdaniu nie ma nawet krzty przesady. ten opis mnie zachwycił (wow! to coś nowego!), chociaż chyba nawet nie potrafię powiedzieć właściwie, dlaczego... no i zapewne na tym to właśnie polega, na tym polega NAPRAWDĘ DOBRY opis. chapeau bas (znowu parafraza klasyka, za dużo fourcade'a w tym sezonie i tak na okrągło gęgam w tych klimatach rodem z celine dion).
      z przerażeniem stwierdzam, że tu jest jakiś popaprany limit znaków na komentarz. zatem dzielę na połowy, chociaż podobno jak jedna połowa drugiej nierówna, to wcale nie żadna połowa. tak czy siak koniec części pierwszej.

      Usuń
    2. wściekłam się, bo ten cały blogspot zaburzył mi całą dramę. norma. nieważne. przejdźmy do meritum.
      zazdrosny hilde jest uroczy, nawet jeśli nadal ubolewam nad tym paskudnym traktowaniem velty. mężczyźni. miałam też marudzić, że dałby sobie spokój z tymi szopkami, skoro sam nie podejmuje żadnego działania, ale widzę, że mistrza olśniło. brawo, synu! dobry ruch. podekscytowałam się jak jasna cholera i na szczęście balonik nie został przebity. no bo HELOŁ! cóż tam się działo! wreszcie szczera rozmowa, wreszcie jakieś choćby i połowiczne wyjaśnienie sytuacji, wreszcie koniec z tym udawaniem, że nigdy nic. a dalej jeszcze lepiej. najbardziej cieszy mnie ten ich śmiech w końcówce. to, że ona nie uciekła, a on jej nie odepchnął (nie żeby miał powody ale z nimi to naprawdę nie wiadomo), jej słowa i jego riposta (powiedziałabym, że to całkiem w stylu takiego innego ziomka, co się z nim czasem użeram, ale obiecałam sobie, że koniec z popieprzonymi analogiami, które nikogo nie obchodzą. anyway macho-tomek bardzo na plus). na boga, to oczywiste, że wszystko mi się podobało. i jeśli o mnie chodzi, to mogliby se już z powrotem być ze sobą, mieć dzieci i co tam jeszcze chcą. podpisuję się pod Twoim postem z tumblra sprzed paru dni. życie jest krótkie, madame et monsieur! (no chryste panie)
      hah, końcówka. velta znów bidny. lisa, kobieto, jak masz go dość, to błagam cię na wszystkie świętości, powiedz mu to. proszę. przecież żal chłopa normalnie. jak z reguły mam serce z kamienia wobec literackich bohaterów, tak tutaj kamień pęka i to w tempie ekspresowym. swoją drogą dużo ma dziewczyna tej nocy całowania, mhmhm. ciekawa jestem jej reakcji. i jestem ciekawa ile na nią będę czekać, w tym miejscu emotikonek, nie będę stawiać, bo stwierdziłam, że chcę, by to był piękny i elegancki komentarz, a emotikonki zaburzają estetykę. bredzę? jakbyś pisała cztery godziny referat o jakichś karnistycznych pierdoletach to też byś pisała, a co! ale w sumie jestem z siebie dumna, bo bardzo efektywnie spędziłam ten wieczór. referat jest, komentarz jest, z czystym sumieniem mogę iść w kimę. ale na pożegnanie muszę powiedzieć, że za to Twoje pisanie naprawdę Cię hejtuję. i że autentycznie obok mistrza harukiego jesteś chyba najbardziej inspirującą mnie w tym zakresie osobą. uwielbiam. naprawdę, naprawdę uwielbiam.

      Usuń
    3. ja chciałam tylko powiedzieć, że pisanie takich rzeczy jak końcówka, a konkretnie - przedostatnie zdanie Twojego komentarza, powinno być jakoś prawnie zabronione, bo potem ja dwa dni dojść do siebie nie mogę! gdzie ja, a gdzie murakami, no kochana. to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek na swój temat usłyszałam i jeśli naprawdę w jakikolwiek sposób Cię inspiruję to... to właściwie nie wiem co. jak w ogóle się odpowiada na coś takiego? nie wiem, ale kocham Cię za te słowa, bo kurczę, poczułam się ważna, a to jest takie fajne!
      męża mojego i jego dziewczynę (jakkolwiek to brzmi) w następnym rozdziale będziesz już miała dostatek, więc nie narzekaj. musiałam zrobić taki przerywnik, żebyś mogła za nimi należycie zatęsknić i potem jeszcze bardziej cieszyć się ich obecnością. zresztą, nie tylko Ty, bo ja też. także spokojnie, bez nerwów, będą następnym razem, po prostu poczekajmy cierpliwie te trzy miesiące :)

      Usuń
    4. "nie narzekaj" pozbawiasz mnie możliwości praktykowania mojego ulubionego hobby :(

      Usuń
  2. O mój Boże.
    Wybacz mi ten osobliwy wstęp, ale to pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy już przeczytałam ten rozdział i kliknęłam w komentarze. Wiem, że chcę napisać coś, co szczerze przekaże Ci moje odczucia wobec powyższego rozdziału, ale też całego opowiadania. Nie wiem tylko, czy mi się to uda, ale postaram się.
    Nie pamiętam, kiedy i jak wpadłam na tego bloga. Na pewno było to podczas moich ferii, czyli gdzieś pod koniec lutego i wiem, że szukałam czegoś, co nie oprze się na schematach, co mnie poruszy i wywoła całą mieszankę różnych emocji. No i jakoś się tu znalazłam i wpadłam. Spędziłam całą noc czytając dwanaście rozdziałów o przepięknej długości i jeszcze piękniejszej treści. Trafiłam na moich ukochanych Norwegów, a fakt, że prym wiodą tutaj Hilde i Romoeren, czyli mój niezniszczalny duet, który kocham miłością bezwarunkową, sprawił, że zatraciłam się w ich historię bez pamięci. Śmiałam się, płakałam, złościłam się, żyłam postacią Lisy, Anette, Toma, Bera... Oni wszyscy totalnie mnie pochłonęli. Każda z tych postaci jest wyjątkowa, wykreowana tak dokładnie i idealnie, że mam wrażenie, że po prostu mogę wyciągnąć rękę i ich dotknąć, tak prawdziwi są. Kocham każdą pojedynczą postać tutaj, bo one po prostu żyją.
    A sama historia? Jest tragiczna, ale piękna. I to jest to, co ja uwielbiam. To, jak wyglądało życie Lisy i Toma, jak ze sobą dorastali, jak siebie pokochali, a potem jak to wszystko rozpadło się... Ja nawet nie znajduję słów na określenie emocji, które mną targają za każdym razem, gdy myślę o ich wspólnym życiu. Takie historie nie zdarzają się, a jeśli już, to są takie wyidealizowane, że nic, tylko puścić pawia tęczą. Ale nie Lisa i nie Tom. Oni są perfekcyjni w swojej niedoskonałości. I to jest właśnie tak bardzo super, wiesz?
    Ale ta historia to nie tylko oni. Są jeszcze Ber i Anette, którzy totalnie skradli moje serce. I choć może wydawać się, ze pełnią taką rolę drugoplanową i ich historia dzieje się w tle dla Lisy i Toma, to oni totalnie budują to opowiadanie swoją miłością. Są cudowni, piękni, idealni. Nie wiem, czy jest coś, czego nie nazwałabym w tym opowiadaniu nieidealnym. Nie ma chyba takiej rzeczy. Nie chyba, a na pewno.
    I na pewno wiem, że chciałabym móc napisać więcej, jakoś jeszcze opisać Ci swoje wrażenia. Ale kompletnie nie wiem jak. Ja to po prostu czuję, gdy czytam to opowiadanie za każdym razem. Nie wyobrażasz sobie, jak wielka była moja radość, gdy ujrzałam nowy rozdział tutaj. Chyba się nawet trochę poryczałam ze szczęścia, ale nie zwracaj na to uwagi, ja ostatnio żyję w wiecznym stresie, który wtrąca mnie co chwila z równowagi. Anyway obiecałam sobie, że pod 13. rozdziałem się ujawnię i napiszę to, co myślę. Tak więc jestem i mam nadzieję, że nie usnęłaś jeszcze czytając te wypociny. A co gorsza, nie uznałaś tego za nadmierne słodzenie. Celem mojego komentarza nie było posypanie Cię cukrem i kolorową posypką, wystawienie na ołtarze i składanie pokłonów. Choć w sumie to ostatnie mogłabym robić, nie widzę w tym nic złego. Chodzi mi po prostu o to, abyś poznała wartość tego, co piszesz i jak potrafi to oddziaływać na ludzi; jakie emocje wywołuje na czytelnikach. Doskonale wiem, że tego typu komentarze są mega potrzebne autorom i naprawdę motywują. Dlatego mam nadzieję, że czytając to, co napisałam czujesz się jakoś wzmocniona i zdopingowana do pisania. A jeśli nie, to cóż, jestem spokojna, że podzieliłam się tym, co myślę. Uznaję, że na to zasługujesz i powinnaś znać wartość tego opowiadania i siebie.
    I to chyba tyle, choć z pewnością to nie wszystko. Cóż, na pewno będzie jeszcze wiele okazji do tego, by się nagadać.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie, ściskam mocno, życzę mnóstwa weny, cierpliwości i chęci do dalszego pisania. I nawet nie śmiem zapraszać do siebie, bo to nic w porównaniu z tym, co znajduje się na tym blogu.

    Całuję, Emma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zacznę chyba najprościej i najbardziej wymownie zarazem: dziękuję. mogłabym to słowo nawet napisać wielkimi literami, żeby jakoś lepiej wybrzmiało. posyłam w Twoją stronę gorące przytulaski zamiast tego, tak w ramach podziękowań, bo naprawdę sprawiłaś tym komentarzem, że mi się łezka w oku zakręciła. bardzo się cieszę, że mnie znalazłaś, naprawdę! i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej i nie pokonają Cię te gigantyczne przerwy między publikacjami :) dziękuję za wszystkie miłe słowa, dają mi niesamowitego kopa, to wspaniałe mieć świadomość, że jednak znajdują się osoby, które, nie tylko to czytają, ale w dodatku jeszcze im się to podoba. gdybyś tylko mogła zobaczyć mój gigantyczny uśmiech w czasie czytania Twojego komentarza! dziękuję Ci za to, naprawdę <3

      Usuń
    2. Nie dziękuj mi za to, że masz ogromny talent! Ja tylko wyznałam prawdę, choć i tak biję się w głowę, że nie zawarłam w powyższym komentarzu wszystkiego tego, co chciałam.
      Cieszę się, że te słowa dały Ci kopa, bo o to mi chodziło. Aby Cię zmotywować, jakoś napędzić i pozwolić Ci uwierzyć w siebie. A wywołanie uśmiechu na czyjejś twarzy traktuję jako swój mały sukces. Lubię, gdy ludzie się uśmiechają, tak więc uśmiechaj się dużo i obyś miała jak najwięcej powodów ku temu! :)
      Kochana, mnie te przerwy nie pokonają, nie bój nic. Dla tej historii warto czekać. Rozdziały spod Twojego palca rekompensują cały ten czas. A nawet jeśli już długo czekam, to czytam wszystko od początku, odkrywam to opowiadanie na nowo i zawsze znajdzie się coś, co wcześniej mi umknęło. Mogę czekać naprawdę długo, ale wiem, że się doczekam i wiem, że było warto!
      I, cóż, to ja dziękuję. Bo dzięki tej historii mogę jakoś zapomnieć o wszystkim tym, co dookoła mnie męczy i nie daje spać. Nie wiesz nawet, jak to pomaga.

      Usuń