2 lutego 2014

12. Punkt K.

Wysiadał z taksówki, kiedy jego komórka zabrzęczała, informując o przychodzącej wiadomości. Rzucił okiem na ekran, zdecydowany zignorować tego, kto ośmielał się zakłócać jego spokój. A raczej chwilowy niepokój i konsternację spowodowaną rozmową z Anette. Jednak, gdy na wyświetlaczu dostrzegł jej imię, natychmiast zmienił zdanie i odczytał wiadomość. „Wszystko w porządku, nie przychodź, całuję, A.”
- Że co? - mruknął sam do siebie, zanim choćby zorientował się co robi. Bo co to właściwie miało znaczyć? Jeszcze dwadzieścia minut temu chciała się spotkać, prosiła żeby przyszedł, sprawiła, że wpadł w panikę, a teraz zbywa to głupim sms-em? I jeszcze to idiotyczne „całuję” na końcu. Zupełnie nie w jej stylu. Ta kobieta nie pisze w sms-ach „całuję”, nie, ona podchodzi do ciebie, zarzuca ci ręce na szyję i całuje cię tak, że zapominasz o całym świecie. Poczuł irracjonalną złość. Nieświadomie zaciskał dłonie w pięści, wchodząc do wieżowca, w którym mieszkała. Wszedł do windy i nacisnął guzik z numerem 9. Jeśli myślała, że pozbędzie się go za pomocą jednej, krótkiej, bezsensownej wiadomości, najwyraźniej jeszcze w ogóle go nie znała.

***

Pukanie do drzwi wyrwało ją z odrętwienia. Zrzuciła z siebie gruby koc w kolorze ciemnej czekolady i wstała z kanapy. Wyjrzała przez judasza, choć była w dziewięćdziesięciu procentach pewna kogo zobaczy. Przez krótką chwilę pomyślała, żeby nie otwierać. Udać, że jej nie ma, że śpi, że nie słyszy. Cokolwiek. Byle tylko uniknąć konfrontacji. A potem przez jej głowę przemknęła wizja jego ciepłych oczu, kojących ramion, w których tak bardzo pragnęła się znaleźć. Uległa samej sobie. Idiotycznym marzeniom godnym zakochanej nastolatki, a nie dorosłej kobiety. Przekręciła zamek.
- Bjoern, co ty tu robisz?
Wszedł do mieszkania, bezpardonowo ją wymijając i nawet nie zaszczycając odpowiedzią. Ściągnął kurtkę i czapkę, rzucił je na wieszak, zdjął buty. Wiedziała, że łatwo się go nie pozbędzie.
- Co właściwie miał oznaczać ten sms?
Ton jego głosu ją zaniepokoił. W przeciągu ich krótkiej znajomości prawie nigdy nie słyszała, żeby był zły. Nie zaniepokojony, zmartwiony czy zdenerwowany. Teraz był po prostu zły. Na nią. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Najpierw dzwonisz, chcesz, żebym przyjechał, a potem piszesz mi coś takiego? Chcesz mnie doprowadzić do obłędu?
- To nie tak.
- A jak?
- Ber, ja... po prostu pomyślałam, że to było głupie. Nie powinnam była dzwonić. Ty nie powinieneś był przyjeżdżać. To bez sensu.
Chciała, żeby założył kurtkę i sobie poszedł. Chciała, żeby położył się na kanapie i przespał tam całą noc. Chciała, żeby ją przytulił. Właściwie sama nie wiedziała, czego chciała.
- Co się dzieje?
Z jego głosu zniknął wrogi ton i poczuła się odrobinę pewniej. Ale wciąż nie tak pewnie jak powinna się czuć, we własnym mieszkaniu, na swoim terenie, będąc sobą. Przeszła obok niego i usiadła na kanapie w salonie, podciągając nogi pod brodę. Nie widząc innego wyjścia, zrobił to samo, umościł się w fotelu naprzeciwko niej. Dopiero teraz uważnie jej się przyjrzał. Nie wierzył, że można wyglądać tak dobrze, prezentując się tak źle. Włosy miała poczochrane, związane w luźny kok, ubrana w dresowe spodnie i rozciągnięty sweter, z podkrążonymi oczyma, zupełnie jakby nie spała od wielu dni. A jednak wciąż była piękna. W zielonych tęczówkach czaił się przytłumiony blask. Twarz bez makijażu prezentowała się właściwie lepiej niż z nim. Drobne ciało gubiło się gdzieś pod workowatymi ubraniami. Tego wieczoru jej wizerunek tak bardzo odbiegał od tego, jak wyglądała na co dzień, w swoich klasycznych sukienkach, wysokich obcasach, z perfekcyjną fryzurą, a mimo to wciąż była dla niego najpiękniejszą kobietą jaką w życiu widział. Gdy podciągnęła nogi pod brodę i oplotła je rękoma miał ochotę ją przytulić bardziej niż kiedykolwiek.
- O co chodziło z tym telefonem? Coś się stało? Nastraszyłaś mnie.
- Nie chciałam.
- Wiem, że nie chciałaś. Ale coś się stało. Zazwyczaj nie dzwonisz do mnie o północy i nie wygadujesz, żebym przyszedł.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Powiedz o co chodzi.
Miał wrażenie, że wyciąganie z niej informacji, którymi najwidoczniej ani trochę nie chciała się dzielić, to najtrudniejsze zadanie z jakim zmierzył się w ostatnich tygodniach. Właściwie przypominała mu pod tym względem Lisę. Obie, jeśli tego chciały, potrafiły zamknąć się w sobie i zaprzeć się na tyle, by absolutnie nikogo do siebie nie dopuścić.
- Anette? - Nie chciał naciskać. Po prostu chciał wiedzieć co się stało. Chciał być na tyle ważny, by móc się tego dowiedzieć. Chciał być tym, przed kim się otworzy.
- Naprawdę nie powinnam była cię tu sprowadzać. - Spojrzała na niego ukradkiem, ale stwierdził, że zaprzeczanie po raz kolejny będzie bezsensowne. - To nic takiego, po prostu mam kiepski dzień. Tylko tyle.
Wstał i poszedł do kuchni. Udawał, że czuje się jak u siebie. Otworzył lodówkę i wyciągnął butelkę wody. W szafce nad zlewem znalazł szklanki.
- Co robisz? - W jej głosie wyczuł zaciekawienie.
- Biegałem, więc chcę się napić. Nie przeszkadzaj sobie. - Nalał wody do szklanki i wrócił do pokoju, zabierając butelkę ze sobą. Nie wiedział ile będzie tam siedzieć. Ale nie zamierzał ruszyć się z miejsca dopóki ona nie zacznie mówić.
- Nie musisz tego robić.
- Czego?
- Nie musisz tu siedzieć i patrzeć jak użalam się nad sobą. Właściwie to nikt nie powinien na to patrzeć.
- O, więc użalasz się nad sobą? - Zignorował jej ostatnie zdanie, skupiając się na tym, co najważniejsze. Spojrzała na niego ze złością.
- A nie można?
- Ależ oczywiście, że można. Pytanie tylko, jaki masz do tego powód?
- Mam mnóstwo powodów.
- Nazwij jeden. - Wiercił jej dziurę w brzuchu. Ale jeśli była to jedyna rzecz, która mogła przynieść efekt i namówić ją do zwierzeń, nie zamierzał przestawać.
- Zakochałam się.
I to by było na tyle jeśli chodzi o drążenie tematu. Zatkało go. Patrzył na nią, a ona patrzyła na niego, nie spuszczała wzorku, nie odwracała głowy i mógł przysiąc, że kochał ją choćby tylko za to. Ale jej słowa go zaskoczyły, nie potrafił tego ukryć. Był pewien, że w jego oczach może to dostrzec bez żadnych przeszkód.
- I to jest powód do użalania się nad sobą? - spytał.
- Poniekąd.
- Poniekąd? - Jej bezpardonowość zupełnie go rozbijała. Poniekąd? Co to niby miało znaczyć? Ze zdenerwowania zaczął przygryzać wewnętrzną stronę lewego policzka.
- Posłuchaj, ja nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś bezdusznie i żebym nagle naprawdę okazała się tą okrutną królową śniegu, za którą zawsze uważała mnie moja kochana siostrzyczka, ale ja po prostu nie wiem jak to jest, okej? Nie wiem jak to jest kochać. I być kochanym. Boję się tego.
- Co? - Miał wrażenie, że brzmi jak pięciolatek, który właśnie dowiedział się, że Święty Mikołaj nie istnieje. Jej słowa po prostu nie miały żadnego sensu. Były jak policzek wymierzony z premedytacją, choć wiedział, że nie powinien tak sądzić.
- Mówiłam, że nie powinieneś tu dzisiaj przychodzić.
- Ale...
- Oto cała ja, ranię ludzi, nawet jeśli ich kocham. Wiedziałeś o tym od początku. Moja siostra zadbała, żebyś wiedział. - W jej głosie brzmiała gorycz i smutek, a co najgorsze, również pewność.
- Przestań. W tej chwili przestań, rozumiesz? - Wstał z fotela i przysiadł się do niej, na kanapę. Dzieliło ich może dwadzieścia centymetrów. - Nie jesteś tym, co robią z ciebie opowieści twojej siostry. Nigdy nie byłaś.
- Nieprawda. Byłam. Jestem. Co ty właściwie o mnie wiesz? Ile się znamy? Dwa miesiące? Czego można się dowiedzieć o człowieku w dwa miesiące? - Nawet na niego nie patrzyła. Wpatrywała się w ścianę, a on wpatrywał się w nią. W jej idealny profil.
- Można się dowiedzieć, że wszystkie opowieści na twój temat były wyssane z palca i nie miały nic wspólnego z tym, kim naprawdę jesteś. - Dotknął jej splecionych dłoni.
- Bjoern, nie znasz mnie. - W jej głosie pobrzmiewało tak wiele bólu, jakby jej największym marzeniem w życiu było właśnie to, by ją poznał.
- Znam. Znam cię. Znam Anette, którą codziennie widzi świat, piękną, perfekcyjną, Anette w małej czarnej i szpilkach. Znam Anette, która rano biega po domu w dżinsach i koszulce faceta, z którym spędziła noc, śmieje się jak wariatka, co stanowi najpiękniejszą muzykę dla uszu, i wcina kanapki z szynką. Która uśmiecha się widząc na ulicy bezpańskie koty, która z największym skupieniu siada każdego wieczoru przed lustrem i rozczesuje włosy, która wypowiada moje imię w sposób sprawiający, że mam ochotę ją całować i nosić na rękach, która kryje się przed całym światem ze swoimi słabościami, bo myśli, że nikt jej nie zrozumie, która boi się własnych uczuć. Znam Anette, która siedzi na kanapie w za dużym swetrze i jest tak smutna, że wywołuje fizyczny ból w moim sercu. I kocham ją w każdym wydaniu.
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Chciał mówić i mówić, przekonywać ją, że się myli, ale czuł, że to bezsensowne. Ona musiała sama to zrozumieć. Wpatrywał się w jej twarz, przesuwał wzrokiem po jej ciele, patrzył na jej splecione dłonie, nakryte jego własną. Nic nie przerywało ciszy norweskiej nocy. Mimo uchylonego okna w mieszkaniu panowała cisza.
- Lubię, jak czeszesz moje włosy.
Przyciągnął ją do siebie, a ona bez słowa wtuliła się w niego, zupełnie jakby było to jedyne miejsce na świecie, w którym chciałaby przebywać. Pocałował jej włosy. Wyplątał z nich kolorową gumkę i przeczesał delikatnie palcami blade loki, które rozsypały się po jej plecach.
- A ja lubię ciebie.

***

Oparła głowę o zimną szybę. Otworzyła zmęczone oczy i spojrzała w lewą stronę. Obok niej siedział Rune. Chyba spał. W uszach miał słuchawki, a muzyka z jego odtwarzacza była tak głośna, że nawet ona słyszała dudnienie, którego jednak nie potrafiła dopasować do żadnej znanej jej piosenki. Podciągnęła kolana pod brodę. Czuła się tak jakby obeszły ją mrówki, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jej wzrok pobiegł w kierunku Toma rozwalonego na fotelach po drugiej stronie wąskiego przejścia. W rękach trzymał jakąś głupią gierkę, której nazwy nie znała. Małe ustrojstwo zupełnie nieprzemawiające do tak nieobeznanej z techniką osóbki, jak ona. Jego długie palce śmigały po klawiaturze zawzięcie wciskając różne przyciski, które w magiczny sposób sprawiały, że maleńkie postacie na ekranie poruszały się w niemożliwym tempie, tocząc zaciekłe walki. W sumie mógł grać w coś innego, ale wyraz jego twarzy kazał jej sądzić, że to jednak to. Pamiętała, że grał w to zawsze kiedy był wkurzony. I zastanawiała się dlaczego jest wkurzony właśnie teraz. A potem jeszcze raz spojrzała na Veltę, którego głowa zaczęła przechylać się w stronę jej ramienia. Nie chciało jej się wierzyć we własne przypuszczenia, ale nie wiedzieć czemu odsunęła się kawałek i jeszcze bardziej wcisnęła w bok fotela. Po co dawać komuś powody do złości?

***

Szła szybko, nie rozglądając się na boki. Szum ulicy zagłuszał stukot jej obcasów. Z nieba sypały się białe płatki, które zaraz po zetknięciu z podłożem zmieniały się w szarą miazgę, rozbryzgując się pod kołami samochodów. Od kawiarni dzieliło ją już tylko kilkadziesiąt metrów. Stonowany, klasyczny szyld rzucał się w oczy już z daleka. Ostatnie kroki dzielące ją od drzwi pokonała szybkim marszem. Weszła do środka i odrzuciła z głowy kaptur, obszyty miękkim futrem. Białe płatki śniegu na końcówkach jej włosów szybko się roztopiły. Rozejrzała się po wnętrzu z cichą nadzieją, że uniknie natychmiastowej konfrontacji. Ale matka jej nie zawiodła. Siedziała przy jednym ze stolików, unosząc do ust białą filiżankę. Dostrzegła ją i uniosła rękę, dając znak, by podeszła. Podała płaszcz jednemu z kelnerów i zbliżyła się do stolika.
- Witaj, kochanie.
Matka jak zwykle prezentowała się nienagannie. To po niej Anette odziedziczyła zamiłowanie do pięknych rzeczy, którymi obie lubiły się otaczać. Ale, choć starsza z kobiet prezentowała się perfekcyjnie, na pierwszy rzut oka widać było, że to nie jej genom córka zawdzięcza urodę. Choć była zadbana, ubrana w idealnie dopasowaną garsonkę, z włosami spiętymi w kunsztowny kok, perfekcyjny makijaż nie mógł ukryć oznak mijających lat. Wyraźnych zmarszczek, zniszczonej skóry. Upierścienione palce u rąk wraz z wiekiem robiły się coraz bardziej krzywe, włosy dawno straciły blask, a mocny, rubinowy kolor farby absolutnie im nie służył. Widać było, że pani Teigen to kobieta, która wiele czasu poświęcała na dbanie o wygląd, może kiedyś była ładna, ale jej uroda w żaden sposób nie dawała się porównać z blaskiem, który bił od jej córki.
- Mogę wiedzieć co jest powodem naszego spotkania? - Nie miała pojęcia dlaczego jej głos zabrzmiał tak chłodno. Co prawda od jakiegoś czasu nie były już sobie tak bliskie, jak wcześniej, ale wciąż to właśnie matka była jedną z najważniejszych dla niej osób na świecie. A jednak nie mogła się zdobyć na milszy ton.
- Twój ojciec.
- A co z nim?
- Oczywiście nie wiedziałabym o tym, gdyby nie Ingrid. Pamiętasz Ingrid, prawda? - Nawet nie dała Anette czasu na to, by bezmyślnie pokiwała głową. - Więc, wyobraź sobie, że Ingrid widziała ostatnio twojego ojca.
- I? - Starała się nie zwracać uwagi na dramatyczne pauzy, którymi matka najwyraźniej próbowała wzbudzić w niej ciekawość.
- Związał się z kimś. - Anette uniosła brwi, ale o nic nie spytała. - Z jakąś młodą kobietą. Ingrid widziała ich razem. Mówi, że to tak, jakby widziała go z tobą.
- Mamo, naprawdę mało mnie obchodzi z kim on się spotyka.
- Ale ona jest w twoim wieku, Net! Wyobrażasz to sobie? To skandaliczne. I żałosne.
- Podziwiam twoją desperację.
- Słucham? - W głosie matki zabrzmiała nuta oburzenia.
- Czego ode mnie oczekujesz? Że do niego pójdę i mu nagadam, a on w magiczny sposób wróci do ciebie? Nie łudź się, naprawdę.
Nie miała pojęcia, co nią kieruje. Nie miała pojęcia skąd w jej ustach biorą się słowa, którymi zawzięcie przecinała nić, która od lat łączyła ją z matką. Nie miała pojęcia dlaczego nagle bardziej przypominała swoją siostrę niż samą siebie. Nie miała pojęcia, kiedy jej życie tak bardzo się zmieniło.
***

To miał być pierwszy raz, gdy święta wypadło jej spędzić z daleka od rodzinnego domu. Głównie dlatego, że o czymś takim jak „rodzinny dom” nie było już mowy. Ojciec zaraz po złożeniu papierów rozwodowych przeniósł się do Oslo, a matka, płaczem i krzykiem, o czym Lisa nie miała pojęcia, wywalczyła prawo do zachowania domu. Podział majątku czy coś w tym stylu. Nie znała się na tym. Nie interesowała się. Liczyło się jedynie to, że iluzja szczęśliwej, kochającej się rodzinki wreszcie zniknęła, rozbiła się tak, jak rozpryskuje się mydlana bańka, gdy dotkniesz jej palcem. Ojciec mieszkał w Oslo. Matka została w Bærum. Anette miała swoje mieszkanie. Ona ciągle koczowała u Romoerena. Na rodzinne święta nie było szans, a to napawało ją niepoprawnym entuzjazmem.
- Co robisz?
W drzwiach kuchni stanął Bjoern, a ona oderwała ręce od ugniatanego ciasta i pomachała do niego, przy okazji rozsypując mąkę po podłodze.
- Ciacha.
- Ciacha?
- Tak. Bardzo mi przykro, ale już nie będziesz jedynym ciachem w tym mieszkaniu. - Dostrzegła jak kąciki jego ust unoszą się w górę, ale powstrzymał się przed śmiechem. Rozejrzał się po kuchni, z wyraźnym zdziwieniem w oczach, rejestrując dwie płaskie blachy pełne złoto-brązowych ciastek w najróżniejszych kształtach. Lisa zaczęła ugniatać ciasto, które leżało na stole.
- Zamierzasz je sprzedawać?
- Oczywiście, że nie. Chociaż to chyba nie byłby taki głupi pomysł. Ale nie, nie zamierzam.
- To na jaką cholerę ci tyle tego?
- Ber, zacznij zachowywać się jak Ber. - By podkreślić swoją prośbę, westchnęła teatralnie, odrzucając z czoła niesforne kosmyki włosów.
- To znaczy?
- To znaczy, nie marudź, tylko ciesz się, że będziesz miał co jeść i pomóż mi je polukrować.
- Obawiam się, że z kimś mnie pomyliłaś. Jak masz ochotę się pobawić jedzeniem to raczej zaproś Toma. - Udał, że nie dostrzegł jej miażdżącego spojrzenia. - Serio mówię, on lubi ciastka.
- A kto nie lubi ciastek? - spytała, zdecydowanie ostrzejszym tonem, niż powinna.
- Nie wiem, tak tylko mówię. Myślałem, że zostawiliście przeszłość za sobą i postanowiliście zostać przyjaciółmi – dodał, siadając na jednym z taboretów.
- To wcale nie jest zabawne.
- Jak to nie? I co dokładnie nie jest zabawne? To, że Hilde lubi ciastka? Czy to, że minęło półtora roku, a wy wciąż zachowujecie się jak pieprzone dzieciaki i nie umiecie ze sobą porozmawiać?
- Po prostu zrób mi ten głupi lukier, okej? - Zaczęła zawzięcie wałkować ciasto.
- Nie rozumiem ani ciebie ani jego. Dobra, rozstaliście się, nie wiadomo dlaczego, ani po co, a teraz udajecie, że się nie znacie. O co tu chodzi?
- Zagotuj mi wody, proszę.
- Lisa, do cholery!
- Co? - W tym momencie zdała sobie sprawę, że w jednym miejscu rozerwała ciasto. Ze złością znowu zgniotła je w niekształtną kulkę.
- Przestań zachowywać się jak dziecko.
- I kto to mówi? Jak mnie nie ma to zapraszasz tu sobie jakąś laskę, co drugą noc spędzasz poza domem, a nie chcesz nawet powiedzieć, kto to właściwie jest. To ma być przejaw dorosłości? - Była zła. Miała świadomość, że jej zarzuty są głupie i krzywdzące, ale nie umiała zareagować inaczej. To jej musiało być na wierzchu. Gdy ktoś ją atakował, odpowiadała tym samym. Już nie była małą dziewczynką, którą najlepszy przyjaciel musiał bronić przed starszymi dzieciakami w szkole.
- Serio? Tak chcesz rozmawiać? - Bjoern wydawał się smutny. Tak smutny, że miała ochotę odgryźć sobie język.
- Sęk w tym, że ja w ogóle nie chcę rozmawiać. Okej? Chcę tylko upiec te durne ciastka, a ty mi w tym nie pomagasz.
- A na cholerę ci te ciastka? Przecież i tak nikogo tu na święta nie będzie. - Zdziwienie na jej twarzy wydało się tak szczere, że poczuł się w obowiązku wyjaśnić: - Bardal ma teraz swoją rodzinę. Hilde i ty w jednym pokoju to po prostu nierealne. Ja wolę spędzić ten czas z moją dziewczyną, niż patrząc na to jak nie potraficie się do siebie odezwać. Ale pewnie możesz liczyć na Veltę. W sumie to dlaczego po niego nie zadzwoniłaś? Robienie z tobą tych idiotycznych ciastek pewnie byłoby jego największym osiągnięciem w tym miesiącu.
- Powiedział facet, który od roku nie doskoczył do punktu K.
Przez krótką chwilę był tak zszokowany, że nie potrafił zebrać myśli. A potem jedynie pokręcił głową, wstał z taboretu, odsuwając go, okropnie przy tym szurając po podłodze i wyszedł z kuchni. Gdy usłyszała trzask drzwi od mieszkania zalała się łzami, które skapywały na rozwałkowane ciasto i rozsypaną po stole mąkę.

***

Wrócił do mieszkania następnego ranka. Lisy nie było. Ale były cztery ogromne miski ciastek, nieumiejętnie udekorowanych kolorowym lukrem. Kuchnia lśniła czystością. Czuł się beznadziejnie. Beznadziejny był fakt, że się z nią pokłócił. Beznadziejne było to, że oboje po części mieli wtedy rację. Beznadziejne było to, że uciekł do jej siostry i nawet nie mógł jej o tym powiedzieć. A najbardziej beznadziejne było to, że nie pomógł jej robić tych pieprzonych ciastek. A teraz nie miał kto ich zjeść.

***


Nie sądziła, że spędzi święta w takiej atmosferze. Co prawda nigdy nie przepadała za Bożym Narodzeniem. W zeszłym roku musiała dosłownie zmusić się do tego, by kupić bilet na samolot i wrócić do domu, zostawiając za sobą Francję, która stała się jej bezpiecznym azylem. Myślała, że w tym roku będzie inaczej. Nie musiała jechać do domu. Teraz jej dom był tutaj. W mieszkaniu Bera, wśród norweskiej kadry skoczków narciarskich. Myślała, że unikając świąt z rodziną, uniknie idiotycznej, sztucznej atmosfery, głupich uśmieszków przy kolacji, nieszczerych życzeń. No i się udało. Uniknęła matki, ojca, nawet siostry. Zamiast tego spędziła święta w najbardziej niedorzeczny sposób, jaki mogła sobie wyobrazić. Skoro Bjoern jej nie chciał, nie zamierzała się narzucać. Ale siedząc przy wigilijnym stole z ludźmi, których dopiero co poznała, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Rune zaproponował, by przyjechała do niego. Ona, a także jego siostra z całą jej rodziną. Lisa chyba jeszcze nigdy nie czuła się równie niezręcznie. Było miło, owszem, ale ona tu nie należała. Boże Narodzenie spędziła w barze Fredrika. Była jednym z trójki klientów, ale nie przeszkadzało jej to. Pokusiła się nawet o zaśpiewanie kilku piosenek. Co jej szkodziło. Na drugi dzień świąt wróciła do mieszkania. Bjoerna nie było. Uznała, że pewnie jest u swojej dziewczyny. Wrócił wieczorem, gdy leżała już w łóżku. Kiedy zajrzał do jej pokoju, uchylając skrzypiące drzwi, zacisnęła oczy i udała, że śpi. Nie miała siły z nim walczyć. I nie umiała przeprosić. Nigdy nie umiała przeprosić. 

________________________

Wiem, że ten rozdział jest beznadziejny, ale nie mam siły poprawić tego, co spaprałam, a bardzo, bardzo, bardzo chciałam opublikować to dzisiaj. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, bo to dla Ciebie, Pau. Najlepszego, jeszcze raz <3

Jak ktoś miałby ochotę na coś jeszcze mojego, to jakiś czas temu zdarzyło mi się popełnić takie oto coś: http://iamlestat.tumblr.com/tagged/ff. Co prawda nie o skokach, ale nadal krążymy wokół sportów zimowych. Tym razem wzięłam na tapetę biathlon. Nic specjalnego to nie jest, ale jak ktoś nie ma mnie jeszcze dosyć, to zapraszam :)

11 komentarzy:

  1. Wiesz, że ostatnio myślałam o tym opowiadaniu? I chyba myślami przywołałam rozdział. Muszę próbować częściej :)
    Nie jest beznadziejny. W bardzo fajny, inteligentny sposób potrafisz opisywać emocje. Anette, która nie do końca wie co się z nią dzieje, rozsądnego i upartego Bera oraz Lisę - też taką zagubioną. Bardzo są do siebie podobne, choć czują się tak różne.
    Powodzenia w dalszym pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. następny powinien być szybciej, bo mam już na niego obmyśloną koncepcję. ale nic nie obiecuję, bo znowu mi wyjdzie trzymiesięczna przerwa ;) cieszę się, że się podobało.

      Usuń
  2. ja się przez Ciebie pobeczę.
    zaraz czytam. ale czuję że tak czy siak będę beczeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no weź. naprawdę nie miałam zamiaru Cię doprowadzać dzisiaj do płaczu! :D

      Usuń
    2. dobra, to jestem, godzina jak najbardziej ludzka, życie kwitnie, ziewa mi się nieco, ale sponio - wszak obiecałam a uważam się za istotę honorową!
      ogólnie to. może ja jestem głupia. albo podejrzliwa. albo szukam dziury w całym. ale... hm, w sumie odniosłam takie wrażenie, jakby Anette coś ukrywała. jakby miała jakąś subtelną tajemnicę. trochę by mi to do niej pasowało, choć oczywiście nie mam pojęcia, co tam właściwie knujesz (i dobrze). strasznie lubię tę postać i jednocześnie cały czas do końca nie jestem pewna, dlaczego jej relacja z siostrą wygląda tak, jak wygląda. a szkoda, bo Lisa jak sądzę na pewno się nie ucieszy, jak już odkryje Wiadomo Co. szczególnie teraz, jak się tak poprztykali. no ale o tym później. wróćmy do tej ich relacji, która jest cudna, urocza i wręcz na kilometr czuję nadchodzące kłopoty, przy czym nie potrafię jeszcze ustalić, czy wynikają one z ewentualnego odkrycia przez Lisę Wiadomo Czego, czy z jakiegoś innego powodu, którego nie potrafię na chwilę obecną przewidzieć. no bo ustalmy, to jest wszystko za piękne! kocham ich oboje. podoba mi się, że są tacy ludzcy. w tej scenie Anette trochę mi się skojarzyła z Chloe (te nieustanne podobieństwa, ech!). i ogólnie taka jestem awwww <3
      muahahaha, Lisa kocha Toma, nie chce się przyznać, on tym bardziej, oboje są obłędni. to ciągnięcie Velty za nos naprawdę mnie denerwuje. osobiście lubię go w tym opowiadaniu i bardzo mi go szkoda, bo to nie jest w końcu jego wina, że stara miłość nie zardzewiała (komentarz bez patosu nie byłby patosem). czy ona mogłaby wreszcie postawić sprawę jasno? a skąd, bo przecież Hilde wcale jej nie interesuje, gdzieżby tam. ech, no co ja mam powiedzieć? uwielbiam ją i ten jej upór, ale sama sobie szkodzi. aczkolwiek w pewnym sensie rozumiem. chyba.
      Nett się zmieniaaaa! ciekawe, dlaczego. wpływy chłopa widoczne gołym okiem. osobiście chętnie zobaczyłabym teraz jakąś jej interakcję z siostrą i spodziewam się (być może błędnie), że w najbliższym czasie do niej dojdzie. spodziewam się, że miałaby charakter zgoła interesujący.
      na koniec hit programu. nie zaskoczę chyba, jeśli stwierdzę, że Lisa dojebała równo. znowu ten Hilde! on jest ewidentną przyczyną wszystkich jej emocjonalnych problemów. naprawdę powinna to głębiej przeanalizować. dziewczyna się wściekła, chlapnęła trochę za dużo, Ber widzę obrażony (TY SIĘ NIE OBRAŻAJ TYLKO SKACZ CHOLERA JASNA) no i masz babo placek. i pewnie teraz będą ciche dni, bo ten się nabzdyczył, a ona, jak nas ładnie ostatni akapit poinformował, przepraszać nie będzie. kiepska sprawa. nawet bardzo kiepska. swoją drogą święta są okropnie wkurzające.
      spodziewam się w najbliższym czasie rewolucji. bo Lisę w końcu musi olśnić, że Tom jej nie przeszedł, bo relacja Anette i Bjoerna prędzej czy później wyjdzie na jaw, bo towarzycho jest pokłócone i ich kontakty w najbliższym czasie będą, jak sądzę, dość chłodne. nie mam pojęcia, co tam szykujesz, jakies koncepcje sobie roję, co będzie, okaże się w przyszłości, mam nadzieję, nie tak odległej.
      STRASZNIE się cieszę, że pojawił się tutaj ten odcinek i to jeszcze w niedzielę. nie umiem zbytnio opisywać w słowach swoich odczuć w takich momentach, ale wiedz, że Cię kocham <3
      PS. przepraszam że komentarz żalowy ale nawet mnie się już chyba chce spać

      Usuń
    3. mam nadzieję, że oprócz tworzenia tego komentarza to otworzyłaś też wczoraj worda i jednak coś naskrobałaś? znaczy właściwie dzisiaj, a nie wczoraj. no nieważne. dziękuję ślicznie, bo to wcale nie jest beznadziejny komentarz! i powiem w sekrecie, że plan na rozdział numer trzynaście mam w głowie od dłuższego czasu i ja ten plan lubię, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie, kiedy już to napiszę. no i czy Ty też to polubisz. zobaczymy. teoretycznie ma być dużo Toma, więc będzie też i Lisa i będzie interakszyn między nimi, no, więcej nie zdradzam. sobie poczekasz te kilka miesięcy i wtedy sama się przekonasz xD

      Usuń
    4. nie naskrobałam ale przysięgam że zaraz zacznę, pooglądam sobie tylko nowe pierdu pierdu z norwegami z sochi i naprawdę biorę się do pracy xD
      może i się zgodzę na to czekanie ale mam nadzieję że umilisz mi ten czas furkadem, hmm? nie odpuszczę Ci tego :D
      PS. lol co ja napisałam "komentarz bez patosu nie byłby patosem" miało być "komentarzem" ^^ chyba naprawdę byłam śpiąca :P

      Usuń
  3. Wreszcie nowy<3
    Anette chyba boi się szczęścia. A może bardziej boi się Lisy.
    Błędne koło, gdyby to starsza siostra zaczęła opowiadać nam tą historię, to Lisę uważałabym początkowo za chamską idiotkę.
    A tak na prawdę żadna z nich nie jest tą złą i aż szkoda tej nienawiści, która przekładają na cały świat w około.
    I mieszają w to biednego BER-a. Eh, niech on powie przyjaciółce prawdę, bo chyba tylko on może tu pomóc.
    Pozdrawiam i czekam na następny.
    I dużo Hildziaka tym razem:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie! dokładnie! musiałam się powtórzyć, bo po prostu ujęłaś to idealnie. a tomka w następnym będzie bardzo dużo, obiecuję :)

      Usuń
  4. No no no no!!!! BER! <3 Musze przyznać, że to dzięki Tobie tak polubiłam BERa. Nie jestem pewna, czy bardziej nie lubię wątku Anette i BERa nad wątek z Tomem :) Z dwojga zlego, Lisa chyba bardziej przesadziła. Biedny Rumorenek. :( A Anette coraz bardziej lubię. Serio. Przepraszam za żałosny styl tego komentarza, ale jestem chora, a nie chciałam, żeby pozostawić bez komentarza odcinek :<
    Czekam na dalszy ciąg!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem czy to było moim zamysłem, ale widzę, że wszyscy, łącznie ze mną, pokochali Anetkę i Bera :D ale to bardzo dobrze, ja tam się cieszę. idź i się kuruj w takim razie, zdrówka życzę ;*

      Usuń