Kolejny zimowy weekend oznaczał
kolejne zawody skoków narciarskich. Kolejny wyjazd, kolejną
skocznię, kolejny konkurs i kolejne zdjęcia. Oznaczał następne
dni spędzone w towarzystwie zawodników i ich sztabów
szkoleniowych, następne wieczory w hotelowym pokoju. Ale przede
wszystkim, niemal z całą pewnością oznaczał kolejne spotkanie z
Tomem. Pożądane czy nie, wiedziała, że tego akurat nie uniknie.
Nawet jeśli będzie próbowała uciekać i ukrywać się gdzieś
między zaspami śniegu. A chować się wcale nie zamierzała.
***
Zimny wiatr dmuchał prosto
w jego plecy. Nawet przez grubą kurtkę czuł jego ostre smagnięcia.
Mimo to nie zamierzał się schować. Siedział na drewnianej ławce
przed hotelem, w którym zakwaterowało się kilka ekip i obserwował
śnieg, skrzący się w świetle wiszącego nisko na niebie księżyca.
Słyszał odgłosy dobiegające go przez jedno z otwartych okien na
pierwszym piętrze. Znajdowało się trochę na lewo od niego. Miał
wrażenie, że język, który słyszy to polski, ale nie postawiłby
na to dużych pieniędzy. Zwłaszcza, że nie był nawet pewny, czy
ekipa z Polski zatrzymała się w tym samym hotelu. Gdzieś z tyłu
rozległ się delikatny brzdęk dzwonka, który oznaczał, że ktoś
otworzył główne drzwi budynku. Odwrócił głowę, by dostrzec
postać wychodzącą ze środka. Serce podskoczyło mu do gardła,
gdy rozpoznał cienkie kosmyki rubinowych włosów wystające spod
grubej, wełnianej czapki z wielkim pomponem. Zorientował się, że
bezwiednie zaciska dłonie na chropowatej krawędzi ławki.
- Lisa, hej! - Podniósł
się, zanim w ogóle zdążył pomyśleć. Nie miał bladego pojęcia,
co skłoniło go do tego, by ją zawołać. Ale teraz nie było już
odwrotu. Słysząc jego głos, podskoczyła lekko, wyraźnie
przestraszona, odwracając się za siebie.
- Hej, przepraszam, nie
chciałem cię wystraszyć – dodał, wyłaniając się z mroku, tak
by mogła dostrzec kto postanowił zakłócić jej spokój.
- Tom...? - Nie mógł nie
zauważyć zdziwienia malującego się na jej twarzy. Przez chwilę
zastanawiał się, czy gdyby zobaczyła w tym momencie Veltę na jej
ustach nie wykwitłby uśmiech. To idiotyczne ukłucie zazdrości,
której pod żadnym pozorem nie powinien już przecież odczuwać,
niemal wyprowadziło go z równowagi.
- Hej – Co ty, do diabła,
masz z tym durnym „hej”, idioto? Uśmiechnął się
przepraszająco. - Przeszkadzam?
- Co...? Nie, w zasadzie
nie, tak tylko chciałam się przejść.
- Nie powinnaś sama łazić
po nocy – mruknął, zanim zdążył ugryźć się w język. Jakie
on miał prawo, by mówić jej co powinna, a czego nie. Zaczął
kręcić stopami i ryć butami dziwne kształty w świeżym śniegu.
- Jakiej nocy? Ledwo
wieczór, a poza tym...
- Ale jest już ciemno. - No
pięknie, teraz jeszcze zacznij jej przerywać, brawo.
- Nie boję się ciemności
– odparowała bez zastanowienia, już po chwili tego żałując.
- Od kiedy?
Znał ją lepiej niż
ktokolwiek. I lepiej niż ktokolwiek wiedział, że od małego
przerażały ją ciemności. Gdy miała dziesięć lat i pierwszy raz
nocowali pod namiotami na podwórku przed jego domem, w nocy musiał
siedzieć przy niej z latarką i opowiadać dowcipy, by się
uspokoiła po tym, jak obudziła się z krzykiem po zaledwie godzinie
snu. Gdy miała lat piętnaście, a on mieszkał już w Oslo i
przyjechała do niego na weekend, a w mieszkaniu wywaliło korki,
mało się nie rozpłakała, a właściwie tak, rozpłakała się ze
szczęścia, gdy już znalazł jakieś stare świeczki i rozstawił
je w całym pokoju, skąpując go w migotliwej poświacie. Gdy miała
lat dziewiętnaście i kolejny raz nocowała w jego stołecznym
mieszkaniu, przez pół godziny musiał ją tulić do snu, gdy
dręczyły ją koszmary. Nie żeby mu to tulenie przeszkadzało.
Dostrzegł rumieńce
wypływające na jej policzki, choć nie mógł powiedzieć, czy
rzeczywiście są efektem zawstydzenia, czy może mrozu panującego
na dworze.
- Masz mnie – westchnęła.
- W takim razie... dołączysz?
Nie mógł nie zauważyć,
że wcale nie zaprosiła go na spacer. Nie powiedziała mu, żeby
poszedł z nią. Dała mu wybór. Tak jakby bała się, że odmówi?
Raczej jakby liczyła na to, że odmówisz, głupku. Nie mógł jej
jednak dać tej satysfakcji.
- Jasne, nie puszczę cię
przecież samej – rzucił i bez zastanowienia do niej podszedł.
Złapał się na tym, że chce chwycić jej rękę. Powstrzymał się
szybko, maskując niewyraźny ruch dłoni chęcią włożenia jej do
kieszeni.
Ruszyli przed siebie wąską
dróżką prowadzącą do hotelu. Gdzieś nad nimi jasno świeciły
gwiazdy, wokół nich skrzył się śnieg, panowała niemal absolutna
cisza. Gdyby ta sama scenka rozgrywała się kilkanaście miesięcy
wcześniej, mogłoby być zupełnie inaczej. Trzymaliby się za ręce,
rozmawiali, śmiali się, całowali. Teraz zapadła między nimi
niezręczna cisza. Bo choć niby nie zmieniło się nic, zmieniło
się właściwie wszystko. To już nie była ta Lisa i ten Tom. Można
by pomyśleć, że to dwójka zupełnie obcych ludzi. Ale uważny
obserwator zaprzeczyłby temu stwierdzeniu. Uważny obserwator
dostrzegłby napięcie między nimi, dziwną nerwowość, dziesiątki
niewypowiedzianych słów, cień dawnego uczucia i nieokreśloną
tęsknotę, która wciąż malowała się w ich oczach.
- Niezłe skoki, gratuluję
– powiedziała w końcu, przerywając ciszę.
- Dzięki. Ale wcale nie
były dobre. Zabrakło metrów. Znowu. - Wiedział, że dostrzeże
zawód w jego głosie, ale nie przejmował się tym. Mógł robić
dobrą minę do złej gry przy dziennikarzach, uśmiechać się i
udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przed nią nie
musiał już grać. I nie chciał.
- Hilde, użalasz się nad
sobą? - rzuciła z uśmiechem, choć wiedziała, że wcale tak nie
jest.
- Co? Nie, wcale nie, po
prostu...
- Żartuję przecież –
wtrąciła, dostrzegając jego zmieszanie. - Wady treningu, brak
formy, czy wychodzi...?
- Wyłazi moje picie. -
Warknął. Nie chciał na nią warczeć. W ogóle nie chciał
podnosić głosu. Chciał być miły i kochany. A tymczasem był
sobą.
- Wrócisz do formy. -
Udała, że nie zauważyła jego ostrych słów, choć przecież do
nich nawiązała. Nie spodziewała się tak otwartej deklaracji z
jego strony. Zresztą, to całe „picie”, zabrzmiało jej zdaniem
stanowczo zbyt okrutnie. Przecież on nie był żadnym alkoholikiem,
do jasnej anielki. Jej ojciec też zawsze lubił wypić sobie trochę
whisky, to wcale nie znaczyło, że był zapijaczonym menelem spod
sklepu.
- Tak sądzisz?
- Jestem tego absolutnie
pewna. Jak się na coś uprzesz to to zrobisz. Zawsze tak było. Więc
po prostu się uprzyj. - Wzruszyła ramionami, podsumowując swoją
krótką przemowę, tak jakby nie była pewna, czy już skończyła,
czy może dodać coś jeszcze.
Zatrzymał się w pół
kroku, więc ona też przystanęła. Popatrzył na nią z
zaciekawieniem. Światło księżyca odbijało się gdzieś w jej
oczach, zmieniając je w dwie migoczące gwiazdy. I choć w tej
scenie nie było nic z romantyzmu, nagle zapragnął przyciągnąć
ją do siebie i pocałować. Zamiast tego jedynie zapytał:
- Dlaczego tak bardzo we
mnie wierzysz?
Na chwilę zabrakło jej
słów, widział to. Zamarła, a zaraz potem przewróciła oczyma,
jak to zawsze robiła, gdy pytał o coś, co jej wydawało się
oczywiste. Nie odwróciła wzroku, gdy mu odpowiadała, była pewna.
- Bo jesteś tego warty. Bo
chcę w ciebie wierzyć. Bo wiem, że ktoś musi w ciebie wierzyć,
byś w końcu się pozbierał.
Teraz to jemu zabrakło
słów. Niby co miał powiedzieć? Zamurowało go. Poczuł jakieś
głupie ciepło, kujące niemal boleśnie, gdzieś w klatce
piersiowej.
- Dlaczego to ty masz być
tym kimś, kto będzie we mnie wierzył? - spytał i niemal wstrzymał
oddech, czekając na odpowiedź. Do nieba albo do piekła, Hilde. Za
sekundę się przekonasz.
- A dlaczego nie? Bo ty tego
nie potrafisz. Bo nikt inny się do tego nie nadaje. Bo chcę.
Przeszkadza ci to?
Do
nieba, Hilde. Do nieba. Poczuł się tak, jakby mógł fruwać. Nigdy
nie wierzył w ten wytarty frazes o tym, że słowa niby potrafią
uskrzydlać. Ale w tym momencie wyśmiał samego siebie za to, że
był takim głupim niedowiarkiem. Sam się przekonał, że mogą.
Dzięki niej znowu na chwilę odzyskał wiarę.
***
Leżała wtulona w jego bok.
Jej policzek odgniótł już pewnie czerwony ślad na nagiej skórze
jego klatki piersiowej, ale nie miał nic przeciwko temu. Jej długie
włosy opadały miękko gdzieś na jego ramię i rozsypywały się po
poduszce. Nogę miała przerzuconą przez jego nogi, kawałek jej
prawej stopy wystawał spod kołdry obleczonej w ciemnofioletową
pościel, widział jej paznokcie pomalowane czerwonym lakierem. Nawet
paznokcie na palcach stóp miała idealne. Nie mógł zrozumieć
jakim cudem jej się to udaje. Zwłaszcza, że nigdy jeszcze nie
zauważył, by spędziła w łazience dłużej niż dwadzieścia
minut. No dobrze, raz, ale to się nie liczy, bo wtedy byli w tej
łazience razem, a czas zupełnie przestał mieć znaczenie. Poczuł,
że się przeciąga. Obserwował ją od kilkunastu minut, nie mając
ochoty, by wyplątać się z jej uścisku i wyjść z łóżka.
Otworzyła oczy, a on jak zaczarowany patrzył na jej długie rzęsy,
niepociągnięte jeszcze żadnym tuszem ani innym kosmetykiem. Gdzieś
pod tymi rzęsami kryły się zielone tęczówki nakrapiane złotymi
plamkami, których nie mógł zobaczyć, dopóki nie przekręci głowy
w jego stronę.
Poczuł, że jej palce
przebiegły po jego torsie i zatrzymały się gdzieś w okolicy
pępka. Zaczęła wodzić nimi po jego brzuchu, przesuwając je
wyżej. Przejechała po żebrach, pomknęła w stronę szyi.
Podniosła głowę i dotknęła linii jego szczęki.
- Dzień dobry –
powiedział, łapiąc jej palce we własne i całując delikatnie ich
opuszki.
- Jeśli tak się zaczyna,
musi być dobry. - Miała zaspany głos i zabrzmiała bardziej jak
dziewczynka, ale to nie przeszkodziło mu docenić tej odpowiedzi.
Już rozkładał ją w głowie na czynniki pierwsze, zupełnie jakby
było co rozkładać, gdy podniosła głowę i zamiast na jego
ramieniu oparła ją na własnej, zgiętej w łokciu ręce. Podsunęła
się wyżej na łóżku, za sprawą czego ich twarze znalazły się
na równi. Zaczęła mu się przyglądać, ale nie odwrócił wzroku.
- Lubię cię, wiesz? -
mruknęła, przeczesując jego włosy palcami.
- Wyobraź sobie, że wiem.
Roześmiała się lekko, a
gdyby ktoś go zapytał, mógłby z ręką na sercu powiedzieć, że
jej śmiech był jednym z jego ulubionych dźwięków na tej
planecie. Chwilowo pewnie nawet tym jednym, jedynym, ulubionym.
Przebijał utwory Metalliki na żywo, krople deszczu uderzające w
okienną szybę. Wygrywał chyba nawet z wiwatami wielotysięcznego
tłumu na skoczni, gdy ustanawiał rekord świata.
- A niby skąd to wiesz? -
drążyła temat, przy okazji wodząc prawą stopą po jego nodze, co
w żaden sposób nie mogło pomóc mu się skupić.
- Wiem i już.
- To nie jest odpowiedź –
parsknęła, całując go w obojczyk.
- No wiesz, okazujesz, że
mnie lubisz, całkiem wdzięcznie, więc jak mógłbym pomyśleć
inaczej?
- Głupek!
Nie pozwolił jej jednak
powiedzieć nic więcej. Złapał jej rękę, ułożył delikatnie
głowę na poduszce, a później ją pocałował. A ona pocałowała
jego. I wszystko byłoby perfekcyjnie, gdyby nagle gdzieś w
najdalszym kącie jego umysłu nie zaczął podzwaniać jakiś
uporczywy alarm. Ignorował go przez kilkadziesiąt sekund, ale
potem, gdy ona już się od niego oderwała, przetoczyła przez jego
ciało, by wydostać się z łóżka i zaczęła rozglądać się po
pokoju w poszukiwaniu ubrań, nie mógł się powstrzymać, więc po
prostu to powiedział.
- Chyba powinniśmy w końcu
powiedzieć, Lisie. - Na głos zabrzmiało to chyba jeszcze gorzej
niż w jego głowie, ale nie poniżył się do tego, by schować
głowę pod kołdrę. Choć miał na to ochotę. Zwłaszcza, gdy
zobaczył jej minę.
- Naprawdę nie miałeś
kiedy z tym wyskoczyć, co? - Wyciągnęła z szafy dżinsy i
nałożyła je szybko. Jego koszulka, która posłużyła jej
wcześniej za piżamę, sięgała jej niemal do połowy ud, ale chyba
jej to teraz nie przeszkadzało. Wyglądała tak dziewczęco w tym
wielkim t-shircie, zwykłych spodniach, z poczochranymi lokami wokół
głowy. Uśmiechnął się, bezwiednie przygryzając koniuszek
pościeli.
- Lodówka jest pełna, idź
sobie coś weź, bo następnym razem nie będziemy mieli pod czym
spać.
- Ogrzeję cię, nie martw
się. - Rzucił, wychodząc z łóżka. Wybiegł z pokoju, udając,
że nie słyszy jej wściekłego syknięcia. Ale za to poczuł
poduszkę, która trafiła go w plecy. Odwrócił się i zobaczył
jak Anette w największym skupieniu przygląda się swoim paznokciom.
Podszedł do niej i, zanim zdążyła się zorientować, wziął ją
na ręce.
- Co ty robisz, idioto?!
- Nie drzyj mi się do ucha,
słońce. - Mówił gdzieś do jej włosów, całując ją w czoło.
- Postaw mnie w tej chwili!
- A co jeśli nie? - Wcale
nie obchodziła go odpowiedź, ale chyba pierwszy raz widział ją w
takim stanie. Śmiała się i złościła jednocześnie, uderzała go
zaciśniętymi pięściami w klatkę piersiową, a po chwili
obejmowała ręką jego szyję. A on chodził wokół salonu,
trzymając ją mocno w ramionach, nucąc pod nosem dobiegającą z
sąsiedniego mieszkania piosenkę. To musiał być dobry dzień,
skoro zaczynał się tak idealnie.
***
- Serio? - Mruknęła,
ziewając, gdy otworzyła drzwi i wpuściła Rune do hotelowego
pokoju.
- Nie mów tylko, że cię
obudziłem.
- A czy wyglądam jakbyś
mnie obudził? - rzuciła ironicznie, zgarniając z fotela wczorajsze
ubranie i chowając się za drzwiami łazienki. Spojrzała na swoją
twarz w lustrze; worki pod oczyma, rozczochrane włosy, koszulka z
Kaczorem Donaldem, która służyła jej za piżamę. Ależ skąd,
panie Velta, w ogóle mnie pan nie obudził.
- Która w ogóle godzina? -
krzyknęła, odkręcając wodę i przemywając oczy.
- Ósma trzydzieści!
- Matko Boska i wszyscy
święci – mruknęła, wycierając z twarzy chłodne krople. Przez
głowę przebiegła jej irracjonalna myśl pod tytułem „Hilde
nigdy nie zrobiłby ci takiego świństwa”. Skarciła się za ten
domysł, ale wiedziała, że jej mózg ma rację. Nawet jeśli był,
w jej ocenie, środek nocy, okazało się, że jej głowa pracuje
całkiem sprawnie. Sprawniej niż sobie tego życzyła. Nie miało
żadnego znaczenia to, że Hilde ją znał i po prostu wiedział, że
lubi sobie pospać, a obudzenie jej nigdy nie jest dobrym pomysłem.
Rune miał prawo tego nie wiedzieć. „Nie, nie miał, gdyby
słuchał, co do niego mówisz, nie wparowywałby do twojego pokoju o
ósmej rano.”
- Idiotka. - Mówiła do
własnego odbicia i właśnie w momencie, gdy zaczęła się
zastanawiać, czy te całe skoczne wyjazdy nie wpływają przypadkiem
w zły sposób na jej głowę i czy nie powinna tego rzucić w
diabły, zanim wyląduje w psychiatryku, do drzwi łazienki zapukał
Velta, pytając czy wszystko w porządku.
- W porządku – rzuciła,
wchodząc do pokoju, przebrana w dżinsy i fioletowy sweter, z
włosami związanymi w koński ogon i umytymi zębami, czyli w
najlepszym stanie na jaki mogła się zdobyć o tak wczesnej
godzinie.
- Naprawdę przepraszam, że
cię obudziłem. Po prostu wyjeżdżamy za dwie godziny, myślałem,
że już dawno jesteś na nogach i się pakujesz.
- Skończ marudzić,
powiedzmy, że już ci wybaczyłam. Teraz chcę coś zjeść. -
Rzuciła na niego okiem. Siedział na łóżku, obok rozkopanej
pościeli, ubrany w kadrowe dresy, z miną zbitego psa. - No nie
dąsaj się, przepraszam. Po prostu nie lubię wcześnie wstawać. A
jeszcze bardziej nie lubię jak ktoś mnie budzi.
- Możesz być pewna, że to
zapamiętam.
- Okej. Cieszę się. -
Przeszła przez pokój i złapała go za rękę. - Chodź, trzeba
zjeść jakieś śniadanie.
Wstał z łóżka, ociągając
się. Cofnęła dłoń, choć właściwie nie wiedziała dlaczego.
Nie było przecież nic złego w trzymaniu go za rękę. Zwykły,
przyjacielski gest. Nic takiego. Tyle że jego ciepła, miękka dłoń
jakoś dziwnie kontrastowała z jej kościstymi, powykrzywianymi od
obgryzania paznokci, palcami. Pomyślała, że to drobiazg. Ale w
drodze do bufetu, zamiast spleść własną dłoń z jego, złapała
go pod ramię. Tak było prościej, wygodniej. Nie było tak dziwnie.
Choć, gdy podeszli do stolika Norwegów i poczuła na sobie wzrok
Toma i tak poczuła się, jakby robiła coś złego. Coś, czego
robić nie powinna. Wyplątała się spod dotyku Rune i usiadła przy
stole, szybko zajmując ręce przygotowywaniem kanapki.
- Co to za święto, że
nasza śpiąca królewna o tej porze na nogach?
Podniosła głowę znad
kanapki, którą smarowała masłem i dostrzegła kpiące, wesołe
iskierki w błękitno-szarych oczach Toma. Uśmiechał się do niej,
tym swoim krzywym uśmiechem, a ona miała ochotę potraktować go
nożem, który trzymała w ręce.
- Żadne święto, po prostu
okazałem się niekompetentny i ją obudziłem – odparł Rune,
sięgając po pomidora.
- I przeżyłeś? - Zdziwił
się Hilde, choć ona słyszała w jego głosie jedynie ironię. - To
jednak mamy jakieś święto.
Podszedł do nich Bardal i
rozmowa zeszła na inne tory, ale ona nie mogła nie dostrzec
spojrzeń, które posyłał w jej kierunku Tom który siedział
dokładnie naprzeciwko niej. W jego oczach było wyzwanie. Tak jakby
pytał: „Po co marnujesz czas z tym dupkiem?”. A najgorsze było
to, że bardzo nie chciała na to pytanie odpowiedzieć. Bo czuła,
że nie mogłaby po prostu warknąć: „On nie jest dupkiem, ty
jesteś.” To znaczy, mogłaby, oczywiście, że by mogła, ale
wiedziałaby, że nie mówi prawdy. I on też by wiedział, bo znał
ją zbyt dobrze. Rozejrzała się po stole w poszukiwaniu czegoś, co
mogłaby położyć na kanapkę. Zobaczyła jak jego koścista dłoń
przesuwa się w jej stronę, a na talerzu, obok niedokończonej
kanapki, ląduje maleńkie opakowanie Nutelli.
- Nienawidzę cię –
mruknęła pod nosem, gdy Hilde już wstał i nonszalanckim krokiem
opuścił salę, szczerząc zęby w kierunku młodej dziewczyny,
odnoszącej do kuchni stertę brudnych talerzy.
***
Biegł przez park, wśród
ogołoconych z liści drzew, z gałęziami przypominającymi długie,
rozpostarte pazury. Światło księżyca nie przebijało się przez
grubą zasłonę chmur. Zgarnięty z alejek śnieg zalegał zaspami
po obu stronach wąskich dróżek. Bjoern biegł niespiesznie, a jego
oddech parował i zmieniał się w białą mgiełkę tuż przed jego
twarzą. Czuł jak wali mu serce. Lubił biegać. Bieganie go
uspokajało. Równomierny rytm, noga za nogą, raz, dwa. Roztarł
ręce, które, mimo że w rękawiczkach, zaczynały marznąć, a nie
mógł ich przecież schować do kieszeni. Naciągnął czapkę
mocniej na uszy. Mróz szczypał go w nos, ale biegł dalej. W
słuchawkach rozbrzmiewały ostre, gitarowe riffy. Poczuł, że
telefon wibruje w jego kieszeni. W pierwszej chwili zdecydował się
go zignorować, ale w ułamku sekundy uświadomił sobie, która jest
godzina. Nikt nie dzwoniłby w żadnej idiotycznej sprawie w środku
nocy. Zatrzymał się, zdjął słuchawki, stanął w rozkroku, opierając jedną rękę na kolanie i
pochylił się, by uspokoić oddech, w międzyczasie próbując
wyciągnąć z kieszeni telefon. Nie patrząc na wyświetlacz,
nacisnął zieloną słuchawkę i przytknął aparat do ucha.
- Tak?
- Wiem, że jest późno,
ale mógłbyś przyjść?
Miał wrażenie, że serce
na moment mu stanęło. I nie wiedział czego to było efektem.
Biegania, mrozu, faktu, że słyszał głos Anette, czy tego, jak ten
głos brzmiał.
- Coś się stało? - spytał
szybko, próbując uspokoić oddech i uczucie, że krew buzuje mu
gdzieś w głowie i przysłania mgiełką oczy.
- Wszystko w porządku –
odpowiedziała po krótkiej chwili, która mogłaby go kosztować
zawał. Ale ona o tym nie wiedziała. Pewnie nawet nie zdawała sobie
sprawy jak bardzo zaniepokoił go ten telefon. Jak mocno wyprowadziła
go z równowagi ta... pustka, którą usłyszał w jej głosie.
- Nettie?
- Możesz przyjechać?
- Będę u ciebie za
dziesięć minut, poczekaj, okej?
Biegł już, w stronę ulicy
i najbliższego postoju taksówek, wciąż przyciskając telefon do
ucha i czekając na jej odpowiedź.
-Okej.
___________________
Z gorącymi pozdrowieniami dla Pau, bez której zrzędzenia rozdziału pewnie nie byłoby przez kolejny miesiąc <3
ZRZĘDZENIA! svendsena na Ciebie napuszczę jak nic! :D <3
OdpowiedzUsuńto było powiedziane z całą moją miłością! <3 i nie strasz mnie swoim chłopem, bo ja na Ciebie naślę andre idle i co wtedy? :D
Usuńto będzie bitwa na wpierdalanie ziemniaków najwyżej i już xD
UsuńDługo czekałam, ale dobrze, że w końcu zostałaś pogoniona:D
OdpowiedzUsuńTen rozdział był po prostu idealny, tyle ciepłych uczuć.
Wreszcie porozmawiali sobie jak ludzie... Może to coś w końcu da? Tylko Tom podsumowujący, że jest alkoholikiem, no przecież wcale nie jest... Ma tylko trudny moment w życiu i tyle...
Choć, aż smutno mi się zrobiło jak następnego dnia znowu się do jakiejś kelnerki przystawiał...
I wiesz co? Jak zaczęła się scena z Nettie i Berem to ja na początku się ucieszyłam, że to Lisa i Tom kontynuują swój spacer...
No ale tą drugą parkę, też jak już chyba pisałam strasznie lubię, więc ich szczęście mi pasuje:D
Tylko co ona od niego chciała na samym końcu??? W sumie myślę, że może chodzić o to, że Lisa się dowiedziała i jest problem... Ale szczerze mam też inne głupsze pomysły...
Tak czy owak pozdrawiam i czekam na następny... Ufam, że szybszy niż ten<3
co też Anette chciała od Bera przekonasz się już w kolejnym rozdziale? z racji tego, że raczej nie lubię pompatyczności i przesadnego dramatyzmu, nie spodziewaj się wielkich fajerwerków, ale na razie możesz snuć domysły jakie tylko chcesz.
Usuńdziękuję za komentarz, cieszę się, że tu jesteś :)
Strasznie się cieszę, że trafiłam na ten blog. Z wielką przyjemnością czyta się to, co piszesz. Masz świetny styl i doskonały warsztat pisarski. Jestem wielką fanką wszystkich postaci jakie tutaj wykreowałaś, a każdej z nich dałaś taki niepowtarzalny rys.
OdpowiedzUsuńLisa - wydaje się trochę zagubiona w tym wszystkim. Niby chce się trzymać z daleka od Toma, ale przecież sama znalazła sobie taką, a nie inną pracę. A teraz (tzn. jakiś czas temu, ale ja czytałam te rozdziały na jednym wydechu, więc mi się mieszają :P) dowiedziała się, że a tą zdradą nie było tak jak myślała. I to trochę zburzyło całe jej wyobrażenie. Nie wierzę w to, że nie kocha już Toma. Za dużo ich łączy(ło), zbyt wiele dla niej znaczy(ł). Widać, że ciągle jest bardzo ważny - w końcu zdecydowała się wyciągnąć go z tego dziwacznego stanu imprezowo-alkoholowego w jakim się znalazł po rozstaniu z nią. Widać, że ciągle ma wiele ciepłych uczuć - ta Nutella, ten spacer. Widać, że trzyma innych na dystans.
Tom - ostatnio miałam nim przesyt, bo jako bohater pojawia się bardzo często. Zbyt często. Ale u Ciebie jest bardzo intrygujący. Zwróciło moją uwagę, że o miłości do Lisy mówi i myśli w czasie przeszłym, ale nie da się ukryć, że sama obecność dziewczyny jest dla niego intensywnym przeżyciem. I to jak go wkurza Velta jest cudne :D Niby nic, a Toma roznosi :)
Ber. On tu jest moim ulubieńcem. Trochę zaskoczyła mnie ta kreacja, bo Ber to zwykle pojawia się jako pierwszy imprezowicz i wariat, a tutaj jest taki opiekuńczy, odpowiedzialny i tak porządny, że aż zrzędliwy :D Uwielbiam go takiego. I z tym, że możemy się założyć, że nagadał Rune, że ma mieć Lisę na oku :)) I z tym, jak siada i z poważną miną próbuje się dowiedzieć od Lisy jaki naprawdę ma problem. I nawet z tym, że pierwszy wypaplał Tomowi, że Lisa wróciła. Dlatego niezmiernie mnie intryguje jako znajomość z Anette.
Velta. Wkurza mnie równie jak Toma :P
Anette. To jest niezwykle ciekawa postać. Bo, podobnie jak Ber, znaliśmy ją z opowieści Lisy, a tu taka niespodzianka. Ona wcale nie jest taka zimna i zła! Tylko co to będzie jak młodsza siostrzyczka się dowie?
Pozdrawiam serdecznie i mam ogromną nadzieję, że nie trzeba nam będzie czekać kolejne miesiące dłuuugie! W każdym razie już wkleiłam do aktualności, aby nie przegapić nic!
http://wszystko-byloby-inaczej.blogspot.com/
http://i-am-tougher-than-the-rest.blogspot.com/
po pierwsze: witam Cię tutaj serdecznie, cieszę się, że znalazłaś do mnie drogę i postanowiłaś poświęcić trochę czasu i przeczytać :) podobają mi się Twoje odczucia co do bohaterów, w ogóle cieszę się bardzo, że nie zapałałaś jakąś dziwną niechęcią do Lisy, bo zauważyłam, że niektórych mocno wnerwia. a ja ją tam lubię. tak jak i Toma zresztą. i wszystkich właściwie. nawet Veltę, który to właśnie ma być tym najbardziej irytującym, ze swoją, nieco przesadną opiekuńczością, obecnością, z tym, że zawsze jest blisko. dziękuję ślicznie za komentarz, cieszę się, że Ci się spodobało i oczywiście zapraszam ponownie w przyszłości :)
Usuńno dobra. to jestem.
OdpowiedzUsuńw sumie to nie bardzo nawet wiem co powiedzieć (norma), bo tak na dobrą sprawę trudno tu dodać jakiś sensowny komentarz. mamy idące równolegle dwie ważne relacje (właściwie nawet i trzy, jeśli liczyć to między Lisą a Runem, chociaż ja nie do końca liczę, bo to jest zupełnie inny typ niż te dwie pozostałe), które są bardzo różne, ale łączy je jedna niezwykle istotna rzecz - obie są zbudowane na uczuciach, skrywanych bądź też nie, takich, do których strony się przyznają bądź też takich, które usiłują odepchnąć, nie do końca z powodzeniem. nie nastąpiło żadne trzęsienie ziemi, nagły zwrot akcji ani innego rodzaju wybuch, a mimo to jak zwykle czytałam z oszołomieniem i rozradowaniem (plus banan na buźce) - to tylko Ty tak potrafisz. nie lubię się powtarzać, więc nie będę znowu paplać o magii i klimatyczności, bo już to nie raz mówiłam - zresztą te patetyczne bzdety brzmią w sumie niemal śmiesznie na tym ekranie, jak się je tak czyta - powiem tylko, że błogosławię po chwilę obecną dzień, w którym się na siebie natknęłyśmy. z uwagi zarówno na Ciebie, jak i na dzieła, które tworzysz. i kiedy już napiszesz jakąś fantastyczną książkę - a, cholera, powinnaś to zrobić! - będę pierwszą, która poczłapie na piechotę do Ciebie po autograf. nawet do Toronto. ba, nawet do Norwegii, jeśli Cię tam do mężusia wywieje. jesteś wielka. a ja nawet mądrego komentarza nie umiem napisać. to by było na tyle jeśli chodzi o podobieństwa między nami :D pozdrów andre idle!
PS. shipuję Nettie i Bera niemal równie mocno jak Wy (i ja sama) mnie i EHSa
to dobrze, bo ja też ich shipuję równie mocno jak Was xD
Usuń