16 listopada 2013

11. Wiem i już.

Kolejny zimowy weekend oznaczał kolejne zawody skoków narciarskich. Kolejny wyjazd, kolejną skocznię, kolejny konkurs i kolejne zdjęcia. Oznaczał następne dni spędzone w towarzystwie zawodników i ich sztabów szkoleniowych, następne wieczory w hotelowym pokoju. Ale przede wszystkim, niemal z całą pewnością oznaczał kolejne spotkanie z Tomem. Pożądane czy nie, wiedziała, że tego akurat nie uniknie. Nawet jeśli będzie próbowała uciekać i ukrywać się gdzieś między zaspami śniegu. A chować się wcale nie zamierzała.

***

Zimny wiatr dmuchał prosto w jego plecy. Nawet przez grubą kurtkę czuł jego ostre smagnięcia. Mimo to nie zamierzał się schować. Siedział na drewnianej ławce przed hotelem, w którym zakwaterowało się kilka ekip i obserwował śnieg, skrzący się w świetle wiszącego nisko na niebie księżyca. Słyszał odgłosy dobiegające go przez jedno z otwartych okien na pierwszym piętrze. Znajdowało się trochę na lewo od niego. Miał wrażenie, że język, który słyszy to polski, ale nie postawiłby na to dużych pieniędzy. Zwłaszcza, że nie był nawet pewny, czy ekipa z Polski zatrzymała się w tym samym hotelu. Gdzieś z tyłu rozległ się delikatny brzdęk dzwonka, który oznaczał, że ktoś otworzył główne drzwi budynku. Odwrócił głowę, by dostrzec postać wychodzącą ze środka. Serce podskoczyło mu do gardła, gdy rozpoznał cienkie kosmyki rubinowych włosów wystające spod grubej, wełnianej czapki z wielkim pomponem. Zorientował się, że bezwiednie zaciska dłonie na chropowatej krawędzi ławki.
- Lisa, hej! - Podniósł się, zanim w ogóle zdążył pomyśleć. Nie miał bladego pojęcia, co skłoniło go do tego, by ją zawołać. Ale teraz nie było już odwrotu. Słysząc jego głos, podskoczyła lekko, wyraźnie przestraszona, odwracając się za siebie.
- Hej, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – dodał, wyłaniając się z mroku, tak by mogła dostrzec kto postanowił zakłócić jej spokój.
- Tom...? - Nie mógł nie zauważyć zdziwienia malującego się na jej twarzy. Przez chwilę zastanawiał się, czy gdyby zobaczyła w tym momencie Veltę na jej ustach nie wykwitłby uśmiech. To idiotyczne ukłucie zazdrości, której pod żadnym pozorem nie powinien już przecież odczuwać, niemal wyprowadziło go z równowagi.
- Hej – Co ty, do diabła, masz z tym durnym „hej”, idioto? Uśmiechnął się przepraszająco. - Przeszkadzam?
- Co...? Nie, w zasadzie nie, tak tylko chciałam się przejść.
- Nie powinnaś sama łazić po nocy – mruknął, zanim zdążył ugryźć się w język. Jakie on miał prawo, by mówić jej co powinna, a czego nie. Zaczął kręcić stopami i ryć butami dziwne kształty w świeżym śniegu.
- Jakiej nocy? Ledwo wieczór, a poza tym...
- Ale jest już ciemno. - No pięknie, teraz jeszcze zacznij jej przerywać, brawo.
- Nie boję się ciemności – odparowała bez zastanowienia, już po chwili tego żałując.
- Od kiedy?
Znał ją lepiej niż ktokolwiek. I lepiej niż ktokolwiek wiedział, że od małego przerażały ją ciemności. Gdy miała dziesięć lat i pierwszy raz nocowali pod namiotami na podwórku przed jego domem, w nocy musiał siedzieć przy niej z latarką i opowiadać dowcipy, by się uspokoiła po tym, jak obudziła się z krzykiem po zaledwie godzinie snu. Gdy miała lat piętnaście, a on mieszkał już w Oslo i przyjechała do niego na weekend, a w mieszkaniu wywaliło korki, mało się nie rozpłakała, a właściwie tak, rozpłakała się ze szczęścia, gdy już znalazł jakieś stare świeczki i rozstawił je w całym pokoju, skąpując go w migotliwej poświacie. Gdy miała lat dziewiętnaście i kolejny raz nocowała w jego stołecznym mieszkaniu, przez pół godziny musiał ją tulić do snu, gdy dręczyły ją koszmary. Nie żeby mu to tulenie przeszkadzało.
Dostrzegł rumieńce wypływające na jej policzki, choć nie mógł powiedzieć, czy rzeczywiście są efektem zawstydzenia, czy może mrozu panującego na dworze.
- Masz mnie – westchnęła. - W takim razie... dołączysz?
Nie mógł nie zauważyć, że wcale nie zaprosiła go na spacer. Nie powiedziała mu, żeby poszedł z nią. Dała mu wybór. Tak jakby bała się, że odmówi? Raczej jakby liczyła na to, że odmówisz, głupku. Nie mógł jej jednak dać tej satysfakcji.
- Jasne, nie puszczę cię przecież samej – rzucił i bez zastanowienia do niej podszedł. Złapał się na tym, że chce chwycić jej rękę. Powstrzymał się szybko, maskując niewyraźny ruch dłoni chęcią włożenia jej do kieszeni.
Ruszyli przed siebie wąską dróżką prowadzącą do hotelu. Gdzieś nad nimi jasno świeciły gwiazdy, wokół nich skrzył się śnieg, panowała niemal absolutna cisza. Gdyby ta sama scenka rozgrywała się kilkanaście miesięcy wcześniej, mogłoby być zupełnie inaczej. Trzymaliby się za ręce, rozmawiali, śmiali się, całowali. Teraz zapadła między nimi niezręczna cisza. Bo choć niby nie zmieniło się nic, zmieniło się właściwie wszystko. To już nie była ta Lisa i ten Tom. Można by pomyśleć, że to dwójka zupełnie obcych ludzi. Ale uważny obserwator zaprzeczyłby temu stwierdzeniu. Uważny obserwator dostrzegłby napięcie między nimi, dziwną nerwowość, dziesiątki niewypowiedzianych słów, cień dawnego uczucia i nieokreśloną tęsknotę, która wciąż malowała się w ich oczach.
- Niezłe skoki, gratuluję – powiedziała w końcu, przerywając ciszę.
- Dzięki. Ale wcale nie były dobre. Zabrakło metrów. Znowu. - Wiedział, że dostrzeże zawód w jego głosie, ale nie przejmował się tym. Mógł robić dobrą minę do złej gry przy dziennikarzach, uśmiechać się i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przed nią nie musiał już grać. I nie chciał.
- Hilde, użalasz się nad sobą? - rzuciła z uśmiechem, choć wiedziała, że wcale tak nie jest.
- Co? Nie, wcale nie, po prostu...
- Żartuję przecież – wtrąciła, dostrzegając jego zmieszanie. - Wady treningu, brak formy, czy wychodzi...?
- Wyłazi moje picie. - Warknął. Nie chciał na nią warczeć. W ogóle nie chciał podnosić głosu. Chciał być miły i kochany. A tymczasem był sobą.
- Wrócisz do formy. - Udała, że nie zauważyła jego ostrych słów, choć przecież do nich nawiązała. Nie spodziewała się tak otwartej deklaracji z jego strony. Zresztą, to całe „picie”, zabrzmiało jej zdaniem stanowczo zbyt okrutnie. Przecież on nie był żadnym alkoholikiem, do jasnej anielki. Jej ojciec też zawsze lubił wypić sobie trochę whisky, to wcale nie znaczyło, że był zapijaczonym menelem spod sklepu.
- Tak sądzisz?
- Jestem tego absolutnie pewna. Jak się na coś uprzesz to to zrobisz. Zawsze tak było. Więc po prostu się uprzyj. - Wzruszyła ramionami, podsumowując swoją krótką przemowę, tak jakby nie była pewna, czy już skończyła, czy może dodać coś jeszcze.
Zatrzymał się w pół kroku, więc ona też przystanęła. Popatrzył na nią z zaciekawieniem. Światło księżyca odbijało się gdzieś w jej oczach, zmieniając je w dwie migoczące gwiazdy. I choć w tej scenie nie było nic z romantyzmu, nagle zapragnął przyciągnąć ją do siebie i pocałować. Zamiast tego jedynie zapytał:
- Dlaczego tak bardzo we mnie wierzysz?
Na chwilę zabrakło jej słów, widział to. Zamarła, a zaraz potem przewróciła oczyma, jak to zawsze robiła, gdy pytał o coś, co jej wydawało się oczywiste. Nie odwróciła wzroku, gdy mu odpowiadała, była pewna.
- Bo jesteś tego warty. Bo chcę w ciebie wierzyć. Bo wiem, że ktoś musi w ciebie wierzyć, byś w końcu się pozbierał.
Teraz to jemu zabrakło słów. Niby co miał powiedzieć? Zamurowało go. Poczuł jakieś głupie ciepło, kujące niemal boleśnie, gdzieś w klatce piersiowej.
- Dlaczego to ty masz być tym kimś, kto będzie we mnie wierzył? - spytał i niemal wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź. Do nieba albo do piekła, Hilde. Za sekundę się przekonasz.
- A dlaczego nie? Bo ty tego nie potrafisz. Bo nikt inny się do tego nie nadaje. Bo chcę. Przeszkadza ci to?
Do nieba, Hilde. Do nieba. Poczuł się tak, jakby mógł fruwać. Nigdy nie wierzył w ten wytarty frazes o tym, że słowa niby potrafią uskrzydlać. Ale w tym momencie wyśmiał samego siebie za to, że był takim głupim niedowiarkiem. Sam się przekonał, że mogą. Dzięki niej znowu na chwilę odzyskał wiarę.

***

Leżała wtulona w jego bok. Jej policzek odgniótł już pewnie czerwony ślad na nagiej skórze jego klatki piersiowej, ale nie miał nic przeciwko temu. Jej długie włosy opadały miękko gdzieś na jego ramię i rozsypywały się po poduszce. Nogę miała przerzuconą przez jego nogi, kawałek jej prawej stopy wystawał spod kołdry obleczonej w ciemnofioletową pościel, widział jej paznokcie pomalowane czerwonym lakierem. Nawet paznokcie na palcach stóp miała idealne. Nie mógł zrozumieć jakim cudem jej się to udaje. Zwłaszcza, że nigdy jeszcze nie zauważył, by spędziła w łazience dłużej niż dwadzieścia minut. No dobrze, raz, ale to się nie liczy, bo wtedy byli w tej łazience razem, a czas zupełnie przestał mieć znaczenie. Poczuł, że się przeciąga. Obserwował ją od kilkunastu minut, nie mając ochoty, by wyplątać się z jej uścisku i wyjść z łóżka. Otworzyła oczy, a on jak zaczarowany patrzył na jej długie rzęsy, niepociągnięte jeszcze żadnym tuszem ani innym kosmetykiem. Gdzieś pod tymi rzęsami kryły się zielone tęczówki nakrapiane złotymi plamkami, których nie mógł zobaczyć, dopóki nie przekręci głowy w jego stronę.
Poczuł, że jej palce przebiegły po jego torsie i zatrzymały się gdzieś w okolicy pępka. Zaczęła wodzić nimi po jego brzuchu, przesuwając je wyżej. Przejechała po żebrach, pomknęła w stronę szyi. Podniosła głowę i dotknęła linii jego szczęki.
- Dzień dobry – powiedział, łapiąc jej palce we własne i całując delikatnie ich opuszki.
- Jeśli tak się zaczyna, musi być dobry. - Miała zaspany głos i zabrzmiała bardziej jak dziewczynka, ale to nie przeszkodziło mu docenić tej odpowiedzi. Już rozkładał ją w głowie na czynniki pierwsze, zupełnie jakby było co rozkładać, gdy podniosła głowę i zamiast na jego ramieniu oparła ją na własnej, zgiętej w łokciu ręce. Podsunęła się wyżej na łóżku, za sprawą czego ich twarze znalazły się na równi. Zaczęła mu się przyglądać, ale nie odwrócił wzroku.
- Lubię cię, wiesz? - mruknęła, przeczesując jego włosy palcami.
- Wyobraź sobie, że wiem.
Roześmiała się lekko, a gdyby ktoś go zapytał, mógłby z ręką na sercu powiedzieć, że jej śmiech był jednym z jego ulubionych dźwięków na tej planecie. Chwilowo pewnie nawet tym jednym, jedynym, ulubionym. Przebijał utwory Metalliki na żywo, krople deszczu uderzające w okienną szybę. Wygrywał chyba nawet z wiwatami wielotysięcznego tłumu na skoczni, gdy ustanawiał rekord świata.
- A niby skąd to wiesz? - drążyła temat, przy okazji wodząc prawą stopą po jego nodze, co w żaden sposób nie mogło pomóc mu się skupić.
- Wiem i już.
- To nie jest odpowiedź – parsknęła, całując go w obojczyk.
- No wiesz, okazujesz, że mnie lubisz, całkiem wdzięcznie, więc jak mógłbym pomyśleć inaczej?
- Głupek!
Nie pozwolił jej jednak powiedzieć nic więcej. Złapał jej rękę, ułożył delikatnie głowę na poduszce, a później ją pocałował. A ona pocałowała jego. I wszystko byłoby perfekcyjnie, gdyby nagle gdzieś w najdalszym kącie jego umysłu nie zaczął podzwaniać jakiś uporczywy alarm. Ignorował go przez kilkadziesiąt sekund, ale potem, gdy ona już się od niego oderwała, przetoczyła przez jego ciało, by wydostać się z łóżka i zaczęła rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu ubrań, nie mógł się powstrzymać, więc po prostu to powiedział.
- Chyba powinniśmy w końcu powiedzieć, Lisie. - Na głos zabrzmiało to chyba jeszcze gorzej niż w jego głowie, ale nie poniżył się do tego, by schować głowę pod kołdrę. Choć miał na to ochotę. Zwłaszcza, gdy zobaczył jej minę.
- Naprawdę nie miałeś kiedy z tym wyskoczyć, co? - Wyciągnęła z szafy dżinsy i nałożyła je szybko. Jego koszulka, która posłużyła jej wcześniej za piżamę, sięgała jej niemal do połowy ud, ale chyba jej to teraz nie przeszkadzało. Wyglądała tak dziewczęco w tym wielkim t-shircie, zwykłych spodniach, z poczochranymi lokami wokół głowy. Uśmiechnął się, bezwiednie przygryzając koniuszek pościeli.
- Lodówka jest pełna, idź sobie coś weź, bo następnym razem nie będziemy mieli pod czym spać.
- Ogrzeję cię, nie martw się. - Rzucił, wychodząc z łóżka. Wybiegł z pokoju, udając, że nie słyszy jej wściekłego syknięcia. Ale za to poczuł poduszkę, która trafiła go w plecy. Odwrócił się i zobaczył jak Anette w największym skupieniu przygląda się swoim paznokciom. Podszedł do niej i, zanim zdążyła się zorientować, wziął ją na ręce.
- Co ty robisz, idioto?!
- Nie drzyj mi się do ucha, słońce. - Mówił gdzieś do jej włosów, całując ją w czoło.
- Postaw mnie w tej chwili!
- A co jeśli nie? - Wcale nie obchodziła go odpowiedź, ale chyba pierwszy raz widział ją w takim stanie. Śmiała się i złościła jednocześnie, uderzała go zaciśniętymi pięściami w klatkę piersiową, a po chwili obejmowała ręką jego szyję. A on chodził wokół salonu, trzymając ją mocno w ramionach, nucąc pod nosem dobiegającą z sąsiedniego mieszkania piosenkę. To musiał być dobry dzień, skoro zaczynał się tak idealnie.

***

- Serio? - Mruknęła, ziewając, gdy otworzyła drzwi i wpuściła Rune do hotelowego pokoju.
- Nie mów tylko, że cię obudziłem.
- A czy wyglądam jakbyś mnie obudził? - rzuciła ironicznie, zgarniając z fotela wczorajsze ubranie i chowając się za drzwiami łazienki. Spojrzała na swoją twarz w lustrze; worki pod oczyma, rozczochrane włosy, koszulka z Kaczorem Donaldem, która służyła jej za piżamę. Ależ skąd, panie Velta, w ogóle mnie pan nie obudził.
- Która w ogóle godzina? - krzyknęła, odkręcając wodę i przemywając oczy.
- Ósma trzydzieści!
- Matko Boska i wszyscy święci – mruknęła, wycierając z twarzy chłodne krople. Przez głowę przebiegła jej irracjonalna myśl pod tytułem „Hilde nigdy nie zrobiłby ci takiego świństwa”. Skarciła się za ten domysł, ale wiedziała, że jej mózg ma rację. Nawet jeśli był, w jej ocenie, środek nocy, okazało się, że jej głowa pracuje całkiem sprawnie. Sprawniej niż sobie tego życzyła. Nie miało żadnego znaczenia to, że Hilde ją znał i po prostu wiedział, że lubi sobie pospać, a obudzenie jej nigdy nie jest dobrym pomysłem. Rune miał prawo tego nie wiedzieć. „Nie, nie miał, gdyby słuchał, co do niego mówisz, nie wparowywałby do twojego pokoju o ósmej rano.”
- Idiotka. - Mówiła do własnego odbicia i właśnie w momencie, gdy zaczęła się zastanawiać, czy te całe skoczne wyjazdy nie wpływają przypadkiem w zły sposób na jej głowę i czy nie powinna tego rzucić w diabły, zanim wyląduje w psychiatryku, do drzwi łazienki zapukał Velta, pytając czy wszystko w porządku.
- W porządku – rzuciła, wchodząc do pokoju, przebrana w dżinsy i fioletowy sweter, z włosami związanymi w koński ogon i umytymi zębami, czyli w najlepszym stanie na jaki mogła się zdobyć o tak wczesnej godzinie.
- Naprawdę przepraszam, że cię obudziłem. Po prostu wyjeżdżamy za dwie godziny, myślałem, że już dawno jesteś na nogach i się pakujesz.
- Skończ marudzić, powiedzmy, że już ci wybaczyłam. Teraz chcę coś zjeść. - Rzuciła na niego okiem. Siedział na łóżku, obok rozkopanej pościeli, ubrany w kadrowe dresy, z miną zbitego psa. - No nie dąsaj się, przepraszam. Po prostu nie lubię wcześnie wstawać. A jeszcze bardziej nie lubię jak ktoś mnie budzi.
- Możesz być pewna, że to zapamiętam.
- Okej. Cieszę się. - Przeszła przez pokój i złapała go za rękę. - Chodź, trzeba zjeść jakieś śniadanie.
Wstał z łóżka, ociągając się. Cofnęła dłoń, choć właściwie nie wiedziała dlaczego. Nie było przecież nic złego w trzymaniu go za rękę. Zwykły, przyjacielski gest. Nic takiego. Tyle że jego ciepła, miękka dłoń jakoś dziwnie kontrastowała z jej kościstymi, powykrzywianymi od obgryzania paznokci, palcami. Pomyślała, że to drobiazg. Ale w drodze do bufetu, zamiast spleść własną dłoń z jego, złapała go pod ramię. Tak było prościej, wygodniej. Nie było tak dziwnie. Choć, gdy podeszli do stolika Norwegów i poczuła na sobie wzrok Toma i tak poczuła się, jakby robiła coś złego. Coś, czego robić nie powinna. Wyplątała się spod dotyku Rune i usiadła przy stole, szybko zajmując ręce przygotowywaniem kanapki.
- Co to za święto, że nasza śpiąca królewna o tej porze na nogach?
Podniosła głowę znad kanapki, którą smarowała masłem i dostrzegła kpiące, wesołe iskierki w błękitno-szarych oczach Toma. Uśmiechał się do niej, tym swoim krzywym uśmiechem, a ona miała ochotę potraktować go nożem, który trzymała w ręce.
- Żadne święto, po prostu okazałem się niekompetentny i ją obudziłem – odparł Rune, sięgając po pomidora.
- I przeżyłeś? - Zdziwił się Hilde, choć ona słyszała w jego głosie jedynie ironię. - To jednak mamy jakieś święto.
Podszedł do nich Bardal i rozmowa zeszła na inne tory, ale ona nie mogła nie dostrzec spojrzeń, które posyłał w jej kierunku Tom który siedział dokładnie naprzeciwko niej. W jego oczach było wyzwanie. Tak jakby pytał: „Po co marnujesz czas z tym dupkiem?”. A najgorsze było to, że bardzo nie chciała na to pytanie odpowiedzieć. Bo czuła, że nie mogłaby po prostu warknąć: „On nie jest dupkiem, ty jesteś.” To znaczy, mogłaby, oczywiście, że by mogła, ale wiedziałaby, że nie mówi prawdy. I on też by wiedział, bo znał ją zbyt dobrze. Rozejrzała się po stole w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby położyć na kanapkę. Zobaczyła jak jego koścista dłoń przesuwa się w jej stronę, a na talerzu, obok niedokończonej kanapki, ląduje maleńkie opakowanie Nutelli.
- Nienawidzę cię – mruknęła pod nosem, gdy Hilde już wstał i nonszalanckim krokiem opuścił salę, szczerząc zęby w kierunku młodej dziewczyny, odnoszącej do kuchni stertę brudnych talerzy.

***

Biegł przez park, wśród ogołoconych z liści drzew, z gałęziami przypominającymi długie, rozpostarte pazury. Światło księżyca nie przebijało się przez grubą zasłonę chmur. Zgarnięty z alejek śnieg zalegał zaspami po obu stronach wąskich dróżek. Bjoern biegł niespiesznie, a jego oddech parował i zmieniał się w białą mgiełkę tuż przed jego twarzą. Czuł jak wali mu serce. Lubił biegać. Bieganie go uspokajało. Równomierny rytm, noga za nogą, raz, dwa. Roztarł ręce, które, mimo że w rękawiczkach, zaczynały marznąć, a nie mógł ich przecież schować do kieszeni. Naciągnął czapkę mocniej na uszy. Mróz szczypał go w nos, ale biegł dalej. W słuchawkach rozbrzmiewały ostre, gitarowe riffy. Poczuł, że telefon wibruje w jego kieszeni. W pierwszej chwili zdecydował się go zignorować, ale w ułamku sekundy uświadomił sobie, która jest godzina. Nikt nie dzwoniłby w żadnej idiotycznej sprawie w środku nocy. Zatrzymał się, zdjął słuchawki, stanął w rozkroku, opierając jedną rękę na kolanie i pochylił się, by uspokoić oddech, w międzyczasie próbując wyciągnąć z kieszeni telefon. Nie patrząc na wyświetlacz, nacisnął zieloną słuchawkę i przytknął aparat do ucha.
- Tak?
- Wiem, że jest późno, ale mógłbyś przyjść?
Miał wrażenie, że serce na moment mu stanęło. I nie wiedział czego to było efektem. Biegania, mrozu, faktu, że słyszał głos Anette, czy tego, jak ten głos brzmiał.
- Coś się stało? - spytał szybko, próbując uspokoić oddech i uczucie, że krew buzuje mu gdzieś w głowie i przysłania mgiełką oczy.
- Wszystko w porządku – odpowiedziała po krótkiej chwili, która mogłaby go kosztować zawał. Ale ona o tym nie wiedziała. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo zaniepokoił go ten telefon. Jak mocno wyprowadziła go z równowagi ta... pustka, którą usłyszał w jej głosie.
- Nettie?
- Możesz przyjechać?
- Będę u ciebie za dziesięć minut, poczekaj, okej?
Biegł już, w stronę ulicy i najbliższego postoju taksówek, wciąż przyciskając telefon do ucha i czekając na jej odpowiedź.
-Okej.

___________________

Z gorącymi pozdrowieniami dla Pau, bez której zrzędzenia rozdziału pewnie nie byłoby przez kolejny miesiąc <3

9 komentarzy:

  1. ZRZĘDZENIA! svendsena na Ciebie napuszczę jak nic! :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to było powiedziane z całą moją miłością! <3 i nie strasz mnie swoim chłopem, bo ja na Ciebie naślę andre idle i co wtedy? :D

      Usuń
    2. to będzie bitwa na wpierdalanie ziemniaków najwyżej i już xD

      Usuń
  2. Długo czekałam, ale dobrze, że w końcu zostałaś pogoniona:D
    Ten rozdział był po prostu idealny, tyle ciepłych uczuć.
    Wreszcie porozmawiali sobie jak ludzie... Może to coś w końcu da? Tylko Tom podsumowujący, że jest alkoholikiem, no przecież wcale nie jest... Ma tylko trudny moment w życiu i tyle...
    Choć, aż smutno mi się zrobiło jak następnego dnia znowu się do jakiejś kelnerki przystawiał...
    I wiesz co? Jak zaczęła się scena z Nettie i Berem to ja na początku się ucieszyłam, że to Lisa i Tom kontynuują swój spacer...
    No ale tą drugą parkę, też jak już chyba pisałam strasznie lubię, więc ich szczęście mi pasuje:D
    Tylko co ona od niego chciała na samym końcu??? W sumie myślę, że może chodzić o to, że Lisa się dowiedziała i jest problem... Ale szczerze mam też inne głupsze pomysły...
    Tak czy owak pozdrawiam i czekam na następny... Ufam, że szybszy niż ten<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co też Anette chciała od Bera przekonasz się już w kolejnym rozdziale? z racji tego, że raczej nie lubię pompatyczności i przesadnego dramatyzmu, nie spodziewaj się wielkich fajerwerków, ale na razie możesz snuć domysły jakie tylko chcesz.
      dziękuję za komentarz, cieszę się, że tu jesteś :)

      Usuń
  3. Strasznie się cieszę, że trafiłam na ten blog. Z wielką przyjemnością czyta się to, co piszesz. Masz świetny styl i doskonały warsztat pisarski. Jestem wielką fanką wszystkich postaci jakie tutaj wykreowałaś, a każdej z nich dałaś taki niepowtarzalny rys.

    Lisa - wydaje się trochę zagubiona w tym wszystkim. Niby chce się trzymać z daleka od Toma, ale przecież sama znalazła sobie taką, a nie inną pracę. A teraz (tzn. jakiś czas temu, ale ja czytałam te rozdziały na jednym wydechu, więc mi się mieszają :P) dowiedziała się, że a tą zdradą nie było tak jak myślała. I to trochę zburzyło całe jej wyobrażenie. Nie wierzę w to, że nie kocha już Toma. Za dużo ich łączy(ło), zbyt wiele dla niej znaczy(ł). Widać, że ciągle jest bardzo ważny - w końcu zdecydowała się wyciągnąć go z tego dziwacznego stanu imprezowo-alkoholowego w jakim się znalazł po rozstaniu z nią. Widać, że ciągle ma wiele ciepłych uczuć - ta Nutella, ten spacer. Widać, że trzyma innych na dystans.

    Tom - ostatnio miałam nim przesyt, bo jako bohater pojawia się bardzo często. Zbyt często. Ale u Ciebie jest bardzo intrygujący. Zwróciło moją uwagę, że o miłości do Lisy mówi i myśli w czasie przeszłym, ale nie da się ukryć, że sama obecność dziewczyny jest dla niego intensywnym przeżyciem. I to jak go wkurza Velta jest cudne :D Niby nic, a Toma roznosi :)

    Ber. On tu jest moim ulubieńcem. Trochę zaskoczyła mnie ta kreacja, bo Ber to zwykle pojawia się jako pierwszy imprezowicz i wariat, a tutaj jest taki opiekuńczy, odpowiedzialny i tak porządny, że aż zrzędliwy :D Uwielbiam go takiego. I z tym, że możemy się założyć, że nagadał Rune, że ma mieć Lisę na oku :)) I z tym, jak siada i z poważną miną próbuje się dowiedzieć od Lisy jaki naprawdę ma problem. I nawet z tym, że pierwszy wypaplał Tomowi, że Lisa wróciła. Dlatego niezmiernie mnie intryguje jako znajomość z Anette.

    Velta. Wkurza mnie równie jak Toma :P

    Anette. To jest niezwykle ciekawa postać. Bo, podobnie jak Ber, znaliśmy ją z opowieści Lisy, a tu taka niespodzianka. Ona wcale nie jest taka zimna i zła! Tylko co to będzie jak młodsza siostrzyczka się dowie?

    Pozdrawiam serdecznie i mam ogromną nadzieję, że nie trzeba nam będzie czekać kolejne miesiące dłuuugie! W każdym razie już wkleiłam do aktualności, aby nie przegapić nic!

    http://wszystko-byloby-inaczej.blogspot.com/
    http://i-am-tougher-than-the-rest.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po pierwsze: witam Cię tutaj serdecznie, cieszę się, że znalazłaś do mnie drogę i postanowiłaś poświęcić trochę czasu i przeczytać :) podobają mi się Twoje odczucia co do bohaterów, w ogóle cieszę się bardzo, że nie zapałałaś jakąś dziwną niechęcią do Lisy, bo zauważyłam, że niektórych mocno wnerwia. a ja ją tam lubię. tak jak i Toma zresztą. i wszystkich właściwie. nawet Veltę, który to właśnie ma być tym najbardziej irytującym, ze swoją, nieco przesadną opiekuńczością, obecnością, z tym, że zawsze jest blisko. dziękuję ślicznie za komentarz, cieszę się, że Ci się spodobało i oczywiście zapraszam ponownie w przyszłości :)

      Usuń
  4. no dobra. to jestem.
    w sumie to nie bardzo nawet wiem co powiedzieć (norma), bo tak na dobrą sprawę trudno tu dodać jakiś sensowny komentarz. mamy idące równolegle dwie ważne relacje (właściwie nawet i trzy, jeśli liczyć to między Lisą a Runem, chociaż ja nie do końca liczę, bo to jest zupełnie inny typ niż te dwie pozostałe), które są bardzo różne, ale łączy je jedna niezwykle istotna rzecz - obie są zbudowane na uczuciach, skrywanych bądź też nie, takich, do których strony się przyznają bądź też takich, które usiłują odepchnąć, nie do końca z powodzeniem. nie nastąpiło żadne trzęsienie ziemi, nagły zwrot akcji ani innego rodzaju wybuch, a mimo to jak zwykle czytałam z oszołomieniem i rozradowaniem (plus banan na buźce) - to tylko Ty tak potrafisz. nie lubię się powtarzać, więc nie będę znowu paplać o magii i klimatyczności, bo już to nie raz mówiłam - zresztą te patetyczne bzdety brzmią w sumie niemal śmiesznie na tym ekranie, jak się je tak czyta - powiem tylko, że błogosławię po chwilę obecną dzień, w którym się na siebie natknęłyśmy. z uwagi zarówno na Ciebie, jak i na dzieła, które tworzysz. i kiedy już napiszesz jakąś fantastyczną książkę - a, cholera, powinnaś to zrobić! - będę pierwszą, która poczłapie na piechotę do Ciebie po autograf. nawet do Toronto. ba, nawet do Norwegii, jeśli Cię tam do mężusia wywieje. jesteś wielka. a ja nawet mądrego komentarza nie umiem napisać. to by było na tyle jeśli chodzi o podobieństwa między nami :D pozdrów andre idle!

    PS. shipuję Nettie i Bera niemal równie mocno jak Wy (i ja sama) mnie i EHSa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dobrze, bo ja też ich shipuję równie mocno jak Was xD

      Usuń