26 września 2013

10. Never let me go.

Zgarniając z niskiej ławy stos starych gazet, które rozsypały się po podłodze, rozłożył laptopa i włączył go szybko, bez zastanowienia. Coś go naszło, więc sprawdził pocztę, ale w morzu spamu nie dostrzegł żadnej wiadomości, która przyciągnęłaby jego uwagę lub wydała się szczególnie ważna. Zignorował maila od jakiejś głupiej dziennikarki z norweskiego tabloidu, która od kilku tygodni napastowała go, namawiając na "choćby króciutki" wywiad. Już on wiedział do czego takie wywiadziki prowadzą. I nie zamierzał dać się w to wpakować. Niech gazeta obsmarowuje kogoś innego, a on w tym czasie spokojnie sobie popatrzy na te głupiutkie, irytujące twarze na kolorowych zdjęciach. I tak zbyt dużo o nim ostatnio pisali. Media dostrzegły jego upadek szybciej niż on sam. Zamiast na stronach poświęconych wynikom w sporcie, z zatrważającą częstotliwością gościł na tych, które zajmowały się jedynie plotkami dotyczącymi samozwańczych celebrytów. Wystarczyło kilka popijaw w barze i kilka zdjęć, za każdym razem z inną dziewczyną, by z własnej głupoty dołączył do ich grona. Stoczył się na samo dno, stał się człowiekiem, którym sam by pogardzał, gdyby tylko umiał spojrzeć na siebie z perspektywy, a gazety i żądni sensacji pseudo-dziennikarze upijali się jego porażką. Dopiero spotkanie z Lisą, któregoś wieczoru w barze go otrzeźwiło. Jej słowa były jak policzek. Ale chyba właśnie to było mu potrzebne. Chociaż się na nią wściekał i wmawiał sobie, że nie znosi tej małej, przemądrzałej istotki, która znowu wparowała w jego życie bez żadnego ostrzeżenia, nie mógł oszukiwać sam siebie. Gdyby się nie pojawiła, teraz pewnie znowu siedziałby w jakimiś barze, próbując zapić w większości nieistniejące smutki i poderwać kolejną naiwną dziewczynę. W tej chwili zupełnie nie poznawał Toma, którym był od kilku miesięcy. Był dla niego jak obcy człowiek. Człowiek, któremu nie można ufać, który stanowi zagrożenia, który nic sobie nie robi z zakazów i konwenansów. Który za wszelką cenę chce zapomnieć, mimo że to niemożliwe.
Usłyszał wesoły brzdęk, który informował o tym, że w skrzynce odbiorczej jego komunikatora znajduje się nowa wiadomość. Sprawdził od kogo i, z ulga stwierdzając, że to tylko Romoeren, otworzył nowe okienko. Spodziewał się czegoś więcej niż tylko jedno krótkie słówko i jakiś długaśny link. Bez zastanowienia kliknął podświetlony na niebiesko adres i rzucił okiem na to, co na tyle zainteresowało jego najlepszego kumpla, by posłać to dalej. 
Zdjęcia. Cholerne zdjęcia. Jej zdjęcia. Przejrzał je najpierw w miniaturkach, nie wiedząc, czego właściwie szuka, ani co spodziewa się zobaczyć. Skoczkowie, śnieg, trybuny pełne kibiców. Zwyczajne zdjęcia ze zwyczajnego konkursu. A jednak fakt, że na jednym z nich zagościł we własnej osobie, w futrzanej czapie, spod której wystawało kilka kosmyków lekko przydługich włosów, w ciepłej kurtce, niosąc na ramieniu narty, z zamyśloną miną, która mogła oznaczać wszystko, wcale nie wydał mu się taki zwyczajny. I przez krótką chwilę miał wrażenie, że to właśnie to jedno zdjęcie było jedynym powodem, dla którego Ber podesłał mu ten link. Dziwnym trafem wcale nie miał mu tego za złe. 

***

Jak to jest, że kilka czarnych literek na białym tle może sprawić tyle satysfakcji? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale była pewna, że widok swojego nazwiska, po raz pierwszy umieszczonego pod zdjęciami wstawionymi na stronę internetowego serwisu sportowego na zawsze zapisze się w jej pamięci i nawet za pięćdziesiąt lat wciąż będzie jedną z najpiękniejszych chwil w jej życiu. Uśmiechnęła się do ekranu komputera. Nareszcie wszystko zaczynało się układać po jej myśli. No, przynajmniej odrobinę. Tylko w jednym aspekcie. Ale zawsze to więcej niż nic. Powiedziała sobie, że powinna być szczęśliwa. I była. Może właśnie dlatego nawet nie próbowała wyciągać z Bera szokujących informacji na temat jego nowej dziewczyny, gdy tylko wrócił z treningu. Może właśnie dlatego spędziła dwie godziny na przygotowywaniu mało błyskotliwego, ale za to smacznego obiadu, który razem zjedli. I może właśnie dlatego nie odmówiła Velcie, gdy zadzwonił i zaprosił ją do kina. Choć żałowała tego już w następnej sekundzie po zakończeniu rozmowy. Ale przecież teraz nie mogła już się wykręcić. Poza tym postanowiła sobie, że nic nie zrujnuje jej humoru. Właściwie lubiła spędzać z nim czas, lubiła jego dowcipy, które w jednej chwili mogły przerodzić się w głębokie refleksje, lubiła jego uśmiech i fakt, że nigdy niczego od niej nie wymagał. Lubiła Rune i powoli zaczynała czuć obrzydzenie do samej siebie za to, że wystarczył jeden weekend w towarzystwie ich obojga, by zaczęła myśleć o nim w innych kategoriach. By zaczęła postrzegać go jako nieco przewrażliwionego, zbyt poukładanego nudziarza. By zaczęła widzieć go tak, jak Hilde chciał by go widziała. Pieprzony Hilde. Jak to jest, że wciąż tak bardzo potrafi na nią wpłynąć? Nawet wtedy, gdy praktycznie nie mają ze sobą kontaktu? I co ją, do jasnej cholery, podkusiło z tą Nutellą? Była zła na samą siebie. Miała wrażenie, że wpędziła się w błędne koło i jakiś pieprzony, dziwaczny trójkąt zależności, w którym w ogóle nie powinna się znaleźć. A już na pewno nie powinien się w nim znaleźć Hilde. Jak niby miała o nim zapomnieć, jeśli ten kretyn ciągle na nowo przewijał się przez jej życie? Przez krótki moment pożałowała, że znalazła akurat taką pracę. Przez krótki moment pożałowała, że w przypływie chwilowej śmiałości, wśród kilku zdjęć, które wysłała do redakcji, znalazło się również to, które pokazywało jego. W przerwie między seriami, tak po prostu sobie stał, wpatrując się w skocznię, włosy wymykały mu się spod futrzanej czapy i opadały na oczy, a ona nie mogła się powstrzymać, by nie pstryknąć zdjęcia. Głupi traf chciał, że było jednym z najlepszych, właściwie w ogóle nie musiała go retuszować ani poprawiać, sztuczne oświetlenie skoczni nadało twarzy Toma idealnych odcieni. Chciała je skasować, gdy tylko je zobaczyła. Później postanowiła ukryć je gdzieś w czeluściach twardego dysku przepełnionego odcinkami seriali i innymi fotkami. Więc jak to się, do jasnej cholery, stało, że zamiast usunąć, albo pogrzebać między ściągniętymi z internetu zdjęciami ulubionych aktorów, wysłała je do redakcji? Cieszyła się, że przynajmniej on tego nie zobaczy. Tom nigdy nie przeglądał takich stron. Po co miał sprawdzać wyniki konkursów, w których sam brał udział? W tej chwili była z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. On jeden akurat nie musiał wiedzieć.  

***

Czuł się jak jakiś pieprzony nastolatek, który wymyka się przez okno, by pójść na randkę. Nie mógł powstrzymać się przed tą marną analogią. W zasadzie jego sytuacja była jeszcze gorsza. On się nie wymykał. On zapraszał dziewczynę do własnego domu, najpierw przez pół dnia upewniając się, że Lisa na pewno wychodzi, że nie będzie jej co najmniej do dwudziestej trzeciej (namówił nawet Veltę, żeby zabrał ją na jakąś imprezę, coby się dziewczyna rozerwała i należycie uczciła pierwszy zawodowy sukces, ale mówiąc szczerze nie był do końca przekonany do siły przekonywania kadrowego kolegi). W każdym razie czuł się gorzej niż podle. Ukrywał się przed najlepszą przyjaciółką, przed swoją współlokatorką. Ukrywał się tylko dlatego, że zachciało mu się zakochać w jej siostrze. Miał wrażenie, że żaden nastolatek wymykający się na randkę przez okno, nie jest tak żałosny jak on. A teraz zachowywał się jak jeszcze większy idiota, którym w rzeczywistości był. Biegał po mieszkaniu jak poparzony i z uporem maniaka zbierał wszystkie rzeczy należące do Lisy. Gdy nie mógł już pomieścić w rękach buteleczek z lakierami do paznokci, książek z kolorowymi zakładkami, porozkładanych gdzie się tylko dało, dwóch kołonotatników z okładkami upstrzonymi barwnymi kwiatami i szczotki do włosów znalezionej na kanapie w salonie, rzucił wszystko na łóżko w jej pokoju i szczelnie zamknął drzwi. Tak jakby bał się, że Anette przypadkiem dowie się o tym, kogo on ma współlokatorkę. Zupełnie jakby od samego początku nie wiedziała. Miał ochotę zatrzymać się na chwilę, potrząsnąć samym sobą i spytać "co ty, do cholery, wyprawiasz?". A jednak nie umiał się powstrzymać przed strzepaniem z leżącej na fotelu poduszki kilku długich rubinowych włosów. Dopiero dzwonek do drzwi powstrzymał go od tych gorączkowych porządków. Przechodząc przez korytarz zupełnie nieświadomie spojrzał w wiszące tam lustro i zgarnął za ucho kilka kosmyków blond włosów. Potarł brodę, niepewny tego, co właściwie robi i otworzył drzwi.
Jej widok jak zawsze na krótki moment zupełnie go onieśmielił. Była tak bezpretensjonalnie śliczna. Z tymi swoimi długimi włosami, zawijającymi się na końcach w miękkie loki. Z tymi ustami, bezwstydnie pociągniętymi czerwoną szminką. Pewnie stąpająca na wysokich obcasach. Mógłby na nią patrzeć godzinami, wiedział, że nigdy by się mu to nie znudziło. A na dodatek tak bardzo go intrygowała! Czasami zastanawiał się, jak to się właściwie stało, że poznał ją dopiero teraz. Choć Lisa opowiadała mu o niej już lata temu, żaliła się jaka to siostra jest zła i okropna, a on wysłuchiwał tego z godną anioła cierpliwością, dopiero teraz ich ścieżki naprawdę się przecięły. Zupełnie przypadkowo. Spotkał ją kiedyś na mieście. Zaprosił na kawę. A później już jakoś się to potoczyło. Samo. Podążył za zapachem jaśminu jej perfum i figlarnym uśmiechem na jej ustach i wiedział, że była to najlepsza droga jaka mógł wybrać. Nawet jeśli była tak problematyczna i zupełnie niedorzeczna. Gdyby mógł cofnąć się w czasie i znowu spotkać ją przypadkiem na mokrej od deszczu ulicy Oslo, bez wahania zrobiłby to samo. Znów zaprosiłby ją na kawę. A ona znów by go zaskoczyła i oprócz kawy, zamówiła też prawdopodobnie najbardziej kaloryczną porcję lodów jaką kiedykolwiek widział. Reszta byłaby już tylko opowieścią, w której główne skrzypce grał jej upór i zagadka, jaką dla niego stanowiła.
- Jestem. - Nigdy nie witała go jakimś durnym "cześć", albo czymś w tym stylu. Zawsze było tak, jakby wcale nie rozstawali się na kilka dni, raczej jakby wyszła po coś i wróciła po chwili. Jakby nigdy się nie rozdzielali. Lubił to. Sam nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że on naprawdę wcale nie chciał się z nią rozstawać.
Gestem zaprosił ją do środka, ale ona tylko pokręciła głową. Przez krótką chwilę czuł się tak, jakby ktoś porządnie walnął go w głowę. Pewnie dlatego uniósł dłoń i ze zdziwieniem przejechał nią po jasnych włosach.
- Zbieraj się, dzisiaj nie będziemy siedzieć w domu.
I tyle. Choć próbował się dopytywać i wyciągnąć z niej coś więcej, zbywała go wymownym spojrzeniem. Spojrzał na swoje ubrania. Jasne, trochę powycierane jeansy, biała koszulka i kraciasta koszula z podwiniętymi rękawami. Chyba nie najgorzej jak na randkę. W każdym razie ona nie protestowała, kiedy sięgnął po kurtkę i wsunął na nogi ciepłe, zimowe buty. Musiał się zadowolić brakiem obiekcji. Wyszli z mieszkania, a on zaczął zastanawiać się po co w ogóle sprzątał.

***

- I jak się podobał film?
Zdmuchnęła kilka kosmyków włosów, które uparcie opadały na jej oczy i uśmiechnęła się niepewnie.
- Był beznadziejny.
- Nie żartuj! Co ci się niby nie podobało? - Rune wydawał się zaskoczony. Zwłaszcza, że od dwóch dni wybór produkcji, którą mieli obejrzeć stanowił jakieś dziewięćdziesiąt procent jego problemów. Nie chciał zabierać jej na jakąś durną komedię romantyczną, miał wrażenie, że Lisa jest zbyt twardo stąpającą po ziemi dziewczyną, by lubić takie filmy, a poza tym byłoby to zbyt banalne. Obyczajówka albo dramat, który widniał na pierwszym miejscu w jesiennym repertuarze z pewnością wywołałyby łzy, a tego też wolał uniknąć. Zdecydował się więc na kino akcji. Co złego mogłoby wyniknąć z kilku pościgów, strzelanin i widoku szybkich samochodów?
- Zero fabuły. No dobra, może jakaś tam była - zreflektowała się, widząc jak chłopak krzywi się na ten zarzut - ale w mojej skromnej opinii niezbyt porywająca. A ten aktor? Ten, który grał główną rolę? Totalne drewno, nie wiem, kto go w ogóle zaangażował. Ale fajne samochody, Ten zielony mi się spodobał - dodała, a jego twarz na moment się rozjaśniła.
- Czyli nie było aż tak źle? I nie masz mi za złe, że cię tu zabrałem? Ostatecznie obczaiłaś ekstra auto, więc już wiesz, czego szukać jakby co.
- Po pierwsze, w życiu by mnie nie było na coś takiego stać, nawet jakbyście się całą drużyną łaskawie zrzucili, a po drugie wcale nie potrzebuję samochodu. Ani trochę. Pociągi w zupełności mi wystarczają.
- Daj spokój, nie chciałabyś sobie pośmigać?
- Nie. - Ucięła i zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad zmianą tematu, gdy on już zdążył zadać kolejne pytanie.
- Dlaczego?
- Bo nie, upierdliwy człowieku.
- Mogę cię pouczyć jeździć jak chcesz.
Poczuła, że serce na moment jej stanęło.
- Nie, dziękuję. Skoczkowie nie są moimi ulubionymi instruktorami jazdy. - Patrzył na nią z zaciekawieniem, więc wiedziała, że nie zdoła uniknąć tematu. - Tom kiedyś próbował mnie nauczyć.
- Jak nie chcesz to nie, nie ma sprawy - wtrącił szybko, a ona po raz kolejny dostrzegła, że zawsze, kiedy tylko pojawia się temat jej byłego chłopaka, Rune automatycznie się wycofuje i ucina wątek. Tak jakby się bał, że Hilde wyskoczy zza rogu. Jakby mógł usłyszeć, że o nim mówią. Nie była pewna, czy jej to odpowiada. Może i nie miała ochoty na rozmowy o Tomie, a nawet na samo myślenie o nim, ale to uciekanie przed tematem, nawet zanim jeszcze na dobre w rozmowie się pojawił, zaczynało być irytujące. Jakby Rune chciał, by całkowicie wymazała Toma z pamięci. Wzruszyła ramionami, zostawiając te myśli za sobą. Jak zwykle zaczynała zbyt mocno wszystko analizować, a to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego.
- Może...
- Pójdziemy do Fredrika? - spytała, zanim zdążył zaproponować coś innego. Zauważyła jego zdziwienie, ale pokiwał głową, więc bez żalu poprowadziła go krętymi uliczkami do swojego dawnego królestwa. Bez tronu, co prawda, chyba że można by za niego uznać pianino. No i właściwie królem był tam Fredrik, właściciel "tego całego burdelu", jak pieszczotliwie określał własną knajpę. Ale ona nie potrafiła nic poradzić na to, że zawsze czuła się tam jak w domu.

***

- Żartujesz sobie, prawda? - spytał Bjoern, choć był pewien, że jest dokładnie odwrotnie. Anette jedynie uśmiechnęła się łobuzersko w odpowiedzi, a on nie mógł odpowiedzieć w inny sposób. Choć nie potrafił sobie wyobrazić jej w takim miejscu, rozwiała wszelkie jego wątpliwości podchodząc do kasy i zaczynając rozmowę z młodym chłopakiem, który przyjął od niej kilka banknotów i wręczył jakieś plakietki. 
- Chyba nie masz stracha, co? - zagaiła, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę wąskiego korytarza znikającego tuż za zakrętem. Roześmiał się i wziął od niej tabliczki z numerami. 
- Jesteś pewna?
- Naprawdę strach cię obleciał, co Romoeren? 
Jasne włosy zatańczyły wokół jej twarzy, a on po raz kolejny zapatrzył się na nią jak jakiś głupi uczniak. Nie mógł na to nic poradzić. Była piękna. I tak cudownie się śmiała. Czasem miał nawet wrażenie, że tylko dla niego. 


Dotyk chłodnych klawiszy pianina zawsze wpływał na nią kojąco. Przemknęła palcami po biało-czarnej politurze, delikatnie, niespiesznie, tak jakby gładziła policzek ukochanego. Raczej wiedziała niż czuła, że Rune się na nią patrzy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Usiadł przy jednym ze stolików z pękatym kuflem piwa. Fredrik powitał ich z otwartymi ramionami. Nie minęło pięć minut, w czasie których zdążył ją już wypytać o wszystko, co najważniejsze i zapędził ją do pianina. Nie żeby się opierała. Pomknęła do prowizorycznej sceny w kącie knajpki zupełnie jakby czekał tam na nią najpiękniejszy prezent na świecie. Usiadła na niewygodnym stołku i dotknęła instrumentu. Lubiła jego chłodne pocałunki, które delikatnie muskały jej palce. Lubiła za pomocą zaledwie kilku ruchów wyczarowywać muzykę. Lubiła pewność jaką jej to dawało. Zdziwiła się, słysząc jak Fredrik głośno ją zapowiada, zwracając na siebie uwagę wszystkich gości. Nie robił tego zbyt często. Wiedziała, że chwilę później wszystkie twarze skierowały się na nią. Ale nie docierało to do niej. Nie docierało to do jej świata. Świata, w którym istniał jedynie chłodny dotyk klawiszy pianina, muzyką, którą grała i głos wydobywający się z jej gardła. Nie zastanawiała się, co zaśpiewać. Jej palce po prostu pomknęły po lśniących klawiszach, a jej głos im zawtórował. Pewnie, bez chwili zwątpienia, tak jakby nigdy nie robiła niczego innego w życiu, wyśpiewywała kolejne wersy piosenki. Czuła się lekka i ulotna, zupełnie jak muzyka. Była muzyką.

I found the place to rest my head
*

Sunęła po gładkiej tafli lodu lekko i zwinnie, z rozwianymi złotymi lokami, przywodząc na myśl raczej wróżkę z bajki niż człowieka. Kiedyś, słuchając opowieści Lisy, nie potrafił myśleć o jej siostrze inaczej niż "królowa lodu". Teraz do głowy przychodziło mu raczej inne słowo, nie była królową, zimną i okrutną, o spojrzeniu przeszywającym chłodem, obdarowującą zimnymi pocałunkami. Była Księżniczką. Rumianą i roześmianą, tak inną niż zazwyczaj, tak bardzo niepodobną do samej siebie, a zarazem tak prawdziwą. Kolejny raz przyłapał się na tym, że o mały włos nie wpadł na bandę ochronną wokół lodowiska tylko dlatego, że się na nią zapatrzył. Ale nic nie poradzi na to, że zwyczajnie nie mógł oderwać od niej wzroku. Jeździła na łyżwach z taką samą gracją z jaką robiła wszystko, ale w jej zachowaniu nie było ani odrobiny wyniosłości. Wyglądała jakby po prostu świetnie się bawiła. A on uwielbiał widzieć ją taką. Roześmianą, śliczną, zaprzeczającą wszystkiemu, co ktokolwiek mógłby o niej sądzić. Była zagadką, abstrakcją, zaskakiwała na każdym kroku, o ile tylko zaufała komuś na tyle, by sobie na to pozwolić. Pozwolić na bycie sobą. Czuł się najszczęśliwszym facetem na świecie tylko dlatego, że był właśnie tą osobą. Tą, której zaufała. Przy której chciała być sobą.

But the arms of the ocean delivered me

*

Przed jej oczyma przemykały obrazy. Bez ładu i składu, trudno było doszukać się w nich jakiejkolwiek logiki. Pierwsza lekcja gry na pianinie. Wycieczka w góry z Tomem. Ich pierwszy pocałunek. Słodki smak malin, które podkradali z krzaczków rosnących w ogrodzie jego sąsiadki, gdy byli dziećmi. Ciemne niebo i lecące z niego drobne płatki śniegu. Widziała samą siebie, jakby patrzyła w lustro. Siebie, grająca na pianinie. Siebie, śmiejącą się z głupich dowcipów Toma. Siebie, wspinającą się na palce, by pocałować go w policzek. Siebie, biegnącą przez usianą kolorowymi kwiatami łąkę, ściganą przez jego głośny śmiech. Siebie, gratulującą mu pierwszego zwycięstwa w Pucharze Świata. Wciąż pamiętała ten styczniowy dzień w Predazzo. Po konkursie zabrał ją na spacer i, choć był środek zimy, oboje zajadali się lodami. Ona potem się rozchorowała, a on przez cały dzień siedział z nią w pokoju, parzył jej gorącą herbatę, oglądał z nią beznadziejną komedię romantyczną, którą akurat puścili w telewizji, a później przeczytał jej na głos kilka rozdziałów książki, którą miała przy sobie, nie zrażając się jej uporczywym kichaniem, które zagłuszało co dziesiąte jego słowo. Śpiewając, zastanawiała się jakim cudem niemal wszystkie jej najszczęśliwsze wspomnienia wiążą się z nim. Dlaczego wciąż gra główną rolę w jej pamięci. I za moment odpowiedziała sobie samej, że to dlatego, iż stanowił całe jej życie. Od małego się przyjaźnili, później kochali, o ile uczucie, które połączyło dwójkę nastoletnich dzieciaków można okrasić tak wielkim słowem jak "miłość". Nie była tego pewna, ale w pewien irytujący sposób zawsze właśnie tak o tym myślała. Chciała sądzić, że go kochała. I że on kochał ją. Więc wmawiała to sobie, nawet jeśli sprawiało to ból, którego nie dało się wyleczyć gałką waniliowych lodów. Był całym jej światem. Nie mogła po prostu wymazać go ze swoich wspomnień. Nie mogła wymazać go ze swojego życia. Zwłaszcza, że wciąż wkradał się do niego w najmniej odpowiednich momentach.
Dostrzegła go przy barze, ze szklanką pełną czegoś, co wbrew wszelkim przypuszczeniom wyglądało na najzwyczajniejszy w świecie sok pomarańczowy. Odwróciła oczy, ale nie powstrzymała delikatnego uśmiechu, który na moment wypłynął na jej usta. 

And the arms of the ocean are carrying me 
And it's over... and I'm going under...but I'm not giving up... 
I'm just giving in

Never let me go
*

Kręcił się w kółko, podczas, gdy ona wirowała na samym środku tafli. Lodowisko powoli pustoszało, oprócz nich zostało już tylko kilkoro nastolatków. Gdyby nie fakt, że nie odrywał od niej wzroku, pewnie nawet nie zauważyłby kiedy do niego podjechała. W kilka sekund była tuż obok, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Jeździli dookoła, ale nie miał nic przeciwko temu tak długo, jak długo czuł jej gładkie palce splatające się z jego własnymi. Nie wiedział kiedy zwolnili. Teraz sunęli po lodzie w iście ślimaczym tempie, był zdziwiony, że coś takiego jest w ogóle możliwe na śliskiej, skrzącej się tafli. Bezwiednie uniósł rękę, a ona obróciła się wokół własnej osi, zupełnie jakby tańczyli. Nie ufał jednak swoim łyżwiarskim umiejętnościom na tyle, by to kontynuować. Zaskoczony poczuł na ustach jej gorące wargi. Pocałunek był lekki niczym płatki pierwszego śniegu. Odsunęła się od niego, ale nie puściła jego ręki. Lubiła jego dotyk. Lubiła jego usta. Lubiła jego obecność. Lubiła też jeździć na łyżwach. Gdy z tafli lodu zeszła ostatnia para nastolatków i zostali sami, poczuła się zupełnie jak księżniczka w bajkowym świecie. To on sprawiał, że tak się czuła. Ta świadomość powoli zmieniała się w jej głowie w pewność. Gdzieś w środku wiedziała, że gdy już tę pewność całkowicie zdobędzie, nie będzie dla niej odwrotu.

Never let me go, never let me go .

____________________

Trochę sobie zinterpretowałam tekst Florencji na własny użytek, ale mam nadzieję, że nikt mi tego nie będzie miał za złe. A teledysk mnie natchnął do ostatnich scen, więc rozdział właściwie żyje tym utworem i strasznie mnie się to podoba.
Jak to jest, że za każdym razem, gdy uda mi się napisać kolejny rozdział, ta historia ożywa w mojej głowie na nowo?

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. nie, ja byłam pierwsza! ^^

      Usuń
    2. pfffffffffff :-( zaraz się poskarżę któremuś z moich mężów że mi odbierasz jedyny dzisiejszy sukces :-(

      Usuń
    3. ojej. ale Ty jeeeeesteś. nie skarż się xD czuję, że zemsty takiego svendsena przykładowo, bym mogła nie przetrwać. tego chcesz? ^^

      Usuń
    4. to mam dopiero rycerza :D nie no, nie chcę, nie powiem mu xD chyba

      Usuń
  2. bardzo magiczny odcinek. nic w tym zaskakującego, bo w Twoim przypadku to raczej jeden z tych niezwykle pozytywnych standardów, które szczególnie mnie tu ciągną, ale w tym odcinku jest coś bardzo wyjątkowego. może to wynika z dużej dominacji opisów, może z tego, że ma charakter bardziej statyczny aniżeli dynamiczny, jest powolny, spokojny i niesamowicie klimatyczny. jak zwykle podoba mi się dosłownie wszystko. podoba mi się przeszłość (Lisy i Toma), podoba mi się teraźniejszość (Nettie i Bera). podoba mi się to, że bohaterowie są niezwykle ludzcy, bardzo emocjonalni, trochę zagubieni (przynajmniej niektórzy ^^). opisy są po prostu zwycięskie. nigdy nie będę potrafiła pojąć, jak Ty to robisz, ani też nigdy nie będę potrafiła Ci dorównać i nie zamierzam bynajmniej próbować. Twój talent jest czymś wyjątkowym, czymś, czego nie można wypracować nawet latami praktyki, bo to trzeba po prostu mieć. czegokolwiek Twojego bym nie przeczytała, zawsze wiem, że mogę się spodziewać czegoś, co będzie dojrzałe, mądre i piekielnie, piekielnie dobre. i jeszcze nigdy nie zdarzyło się rozczarować.
    co do samej fabuły, w sumie trudno mi coś konkretnego powiedzieć, bo de facto relacja między Lisą a Tomem jakoś się szczególnie do przodu nie posunęła - może za wyjątkiem historii ze zdjęciami, która ma kolejny charakterystyczny wydźwięk po Nutelli. to jasne, że to, co między nimi było, nigdy nie umarło, choć zakładam, że jeszcze wiele wody w rzece upłynie, zanim to do nich na dobre dotrze. co do Lisy, uparcie twierdzę, że powinna sobie darować jakiekolwiek spacerki, kina, imprezki i tego typu historie z Veltą, jeśli jasno nie sprecyzuje, że interesuje ją wyłącznie relacja na stopie czysto przyjacielskiej (bo tak jest jak mniemam). w aktualnej sytuacji wygląda to jak lekkie wodzenie go za nos.
    co do Anette i Bjoerna... no cóż, to było piękne. i podobało mi się ogromnie, jak cały odcinek. klimat naprawdę niezwykły. i autentycznie czułam się tak, jakbym tam była, jakbym widziała tę scenę własnymi oczyma. wielkie brawa. aczkolwiek jestem pewna, że wiele wybojów jest na tej ich wspólnej drodze, i przypuszczam, że sielanka nie potrwa długo. a co tak naprawdę wymyślisz, o tym, mam nadzieję, przekonam się niebawem :)
    przepraszam za jakość tego śmiesznego komentarza

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam przypadkiem i na pewno zostaję na dłużej.
    Strasznie mi się podoba.
    Lubię takie długaśne rozdziały, możliwość rozczulenia ale i zastanowienia się nad każdym słowem.
    Zakochałam się<3
    Miłość Lisy i Toma jest typowym przykładem, absurdalnego, bezsensownego niszczenia piękna.
    Przecież oni nie pokłócili się o nic wielkiego. Ona była zazdrosna, a on nie poradził sobie z jej wyjazdem.
    Aż przykro mi było czytać jaki wrak z niego został. Genialnie to opisałaś, od przeżyć wewnętrznych, po tą brudną koszulkę i nieurzywany grzebień...
    Biedny Tom... Tylko dlaczego osioł tak po prostu pozwolił jej odejść?
    I te opisy pianina, trafiłaś mnie bo ten instrument zawsze przenosi się w inny wymiar, gdy ktoś na nim gra.

    A na dodatek ta druga miłość.
    Ta na razie pewna i udana.
    Ber i Nettie.
    W ogóle siostra bohaterki nie zrobiła na mnie w żadnym momencie, tak negatywnego wrażenia jak by mogło wynikać z opowieści Lisy.
    Wydaje mi siE wrażliwą , rozsądną dziewczyną. Liczę, że tej parce przynajmniej się uda.
    Choć nie chcę wiedzieć co będzie jak nasza była blondynka się dowie...
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
    Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, witam serdecznie w moim świecie, cieszę się, że jesteś i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :) Dziękuję ślicznie za komentarz, miło mi, że rozdziały przypadły Ci do gustu. Masz rację, obie historie są zupełnie inne, ale jest też coś co je łączy i nie chodzi o to, że Lisa i Net są siostrami, a przynajmniej nie tylko. To w zasadzie powinien być dopiero początek, bo planowałam sobie, że ta opowieść będzie bardzo długa, ale chyba jednak wyjdzie mi to nieco inaczej. W każdym razie, wciąż wiele przed nimi i wszystkich bohaterów wiele jeszcze czeka. Cieszę się, że Anette Ci się spodobała, ona taka demoniczna ma być przede wszystkim właśnie w głowie Lisy. Tak została zarysowana na początku, zanim jeszcze w historii na dobre się pojawiła. To Ber odkrywa jej prawdziwe oblicze, które wcale takie złe nie jest. Fajnie, że to dostrzegasz. Jeszcze raz, dziękuję i mam nadzieję, że dalej również się nie zawiedziesz :)

      Usuń