26 czerwca 2013

7. Mocniej tęsknił niż kochał.

Czuła na sobie grad spojrzeń. Szare, pytające oczy Fredrika. Zdziwione oczy Rune. Puste, pozbawione wyrazu oczy Toma. Wpatrując się w niego z odległości kilku metrów, daremnie próbowała doszukać się czegoś w jego spojrzeniu. Nie miała pojęcia co chciała tam ujrzeć, ale wiedziała, że w lustrzanym odbiciu własnych tęczówek nie znalazła kompletnie nic. Oderwała dłonie od politury pianina i ostrożnie zamknęła klapę instrumentu. Odsunęła krzesełko. Po sali przetoczyły się pojedyncze oklaski, na które odpowiedziała szybkim uśmiechem posłanym gdzieś w przestrzeń. Zeszła ze sceny i w jednej chwili wszystko znowu stało się rzeczywiste. Szuranie krzeseł, odgłosy rozmów, stukanie kufli o drewniane blaty, gęsta chmura papierosowego dymu kująca w oczy. Cała magia kilku poprzednich minut uleciała gdzieś daleko, zostawiając ją pośrodku sali niepewną kolejnego kroku, walczącą z własnymi myślami.
*****
Na Boga, jakże ona się zmieniła! W pierwszej chwili zupełnie jej nie poznał. Ale ten głos… nie mógł się pomylić, tylko ona potrafiła sprawić, że jego serce zaczynało szybciej bić, słysząc kilka wersetów jakiejś głupiej piosenki. Patrzył na nią kątem oka, udając, że wcale tego nie robi. Spuszczał oczy, gdy tylko ona otwierała swoje. Nie chciał, by dostrzegła jego spojrzenie. Nie chciał psuć jej tej chwili. Pewnie nawet nie miała pojęcia o jego obecności. Ale, do jasnej cholery, czuł na sobie jej wzrok! Spojrzenie pięknych turkusowych oczu, jasnych jak oceaniczna woda, skrzących jak zimne gwiazdy. W pierwszej chwili dostrzegł to, co najbardziej rzucało się w oczy. Jej włosy. Nadal były długie, niemal do pasa, spływały lekko na ramiona w niemal idealnie prostych kosmykach. Ale ich kolor… gdzie podział się jego blondwłosy aniołek? Gdzie się podziały pszeniczne, złote pukle? Złote najprawdopodobniej tylko i wyłącznie w jego mniemaniu. W rzeczywistości raczej szare i nijakie, zupełnie różne od idealnych włosów jej siostry, ale… przecież tak bardzo mu się podobały. Nie poznał jej, widząc długie fale w kolorze ciemnego rubinu. Dlaczego je zafarbowała? Jej blada cera wyraźnie odcinała się na tle ciemnych włosów. Bladoniebieskie oczy jaśniały, gdy patrzyła w przestrzeń, niewidzącym wzrokiem. A może wprost przeciwnie? Może dostrzegały więcej niż mógł przypuszczać? Co widziała? Wrak człowieka? Wychudzonego, z potarganymi włosami, popijającego whisky i flirtującego z jakąś głupią kelnerką? Naprzeciw niej wydawał się zupełnie żałosny. Naprzeciw jej wyprostowanej, pewnej siebie sylwetki, smukłych, zadbanych dłoni, pomalowanych paznokci. Naprzeciw jej czystych butów i ładnego, luźnego swetra w kolorze bzu. Naprzeciw jej lśniących włosów i dumnego spojrzenia. Nagle zdał sobie sprawę, że nie pamięta kiedy ostatnio widział grzebień. I, że koszulka, którą ma na sobie z pewnością od dawna powinna być w pralce. Co on mógł jej zaoferować? Jak miał się jej pokazać? Czym się pochwalić? Tą dziewczyną, która tak ochoczo podawała mu kolejne drinki i posyłała w jego kierunku zdecydowanie zbyt słodkie uśmiechy? Miał ochotę się zaśmiać. Z samego siebie. Oderwał oczy od bursztynowego płynu w literatce i podniósł głowę. Skończyła grać. Patrzyła na niego. Wpatrywała się prosto w jego oczy, a jej błękitne tęczówki zaszły mgłą, zmieniając kolor na ciemniejszy. Była zła? Smutna? Płakała? Kiedyś odgadłby to w jednej chwili, teraz już tego nie potrafił i niczego nie mógł być pewny. Spuścił wzrok. Nie miał śmiałości patrzeć jej w oczy. Kątem oka widział jak schodzi ze sceny i przemierza salę długimi krokami. Podeszła do kogoś i coś mu powiedziała. Podniósł głowę zaciekawiony i w jednej chwili zmroziły go uczucia, o które nigdy by się nie podejrzewał. Co ona robiła tu z Veltą? Nawet nie wiedział, że się lepiej znają. Co prawda sam go jej przedstawił, ale to było tak dawno temu, zresztą, nie wydawali się wtedy specjalnie zachwyceni swoim towarzystwem. A teraz są tu razem i…
Zazdrość, panie Hilde?
Nie. Był pewien, że nie. Nie mógł, nie miał już do tego żadnego prawa. A jednak coś wyraźnie go zakuło, gdy dostrzegł jak Lisa wspina się na palce, by powiedzieć zdecydowanie wyższemu chłopakowi coś do ucha, a on z uśmiechem kładzie jej rękę na ramieniu. Zrobiło mu się zimno. Bardzo zimno. Alkohol przestał go rozgrzewać, w ustach czuł jedynie gorzki smak. A potem, zupełnie jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem zobaczył, że dziewczyna się odwraca i z zawziętością w oczach maszeruje w jego kierunku. Miał ochotę zerwać się z krzesła, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. W jednej chwili wyrosła tuż przed nim, z niepewnym uśmiechem czającym się gdzieś w kącikach wąskich ust. Patrzył na nią, czekając na to, co zrobi.
- Cześć, Tom – jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż wtedy, gdy śpiewała, ale dla niego była to najcudowniejsza muzyka jaką słyszał od dawna. Nie wiedział jak zareagować, nie wiedział po co przyszła, nie wiedział, czego mógł oczekiwać.
- Cześć – rzucił od niechcenia, przełykając gulę, która urosła w jego gardle, starał się sprawiać wrażenie rozluźnionego.
- Mogę się przysiąść? – Tego się nie spodziewał. Czuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg. Zaczął panikować i nie miał pojęcia, co się z nim działo.
- Velta nie będzie zły, że przerwałaś randkę? – Nie tak to miało zabrzmieć. Nie miał jej atakować. Dlaczego, do jasnej cholery, zachowywał się jak nadęty, zazdrosny piętnastolatek? W dodatku wyraźnie dostrzegł drobne iskierki, które pojawiły się w jej oczach. To nie wróżyło niczego dobrego.
- To nie jest żadna randka – wycedziła chłodno, mierząc wzrokiem zawartość jego szklanki.
- Jak wolisz – mruknął. Zastanawiał się, gdzie podziała się jego słodka kelnereczka ze zgrabną pupą. Przydałaby się, by go wyciągnąć z tej sytuacji. Chciał uciec. A z drugiej strony pragnął zostać, patrzeć na bladoniebieskie oczy Lisy i pozdrapywany lakier na jej paznokciach, słuchać jej głosu. Jedyny problem polegał na tym, że dziewczyna chyba nie paliła się do rozmowy. A on nie wiedział jak rozładować niezręczną ciszę. – Więc… co u ciebie? – zadał najbanalniejsze z banalnych pytań i modlił się, by wpadła w słowotok i nie kazała mu się odzywać przez kolejne kilka minut.
- W porządku. – I to by było na tyle. Zbyt rozmowna to ona nie była. – A u ciebie? – dodała po chwili, jakby przypominając sobie, że dobre wychowanie tego wymaga.
Nie, chciał powiedzieć. Nic nie jest w porządku. Nie wiem co robię i gdzie jestem, utknąłem w martwym punkcie i marzę jedynie o tym, by znowu było tak, jak kiedyś. A ty jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Ale nie mam prawa cię tym obciążać.
- Też – odparł, przywołując na usta wymuszony uśmiech.
- Tom – zachłysnął się powietrzem, słysząc jak wypowiada jego imię. Do cholery, co się z nim działo? Powinien już wyjść, zostawić ją tutaj, a zabrać rudowłosą kelnerkę, dobrze się bawić, najlepiej w łóżku i zasypiać z pustą głową, bez żadnych głupich myśli. A tymczasem siedział tu i zachowywał się jak idiota, bezmyślnie wpatrywał w twarz Lisy, jakby chciał tam coś znaleźć i warczał na nią, zamiast normalnie odpowiadać na pytania. Co się z nim działo? – Rune powiedział mi, że ostatnio nie ma cię na treningach. Chłopaki się o ciebie martwią. Chcieliby wiedzieć, co się dzieje.
- Przecież doskonale widzą! – Za głośno. Zbyt gwałtownie. Wiedział o tym, a jednak miał ochotę krzyczeć. Czy ona nie widziała co się z nim dzieje?
- Wiedzą o czym? O tym, że śpisz do południa, siedzisz sam w mieszkaniu, upijasz się do nieprzytomności i śpisz z jakimiś głupimi dziewuchami? – Zbyt dobrze go znała. Zbyt dobrze. Nie sądził, że aż tak. – Tom, spójrz jak ty wyglądasz! Przeleciałeś już tę kelnerkę, czy dopiero się do tego szykujesz? Patrzy na ciebie tak cielęcym wzrokiem, że aż chce mi się rzygać.
- Odwal się.
- Bo co? Bo znajdziesz sobie inną? – Jej głos ociekał ironią. I złością. Miał wrażenie, że aż kipi w środku, że ma ochotę go uderzyć. A jej oczy były tak cholernie smutne. Czuł się winny.
- Przestań to robić! – warknął.
- Co robić? – spytała zdezorientowana. Dostrzegła, że Rune stoi przy barze i uważnie się w nich wpatruje. Z tej odległości z pewnością nie mógł usłyszeć ich słów, ale stał w pogotowiu, jakby bał się, że zaraz coś się wydarzy i będzie zmuszony interweniować. Miała ochotę go przegonić. To była sprawa między nią a Tomem, nikt inny się tu nie liczył.
- Wywoływać we mnie poczucie winy. Wtedy było tak samo. Zobaczyłaś tę laskę i uciekłaś jak poparzona! A między nami do niczego nawet nie doszło. – Nagle zdała sobie sprawę z tego, o czym on mówi. Jej ostatnia wizyta w jego mieszkaniu. Blondwłosa piękność siedząca na jego kanapie i uśmiechająca się do niego słodko. Ból rozdzierający serce na milion kawałków. – No przynajmniej wtedy. Później oczywiście wylądowaliśmy w łóżku, ale skoro ty nie chciałaś słuchać żadnych wyjaśnień i wmówiłaś sobie, że jestem plugawym gnojkiem, który cię zdradził to… no cóż, nie mogłem cię zawieść, złotko. – Uśmiechnął się kpiąco, jakby opowiedział najlepszy dowcip. Ale wcale nie było mu do śmiechu. Czuł jak coś w nim pęka. Widział jej oczy, jak się zmieniają, jak zachodzą mgłą, jak odbijają jej cierpienie. Dlaczego ją ranił? Nie dość już wycierpiała? Ale ona też go przecież zraniła. W jednej chwili podeptała wszystko, co razem zbudowali, zniszczyła całe uczucie, napluła na zaufanie. Tak po prostu uwierzyła, że mógł ją zdradzić. Że mógł przespać się z inną. Miał ochotę śmiać się z tamtego siebie. Kiedy to było? Ile dziewczyn przewinęło się przez jego łóżko od tamtej pory? Widział złość w jej oczach, widział, jak walczy sama ze sobą. Co chciała mu powiedzieć? A może miała ochotę go uderzyć? Wcale by się nie zdziwił. Ale on też miał ochotę kląć na nią w najgorszych słowach. Wszystko zniszczyła, uciekła i zostawiła go z powoli zżerającą jego duszę tęsknotą, a teraz nagle zjawia się i myśli, że może mu rozkazywać. Że ma jakiekolwiek prawo wkraczać do jego życia. A przecież nie ma. Już nie.
- Jesteś ohydny, Tom. Powiedz mi, ile ich było od tamtej pory? No ile? – sądził, że będzie krzyczeć, ale ona była spokojna. Przerażająco spokojna. – Jedna na miesiąc? Na tydzień? A może każdego dnia inna, co? Tak szybko ci się nudziły? Kto by pomyślał, że jesteś taki nienasycony w pewnych kwestiach!
- Przestań! Nie masz prawa mi niczego zarzucać. Uciekłaś z podkulonym ogonem i schowałaś się w tej swojej popieprzonej Francji…
- A tobie jakoś nie przyszło do głowy by mnie tam szukać – wtrąciła i wyczuł w jej głosie żal, który nieudolnie próbowała zamaskować. Więc wciąż ją to bolało. To, co wydarzyło się tyle miesięcy temu. Wciąż nie mogła mu wybaczyć. Tak jak on jej. Przypomniał sobie tamte dni, przypomniał sobie, jak pragnął wsiąść do pierwszego samolotu do Paryża, pobiec do jej mieszkania i wszystko wyjaśnić. Czy ona miała w ogóle o czymkolwiek pojęcie?  
-… I ja nie wyliczam ci przy pierwszym spotkaniu wszystkich facetów, którzy mnie tam zastąpili – dokończył. Był wściekły. I ona też. Ta rozmowa donikąd nie prowadziła. A jednak musiało do niej dojść. Musieli wylać swoje żale. Musieli w końcu wszystko z siebie wyrzucić.
- Ty…! Ty nie masz prawa. Nic nie wiesz, nie masz pojęcia co robiłam – mówiła zdenerwowana.
- To mi powiedz!
- Po co? Po co, Tom? To i tak już nie ma żadnego znaczenia. Nie powinno mnie tu dzisiaj być.
- Więc znowu chcesz uciec, tak? – zerwał się ze swojego krzesła, widząc, że i ona wstaje.
- Nie będę z tobą rozmawiać, gdy jesteś napruty.
- Doskonale wiesz, że powinniśmy porozmawiać. Dzisiaj. Teraz. – Jeden krok i będziesz tuż przy niej. No dalej. Ruszył się niepewnie, stając bliżej. Popatrzył na nią z góry. Już prawie zapomniał jak niska przy nim była.
- Po prostu przestań się włóczyć. Wróć na treningi. Przecież to kochasz. – No i co z tego? Ciebie też kochałem. Miał ochotę coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie znajdywał słów. – A tę kelnerkę możesz sobie odpuścić. Chyba że twoim życiowym celem naprawdę stało się zaliczenie każdej kobiety w tym kraju.
Już nie była zła. Była smutna. Widział to. Chciał ją przytulić. Dotknąć jej policzka. Chociażby położyć rękę na jej ramieniu. Prawie zapomniał, że od tego teraz jest Velta. Jego dłoń zatrzymała się w powietrzu, przelotnie musnął jej rubinowe włosy i wcisnął rękę do kieszeni. Nie będzie odbierał Rune jego zaszczytnych obowiązków.
- Po prostu wróć, Tom. Wiem, że jesteś na to wystarczająco silny – powiedziała i odwróciła się na pięcie. Szła w stronę baru, wolno stawiając kolejne kroki. Jakby chciała, by ją zatrzymał. Jakby chciała, by naprawdę ją dotknął. Podniósł głowę i spotkał oddalone oczy Velty, który podchodził do Lisy. Racja, to już przecież nie było jego miejsce.
Zabrał kurtkę przewieszoną przez oparcie krzesła i zostawił na blacie kilka banknotów. Widział rudowłosą kelnerkę, jak zbierała kolejne zamówienia, odwrócona do niego plecami. Nie mogła go dostrzec. Nie mogła zobaczyć jak ucieka. Przed nią, przed Lisą. Przed sobą samym.
*****
Spojrzał na zapuchnięte, błękitne oczy. Wczoraj bardzo długo płakała. Wtulona w poduszki, wierciła się na łóżku, nie mogąc zasnąć i cicho szlochała. Nie wiedział co ma robić. Przegoniła go, gdy wszedł do pokoju. Jak zawsze ze wszystkim chciała radzić sobie sama. A teraz wyglądała jak siedem nieszczęść. Potargane włosy, rozmazany tusz do rzęs na policzkach i kolorowe piżamy. Czajnik zagwizdał cicho, więc szybko zalał herbatę i postawił przed nią parujący, duży kubek.
- Powiesz mi wreszcie co się stało? – spytał, siadając naprzeciw niej przy kuchennym stole.
- A co, ten papla jeszcze ci wszystkiego nie wyśpiewał? – warknęła, ścierając czarne ślady z twarzy.
- Jeśli mówisz o Velcie, mogłabyś wysilić się na nieco przyjaźniejszy ton. Z tego co wiem, to on ci nic nie zrobił. W przeciwieństwie do Toma – westchnął Ber, drapiąc się po brodzie. – O czym rozmawialiście?
- O niczym – mruknęła, wbijając wzrok w sosnowy blat stołu. Czuła na sobie karcące spojrzenie przyjaciela. – Och, nie patrz tak na mnie! Po prostu… wyjaśniliśmy sobie parę kwestii.
- Dobrze ci poszło. – Z zadowoleniem dostrzegł, że zdziwiona podnosi głowę. – Był dzisiaj na treningu – dodał, wyjaśniając. – Oczy dziewczyny przebiegły po kuchennej ścianie tuż za jego plecami, szukając wiszącego tam zegara. Na moment rozszerzyły się, gdy uświadomiła sobie, że przespała prawie pół dnia.
- To świetnie – zironizowała. – Pójdę do łazienki, muszę się doprowadzić do ładu.
Dopijając herbatę, wstała z krzesła. Szybko pozmywała dwa puste kubki i odstawiła je na suszarkę. Obserwował jej pewne ruchy.
- Nie wiem jak ci się udało go do tego namówić, w każdym razie, wszyscy są ci wdzięczni.
- Wszyscy z wyjątkiem Toma – wtrąciła.
- Pewnie tak. – Nie było sensu się krygować. Hilde nie był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdy rano trener postanowił wycisnąć z niego siódme poty na siłowni, przy okazji racząc go ponad półgodzinnym kazaniem na temat odpowiedzialności, której gówniarzowi zdecydowanie brakowało. – Ale prędzej czy później on też zrozumie, że tak jest lepiej.
- Może i tak. Ale on jest strasznie uparty. Nawet jak wygra Puchar Świata, uzna, że to moja wina, a nie zasługa – powiedziała, uśmiechając się pod nosem. Bjoern roześmiał się głośno. Tutaj akurat miała rację. Hilde był prawdopodobnie jeszcze bardziej uparty niż ona. W tym względzie idealnie do siebie pasowali.
- A co z Rune? Miałem dzisiaj wrażenie, że był lekko nieprzytomny – zagadnął. Lisa jedynie wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, może się nie wyspał. – Wychodząc z kuchni, obejrzała się przez ramię. – Wychodzę za jakąś godzinę, nie czekaj na mnie dzisiaj, mam coś do załatwienia. – Dostrzegła jak jego brwi podjeżdżają do góry. Nie miała ochoty się tłumaczyć. Jej plany nie były jeszcze nawet niczym pewnym. Wyszła z pomieszczenia, nie dając mu dojść do słowa. Uciekła przed niewygodnymi pytaniami.
*****
   Wyniósł śmieci i poodkurzał, brudne ubrania wylądowały w koszu na pranie, otworzył wszystkie okna i porządnie wywietrzył mieszkanie. Wracając z treningu kupił kilka rzeczy i poustawiał je nas pustych półkach w lodówce. Zaopatrzył się w ogólnokrajowy dziennik, którego strony szybko przerzucił, nad żadnym artykułem nie zatrzymując się na dłużej. Zajrzał na stronę sportową. Przejrzał ogłoszenia. Nic specjalnego. Usiadł na wysłużonej kanapie, która ostatnio znacznie częściej służyła mu jako łóżko, niż ogromny, wygodny mebel stojący w sypialni. Wykorzystywał go do innych celów. Na nim spały kolejne dziewczyny, ale on nie dotrzymywał im towarzystwa w czasie długich, pustych, bezsennych nocy. Wolał niewygodną kanapę i samotność. Przegryzał powoli kanapki z serem i pomidorem, które miały zapchać żołądek i sprawić wrażenie pełnowartościowego obiadu. Nie potrafił gotować. Nigdy tego nie umiał, choć kilka razy udało mu się nie przesolić ziemniaków i nie spalić kurczaka. Kiedyś miał się dla kogo starać. Gdy Lisa przyjeżdżała do niego na weekendy lubił nakarmić ją czymś sensownym. Teraz żył na zupach z proszku i mrożonkach. Niespecjalnie mu to przeszkadzało.
   Rano poszedł na trening. Udawał, że to nic wielkiego. Udawał, że jest normalnie. I widział, że wszyscy inni również to udają. No, może poza Alexem. Wściekł się i palnął mu jakąś durną gadkę. Właściwie go nie słuchał. Wyżył się na siłowni, a potem trochę pobiegał. Wkurzył się dopiero, gdy trener nie pozwolił mu skakać. Za długa przerwa, trzeba było grzecznie chodzić na treningi. Wiedział, że Alex zrobił to tylko po to, żeby utrzeć mu nosa. Czuł, że mógłby skoczyć. Dobrze skoczyć. Chciał. Ale nie mógł. Nie mógł dyskutować. Po treningu dorwał Bardala i wypytał go o Lisę. Wcale się z tym nie krył. Nie miał ochoty gadać z Berem, bo ten zaraz zacząłby odstawiać szopkę, jak trener. Do Velty w ogóle się nie odzywał. Ale z Bardalem zawsze mógł o wszystkim pogadać, więc bez żadnych skrupułów wyciągnął z niego wszystko, co się dało. Nurtowało go po co przyjechała. Na jak długo. Może na zawsze? Odrzucił ten pomysł, wiedząc, że jest absurdalny. Zbyt mocno zależało jej na tych studiach. A jednak jest tutaj, w Norwegii, a nie we Francji, kończy się wrzesień, a ona najwyraźniej wcale nie pali się do wyjazdu. Wywołało to w nim niezrozumiałą iskierkę radości. Nie łudził się jednak, że zostanie na dłużej. Nie byłaby sobą, gdyby nie skończyła tego, co kiedyś rozpoczęła. Prędzej czy później wróci do Francji, a on znowu zostanie tutaj z uczuciem dojmującej pustki gdzieś na dnie żołądka. Teraz przynajmniej mógł na nią popatrzeć, od czasu do czasu wbić się do mieszkania Bera, znajdując jakąś głupią wymówkę i po prostu na nią popatrzeć. Tęsknił za tym. Przez te wszystkie miesiące, gdy znajdowała się setki kilometrów od niego, tęsknił za najprostszymi rzeczami, które się z nią wiązały. Za jej poobgryzanymi paznokciami, za błotem, które wnosiła do jego mieszkania na kolorowych trampkach, za bransoletkami, które irytująco pobrzękiwały przy każdym jej ruchu. Za jej włosami. Wmawiał sobie, że wcale tak nie jest, ale wciąż uparcie poszukiwał dziewczyn, które mu ją przypominały. Dopiero teraz dotarło do niego jak mocno mu jej brakowało. Jak za nią tęsknił. Jak wciąż za nią tęskni. Bo, mimo że teraz była bliżej, zaledwie kilka, a nie kilka tysięcy kilometrów od niego, wcale nie zmniejszyło dystansu jaki ich dzielił. Miał wrażenie, że nic nie mogło go zmniejszyć. Miał wrażenie, że ona już go nie kocha. Miał wrażenie, że nie chce go widzieć. Miał wrażenie, że teraz woli towarzystwo Rune niż jego. Miał wrażenie, że jego uczucia też już dawno wygasły. Miał wrażenie, że przez cały czas mocniej za nią tęsknił, niż kiedykolwiek ją kochał.
***
- Ostatnie pytanie; kiedy możesz zacząć? – Siedząca za biurkiem kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, przerzucając zadrukowane kartki, leżące na biurku.
- Choćby zaraz. Dość już siedzenia w domu. – O tak, zdecydowanie dość. Dość leżenia w łóżku i oglądanie głupich filmów, dość słuchania piosenek, które doprowadzają do płaczu, dość lenistwa, dość zawracania głowy Bjoernowi. Dość myślenia. Dość wspominania. Czas zabrać się do pracy, zrobić coś pożytecznego, przestać myśleć o Tomie. To najważniejsze. Nie zamierzała zmarnować roku dziekanki, nie zamierzała go przepłakać ani przepuścić przez palce. Musiała wyjść z domu, musiała, żeby nie zwariować.
- Bez przesady. Zaczniesz w piątek, w weekendy jest mnóstwo pracy. Są treningi, kwalifikacje, konkursy. Przyda nam się ktoś do tego. Mam nadzieję, że choć trochę orientujesz się w temacie?
Pomyślała o tym, gdzie mieszka. O tym, z kim mieszka. Pomyślała o przyjaciołach. Pomyślała o Tomie. A niech to szlag. Kobieta siedząca za biurkiem musiała źle odczytać jej spojrzenie, bo po chwili dodała:
- W każdym razie do piątku masz się orientować. We wszystkim. – Wstała i poprawiła garsonkę. Lisa uznała to za koniec rozmowy. Powtórzyła ruchy rozmówczyni, przerzuciła przez ramię skórzaną torbę i uścisnęła rękę szefowej na pożegnanie.
- Dostaniesz maila ze wszelkimi potrzebnymi informacjami. I witaj na pokładzie.
Wychodząc z kamienicy, w której mieściła się redakcja, czuła się szczęśliwa. Podniecona i szczęśliwa. Zaczynała pracę. Prawdziwą pracę, nie śpiewanie w barze. W końcu miała czym się zająć. W końcu nie będzie miała czasu myśleć o Tomie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz