26 czerwca 2013

5. Tej nocy nie będziesz się nudzić.

   Mroźne, jesienne powietrze, podszyte pierwszym, nieśmiałym jeszcze chłodem zimy, szczypało w odsłonięte policzki. Naciągnęła czapkę szybkim ruchem, chcąc uchronić uszy przed podmuchami zawodzącego wokół wiatru i wepchnęła pięści w kieszenie płaszcza, odnotowując w pamięci, że to najwyższy czas, by zainwestować część odłożonych na własnym koncie pieniędzy w porządne, ciepłe okrycie, które z pewnością będzie przydatne podczas długich, zasypanych śniegiem miesięcy, spędzonych w ojczyźnie. Zdmuchnęła długą grzywkę z nosa i przeskoczyła przez kolejną kałużę. Droga w jej rodzinnej mieścince wcale się nie zmieniła, a przejście nią nadal graniczyło z cudem, mimo nakładów finansowych łożonych na poprawę infrastruktury, w którą tak chętnie angażował się jej, działający od ponad dwudziestu lat w osiedlowej radzie, ojciec. Prychnęła pod nosem, widząc i czując pod stopami mierne skutki jego poczynań. Padający nieustannie deszcz doprowadzał grząską nawierzchnię do opłakanego stanu brunatnej paćki, którą z najwyższą przyjemnością mogłyby się bawić kilkuletnie dzieci. Pamiętała z odległych czasów, jak sama kiedyś lubiła bawić się z Tomem błotnymi kulkami niczym śniegiem i skakać po kałużach w kolorowych kaloszach. Uśmiechając się pod nosem do własnych wspomnień, zaklęła, gdy jej stopa, obuta jedynie w stare adidasy, ugrzęzła na moment w kolejnej dziurze. Nie była już małą dziewczynką, a jesienna chlapa nie wywoływała w niej żadnych pozytywnych uczuć. Rozejrzała się szybko po ulicy, zastanawiając się czy nie zgubiła drogi. Przez lata na osiedlu wyrosło wiele domów, pojawiły się ogromne ogrody i małe sklepiki, nigdzie nie znalazłaby śladów miejsc, w których kiedyś tak uwielbiała przebywać. Łąki, które latem zawsze zakwitały na złoto mleczami zmieniły się w place budowy, wycięto spory kawałek lasu, w którym dawno temu urządzili sobie z Tomem bazę, wąski strumyk płynący pod jedną z uliczek zarósł dzikimi krzewami, brudna woda zniknęła wśród plątaniny liści. Zerknęła spod puszystej czapki na domy, obok których przechodziła. Wiedziała, że za chwilkę minie miejsce, w którym w dzieciństwie przebywała najczęściej, w którym zawsze witano ją ciepłym słowem i przyjaznym uśmiechem, gdzie zawsze traktowano ją jak kogoś ważnego, jak członka rodziny. Uśmiechnęła się smutno, mimowolnie rozpamiętując zapach letnich popołudni spędzanych na drewnianej werandzie tego niewielkiego domku i charakterystyczny, cudownie słodki smak soku z malin rosnących w ogrodzie pani Hilde. Rzuciła okiem na śnieżnobiały budynek, z nutą wzruszenia zauważając, że to miejsce pozostało nietknięte. Po brunatnych deskach werandy wciąż pięła się winorośl, teraz już dużo bardziej dorodna, mimo opadłych liści. Z okna po prawej stronie wesoło uśmiechały się do niej główki amarantowych storczyków. Przez grube zasłony przebijało się delikatne, pomarańczowe światło kuchennej lampy. Zarzucając kaptur na głowę, zdecydowanym krokiem ruszyła dalej, zostawiając wspomnienia za sobą. Skręciła w prawo na pierwszym skrzyżowaniu kilka metrów dalej i zobaczyła budynek, który znała równie dobrze, ale który kojarzyła dużo gorzej. Własny dom nie wzbudzał w niej wzruszenia, ani delikatnego drżenia serca. Nie miała ochoty podbiec do drzwi i z uśmiechem nacisnąć na klamkę, od progu krzycząc wesoło: „Wróciłam!”. Nie całkiem pewnie weszła po kilku schodkach i nacisnęła dzwonek. Słysząc dźwięk roznoszący się po wnętrzu domu, z niepokojem czekała na to, aż dębowe drzwi się otworzą. Nie miała odwagi wejść tam jak do siebie, choć pewnie tak to powinno wyglądać. Był tylko jeden mały problem, jedna niewielka przeszkoda. Nigdy nie czuła się tam jak u siebie.
*****
   Wszedł do kuchni z zamiarem odnalezienia w lodówce czegoś, co mogłoby udać smaczne, pożywne śniadanie, jakiego nie jadł od tygodni. Omiótł wzrokiem drewniany blat szafki zastawiony stertą brudnych naczyń, dla których trzeba było znaleźć nowe miejsce, gdy zabrakło wolnej przestrzeni w zlewozmywaku. Przygotował sobie kilka kanapek z serem, przyklejając go do powierzchni czerstwego chleba za pomocą ketchupu. Zapomniał kupić masła, mimo że od paru dni próbował odnotować w głowie, by się w nie zaopatrzyć. Doszedł do wniosku, że nie tylko tego produktu mu brakuje. Lodówka zaczynała świecić pustkami, a jedyna półka, której stan skrupulatnie uzupełniał, zajęta była przez dwie butelki piwa. Znajdując kartkę i coś do pisania, usiadł przy stole, przesuwając puste kubki po owocowych jogurtach, by zrobić sobie trochę miejsca. Postanowił wybrać się na zakupy. Przeżuwał maleńkie kęsy kanapki i w zamyśleniu pokrywał biały papier drobnymi rysunkami. Zdając sobie sprawę z tego, co robi, rozzłoszczony zgniótł kartkę i rzucił ją w przestrzeń, starając się trafić do stojącego kilka metrów dalej kosza. Nie trafił, a biała kulka dołączyła do sterty innych, drobnych śmieci leżących obok brązowego pojemnika. Idealnie komponując się z otoczeniem, ugrzęzła między papierkami po cukierkach, pustym opakowaniem po sosie do spaghetti i zgniecioną puszką po piwie. Przeżuwając ostatni kęs twardego chleba, utkwił wzrok w drewnianym blacie stołu. W skupieniu zdrapał paznokciem ciemną plamę, którą najprawdopodobniej zostawił tu kubek od kawy, a potem odsunął krzesło, starając się nie robić przy tym hałasu, zupełnie jakby obawiał się, że kogoś obudzi. Roześmiał się w duchu z własnej ostrożności. Przecież tutaj już nikogo nie ma. Kto chciałby zostać dłużej niż jedną noc w takim miejscu? Kto chciałby spędzić więcej niż jedną noc z takim człowiekiem?
   Wyszedł z kuchni, zamykając za sobą drzwi. Z korytarzowego wieszaka zdjął cienką, jesienną kurtkę. Wciągając na siebie okrycie, opuścił mieszkanie. Zamknął drzwi na klucz i szybko zbiegł po schodach, jakby bał się, że ktoś będzie go gonił. Uciekł na zewnątrz, na świeże powietrze, na wolność. Kto chciałby spędzić więcej niż jedną noc w takim miejscu?  
*****
   Silny wiatr zrywał z drzew pierwsze liście. Brunatno-złociste płatki spadały na ziemię, ginąc w lepkim błocie, tylko przez krótkie sekundy lotu lśniąc w blasku słońca. W jej uszach wciąż brzmiały słowa matki, przed oczyma, zamiast barwnego korowodu liści lecących z drzew, miała jej zmęczoną twarz, pooraną delikatnymi zmarszczkami. Pierwszy raz dostrzegła w zwykle nienagannej sylwetce rodzicielki oznaki postępującego wieku. W zasłonie pofarbowanych na czarno włosów zalśniły cienkie siwe pasma. Twarz zawsze zadbanej kobiety zszarzała, pod sztucznym, wymuszonym uśmiechem, krył się cień złości i rezygnacji. Szczególiki, na które nikt obcy nie zwróciłby nawet uwagi zaalarmowały nastolatkę. Możliwe, że o niczym nie świadczyły, ale sprawiły, że przez całe spotkanie przyglądała się matce z podwojoną uwagą, śledząc każdy jej pozornie niedbały ruch, każdą zmianę na jej twarzy, analizując każde słowo, jakby spodziewała się, że między przechwałkami na temat nowych mebli i narzekaniem na pyłki kurzu ustawicznie opadające na kuchenne blaty, doszuka się czegoś więcej.
   Odrzuciła z czoła długie kosmyki, smaganych wiatrem, rubinowych włosów. W jej pamięci wciąż rozgrywała się scena sprzed kilkudziesięciu minut. Miała ją dręczyć jeszcze długo, nawet, gdy w autobusie do Oslo podda się zmęczeniu i odpłynie w pozornie bezpieczną krainę snów.
*****
   Wnętrze domu było niezwykle eleganckie. Już od progu, wraz z delikatna wonią kadzidełek i bukietów herbacianych róż, czuło się tu powiew świeżości i klasy. Zapach antyków, starych, drewnianych komód o obłędnych rzeźbionych wykończeniach, z pozłacanymi uchwytami przy szufladach, ogromnego stołu z mahoniu i olejnych obrazów zdobiących jasne ściany. Matka poprowadziła ją do salonu, nie dając po sobie poznać najmniejszych oznak zdziwienia, jakie mogłaby wywołać ta niezapowiedziana wizyta. Usiadły naprzeciw siebie, na wygodnych, szerokich fotelach, obitych tkaniną pokrytą wyszukanym ornamentem. Lisa rozejrzała się po wnętrzu. Było dokładnie takie, jakim je zapamiętała. Ogromne okna, przysłonięte śnieżnobiałymi firanami, wpuszczały do pokoju złociste promienie słońca, które rozlewały się na ciemnych podłogowych deskach. Atłasowe zasłony falowały delikatnie pod wpływem lekkich podmuchów wiatru. Wnętrze tego salonu wydawało się być krainą zupełnie odciętą od realnego świata. To było królestwo jej matki. Królestwo elegancji, którego nie mogły zburzyć nawet ogromne krople zimnego deszczu odbijające się od okiennych szyb. Królestwo, w którym wolno upływający czas odmierzały liczne stare zegary wiszące na ścianach i stojące w kątach; jedyna fanaberia ojca, która znalazła dla siebie miejsce w tym pomieszczeniu. Pod oknem wciąż stało stare pianino, dodające wnętrzu klasy i elegancji. Miała ochotę do niego podejść, otworzyć klapę i przesunąć palcami po biało-czarnej politurze. Przywitać się z jedynym przyjacielem w tym wnętrzu. Powstrzymało ją wymowne spojrzenie matki.
   Szczupła, mimo swojego wieku i wydania na świat dwóch córek, kobieta, przysunęła do siebie posrebrzaną tacę z dwiema filiżankami wykonanymi z kruchej porcelany. Jej upierścienione dłonie nawet się nie zatrzęsły, długie palce szybko przemknęły po śnieżnobiałym obrusiku, wyrównując wszystkie nieistniejące zmarszczenia pozornie niedbałym ruchem.
- Rozmawiałam z Anette – Lisa niepewnie przerwała ciszę panująca w przestronnym salonie. Nie dostrzegając ze strony matki żadnej reakcji, ciągnęła dalej: – Powiedziała mi o rozwodzie.
- Chyba mogłaś się tego spodziewać, prawda? – odparła szybko, natarczywie, zaskakując córkę tonem wypowiedzi.
- Nie powiem, że nie. Ale mimo wszystko… – nie zdążyła dokończyć zdania.
- Co? Będziesz próbowała nas godzić jak Nettie? – w pytaniu czaiło się mnóstwo źle skrywanej goryczy i wrogości.
- A ona tego próbowała? – prychnęła Lisa, nie dowierzając słowom matki. Nie miała pojęcia dlaczego siostra powiedziała jej o rozwodzie rodziców, ale przypuszczenie, że mogłaby chcieć ich pogodzić przy współpracy z Anette było doprawdy absurdalne. One nigdy nie współpracowały. Nie wierzyła, że taki mógł być cel siostry. Mogła chcieć ją zdenerwować, wyprowadzić z równowagi, może nawet wywołać w niej poczucie winy, ale z pewnością nie mogła liczyć na to, że Lisa pokusi się o godzenie rodziców tanimi sztuczkami. Doskonale wiedziała jak młodsza siostra traktuje to małżeństwo. Doskonale wiedziała, że nie odczuwa żadnej większej więzi z żadnym z rodziców. Doskonale wiedziała, że zawsze pragnęła żyć jak najdalej od własnej rodziny. I nie miała prawa się temu dziwić, wiedząc jak wyglądało ich wspólne dzieciństwo. – Nie martw się, nie zamierzam was godzić. To wasza decyzja.
- Cieszę się, że chociaż ty to rozumiesz. To nie jest tak, że chcieliśmy was skrzywdzić tym rozwodem, choć Nettie zapewne tak właśnie to odebrała. Zawsze była bardzo wrażliwa – głos matki, jak zawsze, gdy mówiła o swojej starszej córce, stał się miększy. – Ona bardzo się martwi, myśli, że wszystko można jeszcze naprawić. Ty doskonale wiesz, że tak nie jest – dodała głośniej i pewniej, a z jej tonu umknęła wszelka tkliwość. Upiła łyk nieco ostudzonej już herbaty, której silny, cynamonowy aromat rozniósł się po całym pomieszczeniu, padając na stare drewno mebli, przenikając drobne hafty obrusu, zaplątując się w nici białych firan tańczących przy oknie. W tym domu zawsze można było wyczuć ten zapach. Cynamon, imbir, goździki i herbaciane róże. Oprócz najstarszej córki, drogiej biżuterii i eleganckich mebli były to z pewnością największe miłości jej matki.
- Czekaliśmy aż podrośniecie, a potem, gdy wyjechałaś na studia ciągle nie było czasu – podjęła po krótkiej chwili, odstawiając filigranową filiżankę na stolik.
- Nie było czasu na co? Na rozwód? – spytała ironicznie Lisa.
- Domyślam się, że ciebie to bawi – mruknęła matka, utkwiwszy wzrok w jednym z zegarów. Wskazówki przesuwały się powoli, nieuchronnie zbliżając się do kolejnej pełnej godziny. – Masz rację – Lisa wzmocniła czujność, słysząc te słowa. Rzadko zdarzało się by rodzicielka wypowiadała podobne zdania w jej kierunku. – Masz rację, to była farsa. Kiepska i żenująca. Powinniśmy się rozwieść lata temu, od dawna nie przypominaliśmy małżeństwa.
- Ojciec mieszka w Oslo? – spytała, chcąc potwierdzić to, co wcześniej usłyszała od Anette.
- Tak – odparła szybko, jakby nie chciała poruszać tego tematu. – Tak jak ty – dodała po chwili. – Na długo wróciłaś?
- Nie wiem, raczej nie. Parę tygodni – zbyła matkę banałami, zdziwiona faktem, że ta wyraziła jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą. – Ma kogoś? – dodała szybko, widząc, że matka znowu zamierza zmienić temat.
- Twój ojciec? – zironizowała. – Nie sądzę. On nie ma czasu na nic poza praca. Nigdy go nie miał. Ale wychodząc za niego nie łudziłam się, że będzie inaczej. Mój ojciec był taki sam. Nie rozwiódł się z moją matką tylko dlatego, że w tamtych czasach rozwody nie były na porządku dziennym, a taka sensacja mogłaby narazić na szwank jego finanse i opinię.
- A ty? Masz kogoś? – właściwie nie wiedziała po co zadaje te pytania, ale nagle życie jej matki mogło wydać się interesujące. Ta jednak szybko rozwiała jej nadzieje.
- To nie jest twój interes. Ale nie. Nie mam i nikogo mieć nie zamierzam. Za stara już jestem na podobne fanaberie. – Wstała od stołu i przeszła przez salon, zbliżając się do okna. Zdawała się w ogóle nie zauważać ulewy za cienką, przejrzystą szybą. Po pokoju rozniosło się oszałamiające bicie kilkunastu zegarów, które Lisa wciąż pamiętała z dzieciństwa. Wprowadzały one w domowe życie spokój i zamieszanie zarazem i były chyba jej ulubionymi, zraz po pianinie, przedmiotami w całym budynku. Opróżniła swoją filiżankę i podniosła się z wygodnego fotela, bezbłędnie odczytując sygnały wysyłane jej przez matkę. Wizyta skończona. Czas wracać. Do domu – dodała w myślach, przywołując przed oczy mieszkanie Bera. Zrobiła kilka kroków w stronę okna, chcąc oficjalnie się pożegnać, ale zrezygnowała z tego pomysłu, patrząc na odwróconą plecami sylwetkę rodzicielki.
- Do widzenia, mamo – powiedziała, posyłając słowa bardziej w przestrzeń niż do ich prawowitej adresatki. Ta nawet się nie odwróciła, dopóki nie usłyszała zamykających się za Lisą głównych drzwi wejściowych. Nic nie czuła. Ani potrzeby rozmowy, ani wyjaśnień, ani nawet zwykłego, ludzkiego wyżalenia się innej osobie. Wizyta młodszej córki zachwiała jej równowagą tylko z jednego powodu. Tylko z jednego powodu była na Lisę wściekła. To nie jej oczekiwała. To nie na tej córki wizytę szykowała swój piękny salon.
*****
   Właściwie nie miał pojęcia jak się tam znalazł. Próbował przypomnieć sobie własne kroki. Wychodził z mieszkania z zamiarem krótkiego spaceru i wstąpienia do osiedlowego marketu. Miał kupić chleb, jogurty, trochę świeżych warzy i przede wszystkim to przeklęte masło, o którym zapominał od tygodnia. A teraz, po kilku godzinach, siedział w barze nad szklanką whisky. Coś tu było nie tak. Gdy wyszedł z domu, zgodnie ze swoim zamierzeniem, pobiegł w stronę parku i urządził sobie porządny trening, jakiego nie zaznał od kilkunastu dni. Zmęczony, bez butelki wody, o której nigdy wcześniej nie zapomniał, opadł na jedną z drewnianych ławeczek i przesiedział na niej długie pół godziny, z półprzymkniętymi oczyma, sprawiając wrażenie śpiącego, po którego twarzy cienkimi strużkami ściekał pot. Pierwsze krople deszczu uprzytomniły mu, że siedzi tam już zbyt długo. Ale zamiast wrócić do domu czy pójść do sklepu i kupić w końcu to przeklęte masło, zahaczył o stare kino, które utrzymywało się już tylko z wiernych, stałych klientów. Pamiętał, że kiedyś bywał tu całkiem często. Ale młoda dziewczyna o ślicznym, choć pewnie wymuszonym uśmiechu, sprzedająca bilety nie rozpoznała jego twarzy. Wymienił dwa banknoty na jeden, tekturowy bilet i wszedł na niemal pustą salę. Ze znudzeniem obserwował film. Wyraziste kolory na ekranie raziły jego oczy, a stary fotel wbijał się w jego kościste plecy. Wiercąc się niemiłosiernie, z zainteresowaniem wodził wzrokiem po widowni, która przyciągała więcej jego uwagi niż barwne obrazki śmigające po ogromnym ekranie. Gdy wyszedł z kina na zewnątrz robiło się już szaro. Blade jesienne słońce skryło się za ciężkimi chmurami, a na zniszczone, chodnikowe płytki spadały drobne kropelki niewinnego deszczu. Szybko odrzucił myśli o zakupach i o maśle. Poczuł za to dotkliwy głód i pragnienie, przypominając sobie, że lodówka w jego mieszkaniu jest niemal pusta. Nieświadomie skierował swoje kroki do jednego z kiepskich, tanich barów, którego stałym bywalcem przestał być dawno temu. Właściwie nie był nawet pewny czy knajpa ciągle znajduje się w tym samym miejscu. Widząc jednak znajomy szyld nieco się rozpogodził. Z zaciekawieniem wszedł do środka, odnotowując, że niewiele się tu zmieniło. Podszedł do baru, zastanawiając się czy Fredrik wciąż będzie na swoim miejscu. Mężczyzna przywitał go skinieniem głowy i szerokim uśmiechem, który szybko zbladł, gdy dostrzegł pooraną zmartwieniami i samotnością twarz starego znajomego. Ten złożył swoje standardowe zamówienie i podszedł do jednego ze stolików. Ciężko opierając dłonie na szklanym blacie, popijał gorzki alkohol przyniesiony mu przez jedną z powabnych kelnerek. Z ciekawością spoglądał na jej długie nogi, niezwykle korzystnie prezentujące się w czarnych legginsach i przyćmionym świetle kinkietów. Posłała mu niepewny uśmiech,dostrzegając jego natrętny wzrok, a przez jego głowę przemknęła tylko jedna myśl ‚dlaczego by nie?’. Nie była blondynką, włosy miała zafarbowane na wyrazisty, rudawy kolor, ale to powoli przestawało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Przez kilkanaście minut obserwował jej ruchy, patrzył jak z gracją przeciska się między stolikami, serwując klientom kolejne drinki. Dostrzegał spojrzenia, które mu posyłała spod zasłony długich, pociągniętych czarnym tuszem rzęs. Uśmiechnął się sam do siebie, wysączając ostatnie kropelki gorzkiego alkoholu z kolejnej przezroczystej szklaneczki. Wmówił sobie, że właśnie podejmuje decyzję, która na dobrą sprawę zapadła już w momencie, gdy przeszła koło niego pierwszy raz, oszałamiając go wonią ostrych perfum. Zamówił kolejnego drinka. Tej nocy też nie będziesz się nudził, panie Hilde.
*****
   Ściągnęła przemoczoną kurtkę  i odwiesiła ją w korytarzu. Z salonu dobiegł ją śmiech Bera, a chwilę później ktoś mu zawtórował. Próbowała rozpoznać do kogo mógłby należeć drugi głos, ale nie potrafiła go przypisać żadnemu ze znajomych. Poszła do kuchni, by wstawić wodę na herbatę. Wyciągnęła z szafki duży, kolorowy kubek i postawiła go na blacie. Słysząc gwizdanie czajnika niezdarnie machnęła ręką i naczynie spadło na podłogę, roztrzaskując się na kilka części w starciu z ciemnobrązowymi panelami. Wymruczała pod nosem jakieś przekleństwo i zakręciła gaz. Z salonu dobiegły ją podniesione głosy, ktoś otworzył drzwi i zajrzał do kuchni. Klęcząc i zbierając z podłogi to, co zostało z kubka, podniosła oczy.
-Cześć Rune – uśmiechnęła się, przypisując głos, którego nie mogła rozpoznać, znajomej twarzy. – Nie poznałam twojego głosu, już myślałam, że Ber sprowadza tu jakichś obcych – zażartowała.
Chłopak podszedł do niej i pomógł jej pozbierać resztki porcelany, a z salonu wyłonił się Romoeren. Po chwili jednak zniknął z powrotem za drzwiami z rozdzwonionym telefonem przy uchu.
- Niefortunny wypadek? – spytał Rune, patrząc wymownie na trzymane w dłoni odłamki kubka.
- Można to tak ująć. Zgrabność rządzi – zironizowała. Oparła się o blat szafki i z niechęcią spojrzała na parę ulatującą z czajnika. Ochota na herbatę już jej przeszła. – Co u ciebie? – spytała, nie chcąc wydać się niegrzeczną. Właściwie nic o nim nie wiedziała. Poznała go przy poprzedniej wizycie, gdy odwiedziła Toma i Bjoerna na treningu. Zamienili kilka słów, potem spotkali się jeszcze może dwa razy. Ostatnio widziała go na imprezie u Bardala. Tej samej, z której uciekła. Jak tchórz. Tylko dlatego, że zobaczyła jak Hilde obściskuje się z jakąś panienką. Była zła na samą siebie za to, jak wtedy postąpiła. Nie powinna zachowywać się jak dziecko. Przecież on miał pełne prawo robić, co tylko chciał. Już nie musiał się na nią oglądać. Ani zważać na jej uczucia. Zrozumiała, że Rune coś do niej mówi, dopiero, gdy trzasnęły drzwi salonu i w kuchni znowu pojawił się Bjoern.
- Właśnie pytałem Lisę, czy nie chciałaby wyjść z nami na miasto – uśmiechnął się Rune. Dziewczyna miała ochotę klepnąć się w czoło. Ciekawe co jeszcze zdążył powiedzieć i o co zapytać, gdy ona jak gdyby nigdy nic dryfowała wśród swoich myśli.
- No to udanego wieczoru – mruknął Ber. – Ja muszę się wyłamać. – Dostrzegając zdziwione spojrzenia dwóch par oczu, dodał szybko, niewiele wyjaśniające „coś mi wypadło”, narzucił na siebie ciepłą, puchową kurtkę i wyszedł z mieszkania.
Lisa i Rune patrzyli na siebie skonsternowani, aż w końcu chłopak wzruszył ramionami i podrapał się po głowie.
- To co? Masz ochotę na drinka? – Pytanie zawisło w powietrzu, a ona przez dłuższą chwilę zastanowiła się nad odpowiedzią. W zasadzie dlaczego nie? Przecież nie przyjechała tu po to, by siedzieć w domu i się zamartwiać. Skoro Tom może się bawić i żyć jak gdyby nigdy nic, to dlaczego ona nie miałaby postąpić tak samo? Uśmiechnęła się w odpowiedzi i z zapałem pokiwała głową, biorąc Rune pod rękę i kierując się w stronę wyjścia. Obiecała sobie, że to nie będzie nudna noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz