26 czerwca 2013

4. Kolejne naiwne serce.

- Przepraszam za spóźnienie! To przez tego kretyna, uparł się, że najpierw poodwozi wszystkich swoich zbzikowanych kumpli, a ja nie miałam jak się tu dostać, więc musiałam czekać i… – urwała swoją barwną opowieść, dostrzegając pochmurne spojrzenie siostry, unoszące się znad delikatnych stron książki, którą czytała. – Już jestem – dodała, tracąc rezon.
- Twojego wejścia nie dało się nie zauważyć – mruknęła Anette, odkładając powieść na drewniany stolik i podsuwając bliżej filiżankę z herbatą. Po kawie i szklance porzeczkowego soku postanowiła zamówić coś, co rozgrzałoby jej chłodne wnętrze i skostniałe z niewiadomego powodu palce. Lisa zignorowała jej docinek, zajęta ściąganiem grubej, zimowej kurtki i wyplątywaniem się z długiego, wełnianego szalika, ogromnej czapki uszanki i rękawiczek z jednym palcem. Dopiero, gdy pozbyła się zbędnych ubrań i odłożyła je na jeden z wolnych foteli, stojących przy ich stoliku, usiadła i spojrzała na siostrę. – Można się było spodziewać, że twój słodki przyjaciel ma więcej rozumu niż ty, ale jak widać przeliczyłam się. 
- Zostaw Bjoerna w spokoju, nie o nim miałyśmy rozmawiać – warknęła Lisa z poddenerwowaniem. Ociekający ironią ton blondynki, którym przesycony był jej głos, gdy mówiła o Romoerenie, wybitnie się jej nie podobał. Czuła kłopoty i postanowiła sobie, że za nic w świecie nie dopuści do tego, by kiedykolwiek chłodne, zadbane dłonie Anette sięgnęły w jego stronę. Nie pozwoli jej zniszczyć kolejnego człowieka. – Przeprosiłam za spóźnienie, więc chyba możemy w końcu zacząć, prawda?
- Ależ oczywiście – zaćwierkała wesoło blondynka, kryjąc oczy za zasłoną długich rzęs. Gdy je otworzyła, ciężko było się w nich doszukać choć odrobiny radości. Zielono-brązowe tęczówki skrzyły się pochmurną powagą, nie wróżącą niczego dobrego. – Napijesz się czegoś?
- Nie – rzuciła Lisa, chcąc mieć za sobą wszelkie niepotrzebne uprzejmości. Pragnęła jak najszybciej załatwić tę rozmowę, a potem pobiec do domu i porządnie nawrzeszczeć na Romoerena za jego niedorzeczne pomysły. Jadąc do kawiarni, nie odezwała się do niego ani jednym słowem, manifestując w ten sposób swoje niezadowolenie wobec propozycji, którą jej złożył. – Musiałaś wybrać akurat to miejsce? – zapytała, zdając sobie sprawę z tego, jak nieswojo czuje się w idealnym wnętrzu eleganckiej kawiarni. 
- Chyba nie liczyłaś na to, że spotkamy się w tej twojej starej spelunie? – zironizowała blondynka, popijając gorącą herbatę o mocnym imbirowym aromacie.
- Tam przynajmniej nie czuję się jak słoń w składzie porcelany – westchnęła Lisa, odwracając wzrok od karmelowych ścian i wiszących na nich obrazów. – U Fredrika byłoby dużo lepiej, tam zawsze można poczuć się jak u siebie. – Urwała szybko, odnotowując w pamięci, że koniecznie musi odwiedzić starego znajomego z klubu, w którym dawniej bywała niemal każdego popołudnia. – Musiałaś wybrać akurat ten stolik? Mam wrażenie, że wszyscy się na nas patrzą. 
- Gdy tu przyszłam żaden inny nie był wolny – odparła bez zastanowienia Anette, a brunetka doskonale wiedziała, że siostra kłamie. Znała jej próżność, pamiętała nieustanną chęć przebywania w centrum uwagi, która rozwinęła się w niej już we wczesnym dzieciństwie i nigdy nie przeminęła.  
- W takim razie zacznijmy. Chciałabym żebyś pozwoliła mi powiedzieć to, co mam ci do przekazania bez żadnych przeszkód. Nie przerywaj mi, wiesz, że tego nie znoszę. Na pytania przyjdzie czas później. Zrozumiałaś? – spytała chłodno.
- Nie jestem głupia, choć ty pewnie tak sądzisz – mruknęła Lisa, rozgarniając srebrną łyżeczką drobne ziarnka przejrzystego cukru, znajdującego się w stojącej na stoliku zgrabnej cukiernicy. – Więc o co chodzi? 
Nie doczekawszy się odpowiedzi po upływie kilkunastu długich sekund, podniosła głowę i z ciekawością spojrzała na siostrę. Jej kocie oczy spokojnie śledziły ruchy młodszej i dopiero, gdy ta wydała się dostatecznie skupiona, Anette postanowiła mówić. Brązowo-zielone tęczówki na moment spotkały się z turkusowymi oczyma Lisy i wtedy padły wreszcie słowa, na które obie od parunastu sekund czekały.  
- Rodzice się rozwodzą. 
*****
Otworzył drzwi mieszkania i przekroczył próg. Rzucił treningową torbę w kąt maleńkiego korytarzyka, a puchową kurtkę odwiesił na przymocowany do ściany, połyskujący metalicznie, pręt. Wziął długi prysznic i przebrawszy się w szare dresy, zasiadł przed telewizorem. Dłuższą chwilę zabawiał się zmienianiem kanałów, bezskutecznie poszukując czegoś, co mogłoby przykuć jego uwagę. Po kilku minutach dał sobie spokój, nacisnął odpowiedni guzik na pilocie i wszelkie kolorowe obrazki zniknęły ze szklanego ekranu. Zamiast tego włączył starą wieżę stojąca na komodzie i wybrał jedną z leżących przy niej w równym stosiku płyt. Gdy muzyka wypełniła pomieszczenie, zdał sobie sprawę z tego, jak dawno nie słyszał tych piosenek. Ostatnio rozbrzmiewały one w jego mieszkaniu kilka miesięcy temu, gdy siedział tu razem z Lisą. Jej upodobanie do ostrej, ciężkiej muzyki zawsze go zadziwiało. Była drobną, niewysoką dziewczyną i czarne koszulki z nadrukami starych rockowych zespołów wydawały się zupełnie do niej nie pasować. Zwłaszcza, że wiedział, jakie piosenki śpiewała, gdy zostawała sama, gdy myślała, że nikt jej nie słyszy, gdy jej dłonie przebiegały po politurze pianina lub fortepianu.
Gitarowe riffy wypełniały głuchą ciszę mieszkania, a on uświadomił sobie, jak bardzo pusto jest tu bez tej drobnej istotki, bez jej wesołego szczebiotu, bez jej milczenia, podśpiewywania pod nosem i wykradania mu najlepszych kąsków wczesnej kolacji, którą sobie przygotował. Lubił te momenty, gdy wracała do Norwegii, gdy zatrzymywała się w jego mieszkaniu na kilka dni i pozwalała mu być blisko. Gdy wyjeżdżała ostatnim razem, nie mógł pozbyć się uciążliwego wrażenia, że traci ją na zawsze. Intuicja go zawiodła i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę się z tego cieszył. Kiedy zobaczył ją w progu mieszkania Bardala, pomyślał, że znowu wszystko będzie jak dawniej. Mylił się, podświadomie czuł, że nic nie może być już takie samo, że wiele rzeczy uległo zmianie, a wprowadzonych w ruch ścieżek losu nie da się już zatrzymać. Ale cieszył się, że znowu ma ją przy sobie, że znowu może się nią opiekować, przegadywać z nią długie godziny, zabierać na treningi, patrzeć na jej uśmiech i zamykać drzwi jej pokoju, kiedy już zaśnie. Była dla niego jak ukochana, młodsza siostra. Najważniejsza na świecie, drobna, delikatna istotka, której nie można krzywdzić.
- Tak? – mruknął do słuchawki telefonu, który zawibrował na stole, odbijając się od drewnianego blatu.
- Cześć Ber. Masz chwilę? – Głos po drugiej stronie był zmęczony, słychać w nim było jakąś dziwną gorycz i nostalgię, a Romoeren boleśnie zdał sobie sprawę z tego, że będzie zmuszony te uczucia jeszcze bardziej pogłębić, zadając młodemu chłopakowi kolejny cios.
*****
Drobne, przezroczyste krople lśniły krystalicznie, spływając po gładkiej szybie. Szybko uderzały w okiennice, dudniły o blaszany parapet. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona, wieczorna ciemność charakterystyczna dla jesieni. Ponure, ciemne chmury kłębiły się na nieboskłonie, tworząc nieprzekraczalną barierę dla bladego blasku sierpowatego księżyca i pochłaniając wszelkie gwiazdy. Lisa obserwowała spływające po szybie krople, nie chcąc patrzeć w błękitne oczy Bjoerna.
- Odezwiesz się?
Jego głęboki głos wyrwał ją z rozmyślań. Podświadomie czekała na pytanie, które prędzej czy później musiało rozwiać panującą pomiędzy nimi głuchą ciszę. Westchnęła głośno, odwracając głowę od kuchennego okna, kierując wzrok na jego zmęczoną twarz. Dostrzegła liczne drobne zmarszczki wokół oczu i niepewnie przejechała opuszkiem palca po własnej skórze. Z niewinnym uśmiechem na ustach spuściła wzrok, gratulując sobie wyczucia. Po raz kolejny dotarło do niej, że jej najlepszy przyjaciel jest dużo starszy niż reszta jej znajomych. A to z kolei, pozwoliło jej sobie uświadomić, że wie i widział w życiu zdecydowanie więcej niż ona. I że powinna mu mówić wszystko, bo kto, jeśli nie on, miałby jej pomóc i doradzić? Już tyle razy ratował ją swoim rozsądkiem, chłodną oceną patowych sytuacji i znajdowaniem wyjść z pozornie nierozwiązywalnych problemów. Ufała mu jak nikomu innemu. I znowu to jemu musiała się zwierzyć.
- Znasz Anette – zaczęła i od razu zorientowała się, że powiedziała coś nie tak, widząc jego zdziwione spojrzenie. – No dobra, nie znasz, właściwie. Ale dużo ci o niej opowiadałam – uśmiechnęła się do niego, jakby te słowa miały wyjaśnić wszystko, na co on jedynie pokiwał głową, upijając łyk gorącej herbaty, idealnej na chłodny, deszczowy wieczór. – Nigdy się nie lubiłyśmy, delikatnie mówiąc. Od kiedy wyjechałam trzy lata temu, widziałyśmy się może pięć razy. W czasie świąt, kiedy byłyśmy do tego zmuszone. Nie kontaktowałyśmy się w żaden sposób, ale to nam w niczym nie przeszkadzało. Od kiedy skończyłam dziesięć lat nie spędzałyśmy ze sobą zbyt wiele czasu, nigdy nie było między nami jakiejś wielkiej siostrzanej miłości.
- Do czego zmierzasz? – przerwał jej Bjoern, cierpliwie wysłuchując tych samych słów po raz kolejny. Od kiedy tylko ją poznał, Lisa lubiła się mu zwierzać, a on nie miał nic przeciwko temu, jej zaufanie go cieszyło. Historię o wyrodnej, zadufanej w sobie siostrzyczce i okropnych rodzicach znał już na pamięć.
- Do tego, że ona nigdy nie spotkała by się ze mną ot tak, bez powodu – powiedziała, siorbiąc z kolorowego kubka gorący płyn o wyrazistym zapachu imbiru.
- Domyślam się. Więc jaki był powód? – spytał, pragnąc jak najszybciej wycisnąć z niej wszelkie informacje. Wiedział, że prędzej czy później i tak mu powie, ale zamiłowanie do zbaczania z tematu, barwnych opowieści i owijania w bawełnę było jedną z niewątpliwych wad jego małej przyjaciółki, którą bezskutecznie próbował z niej wykorzenić.
- Nasi rodzice się rozwodzą.
- Chyba żartujesz! – Zdziwił go ton, którym wypowiedziała te słowa. Czuć w nim było jakąś nieokreśloną emocję, której nie dało się przypisać ani złości ani gniewu, ani tym bardziej satysfakcji. Od kiedy pamiętał, Lisa zawsze mówiła mu, że kiedyś do tego dojdzie. Często głośno zastanawiała się nad powodem, dla którego jej matka i ojciec wciąż ze sobą są, rozmyślała nad tym dlaczego żyją pod jednym dachem, mimo że wyraźnie nie sprzyja to ich relacjom. Od dawna czuła, że ich związek zakończy swój marny żywot w sądzie, choć w głębi serca liczyła na to, że rodzice będą potrafili się porozumieć i rozstaną się polubownie, bez zbędnych scen i wciągania w to innych. Mówiła o tym od lat, a gdy wreszcie ta chwila nadeszła, wydawała się być na nią zupełnie nieprzygotowana. Tak jakby, mimo wszystko, zdziwiło ją to, co usłyszała od siostry. Miał dziwne wrażenie, że tym, co dosłyszał w jej głosie, a czego nie mógł rozszyfrować, był pobrzękujący delikatnie w nim smutek. Smutek, który wstrząsnął nim mocniej niż cokolwiek innego.
- Nie, nie żartuję. Złożyli papiery w sądzie, a ojciec przeprowadził się do Oslo. – Teraz mówiła niedbale, bez namysłu, jakby dyktowała mu listę zakupów, albo przepis na banalnie prostą potrawę. Jakby chciała zamaskować swoje prawdziwe uczucia.
- To nieodwracalne? – spytał, uważnie obserwując jej ruchy. Oczy utkwiła we własnych dłoniach, zaciskających się na kolorowym, pękatym kubku. Widział, że jej zazwyczaj jasnobłękitne, turkusowe tęczówki zmieniły kolor. Może to była sprawka kuchennych kinkietów, rzucających na pomieszczenie nieco przyćmione światło. Czuł jednak, że ciemnogranatowy, głęboki kolor kobaltu, którym zaszły jej oczy wynika z czegoś innego.
- To koniec. Tak zadecydowali i nie można z tym nic zrobić. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, wiesz, że czekałam na to od dawna, obstawiając ile jeszcze ze sobą wytrzymają. – Mówiła lekko, popijając ciepła herbatę i patrząc na niego z przebiegłym uśmiechem, który odsłaniał jej białe zęby. – Byli siebie warci, dziwne, że tak długo trwało zanim zrozumieli, że prędzej się pozabijają niż dojdą do porozumienia w jakiejkolwiek sprawie. Swoją drogą, ciekawa jestem czy w domu zostały jeszcze jakiekolwiek talerze – dodała, zamyślając się na krótką chwilę. – Moja szalona mamuśka uwielbiała nimi rzucać w ściany, gdy się kłócili.
- Lisa, wiesz, że to nie jest powód do żartów – mruknął, wstając z drewnianego krzesła i przenosząc dwa kubki do zlewu. Obmył je szybko pod bieżącą wodą i odstawił na suszarkę.
- Płakać raczej z tego powodu nie będę, wybacz. – Zaprotestowała gwałtownie, odrzucając długi warkocz na plecy. – Przykro mi, że nie potrafię się rozczulić nad tragedią moich kochanych rodziców. – Warknęła. – Jedyny problem polega na tym, że to nie jest żadna tragedia. – Zironizowała, wbijając w niego spojrzenie, na powrót wyrazistych, turkusowych oczu. – Nie rozumiem dlaczego Anette zrobiła z tego taką sensację, ale moja siostrzyczka zawsze miała zdrowo poprzewracane w tej blond główce, więc nic dziwnego. Albo przejęła się, że to koniec jej błyskotliwej kariery, nie zdziwiłabym się. W końcu to tatuś załatwiał jej większość zleceń.
- Nie bądź niesprawiedliwa – przerwał jej gniewnym głosem.
- Bronisz jej? – spytała szczerze zdziwiona, jej rozzłoszczony głos poniósł się po kuchni i odbił echem od ścian, zanim Bjoern zdążył zareagować.
- Nie. Nie mogę jej bronić, bo nic o niej nie wiem. Nie znam jej, w przeciwieństwie do ciebie, ale też właśnie z tego powodu nie zamierzam jej osądzać. – Jego łagodny ton koił jej rozkołatane nerwy i niemal natychmiast sprawił, że znowu poczuła się przy nim niewypowiedzianie krnąbrna i infantylna. Jej rozszalałe emocje nie miały żadnych szans w starciu z jego chłodnym rozsądkiem i logicznym myśleniem. – Skoro spotkała się z tobą, żeby ci o tym powiedzieć, musiała uznać, że to ważne. Może więc powinnaś zrobić z tą informacją coś więcej, niźli tylko wykrzyczeć kilka obelg w moim mieszkaniu?
Dziewczyna patrzyła na niego, nieco zbita z tropu, zadziwiona jego moralizatorskim tonem i zdecydowaniem w jego głosie.
- Dzwonił dzisiaj do mnie Tom. Wiem, że nie chcesz tego słuchać – dodał szybko, dostrzegając, że zmiana tematu nie przypadła jej do gustu. – Martwię się o niego, chciałbym żebyś z nim porozmawiała.
- Przestań. Od kiedy tylko przyjechałam próbujesz na mnie wymusić spotkanie z nim. Powinnam się na ciebie obrazić za dzisiaj, za to jak usiłowałeś mnie do niego podstępem zaciągnąć. Chyba zauważyłeś, że nie mam specjalnej ochoty na tę wizytę, prawda? Więc skończ w końcu o tym gadać. – Mówiła, patrząc na własne dłonie, unikając jego przeszywającego wzroku. Nie chciała widzieć, jak reaguje na jej chłodne słowa. – Ja nie przyjechałam tu do Toma. – Dodała, chcąc ostatecznie uciąć temat.
- A nie pomyślałaś, że on chciałby się z tobą spotkać? – spytał blondyn, naiwnie licząc na odpowiedź. Nie dostrzegając żadnej reakcji z jej strony, dodał: – Nie rozumiem skąd twoja złość. Kiedyś frunęłaś do niego jak na skrzydłach, gdy tylko postawiłaś stópkę na norweskiej ziemi. Co się zmieniło?
Wszystko - odpowiedziała dobitnie, odrywając wzrok od blatu stołu i podnosząc głowę. Długa grzywka zatańczyła jej przed oczyma, opadając na czoło. – Wszystko się zmieniło, Ber.
Wstała, odsuwając cicho krzesło i obeszła stół, by znaleźć się obok przyjaciela. Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi. – Schylając się, pocałowała go w policzek. Czuła na skórze dotyk jego drobnego zarostu. Wychodząc z kuchni, odwróciła się na moment i popatrzyła na niego z zamyśleniem. – Wiesz… chyba pojadę jutro do mamy. Może chociaż raz uda mnie się sensownie z nią porozmawiać i nie zbyje mnie uzupełnieniem stanu mojego konta. To byłoby dziwne, ale właściwie całkiem miłe. – Uśmiechnęła się do siebie samej i do własnego pomysłu, odnotowując w pamięci, by koniecznie sprawdzić czy autobusy do Asker wciąż kursują w tych samych porach, co paręnaście miesięcy wcześniej, gdy korzystała z nich wprost nieprzyzwoicie często, pakując się do środka zawsze z tym samym promiennym uśmiechem, przed oczyma mając niezmiennie ten sam obraz – chłopaka, którego kochała i którego już za kilkadziesiąt minut miała zobaczyć na dworcu w centrum Oslo. 
*****
Po pokoju rozniósł się donośny głos budzika, zmuszającego do otworzenia oczu, skutecznie i natychmiastowo przepędzającego sen spod powiek. Nie spał jednak od dawna, siedział na wiklinowym fotelu stojącym kilka metrów od łóżka i wpatrując się w rozlewające się po niebie, widocznym za okienną szybą, rachityczne promienie słońca, w skupieniu oczekiwał na ostry dźwięk urządzenia, który miał się roznieść po pomieszczeniu dokładnie wraz z nastaniem godziny ósmej. Nie uczynił nawet najdrobniejszego ruchu, nie poderwał się z fotela, nie podbiegł do wrzeszczącego wniebogłosy zegarka i go nie wyłączył. Uparcie czekał na to, aż leżąca w łóżku dziewczyna otrząśnie się ze snu i ze złością wyciągnie drobną, bladą dłoń w kierunku urządzenia, by ukrócić jego warkot jednym, szybkim ruchem. Zauważył, że drobna główka przekręca się w jego stronę, a długie, jasne włosy rozsypują się po drugiej stronie poduszki. Chwilę później irytujący odgłos budzika ustał, a dziewczyna usiadła na łóżku, uśmiechając się do niego zalotnie. Dopiero teraz dostrzegł, jak ładną miała twarz. Wyraziste rysy szczupłej, wąskiej szczęki, uwydatnione kości policzkowe i duże, migdałowe oczy sprawiały, że wyglądała niczym bohaterka fantastycznej książki, dzika elfka o długich, złotych włosach, zgrabnych biodrach i szczupłych nogach. Kilka z tych szczegółów rzuciło mu się w oczy od razu, niektóre, ukryte pod krótką, błyszczącą sukienką, odkrył w nocy. Ale dopiero teraz zauważył, jak ładna była jej szczupła, wyrazista twarz. Dziewczyna uśmiechała się do niego promiennie, nieco niepewnie, nie widząc żadnej reakcji z jego strony. Sięgnęła po leżące obok łóżka ubrania, a on, widząc jak wstydliwie okrywa się przy tym kołdrą, poczuł się podle. Zdał sobie sprawę z tego, że to mu coś przypomina, że kiedyś widział dokładnie taką samą scenę, że tym razem wybór padł na niewłaściwą osobę. Bo dziewczyna siedząca na jego łóżku zbyt mocno przypominała mu inną szczupłą, filigranową blondynkę. Mimo że była zupełnie inna, dużo piękniejsza, bardziej kobieca i śmiała, mimo że nie miała poobgryzanych paznokci, nie chodziła w trampkach i nie wiązała włosów w dwa chude warkocze. Głęboko w jej szarych oczach, czaiło się coś, co doskonale znał. Zażenowanie i niepewność, którą kiedyś już widział, dawno temu, jednego z mroźnych zimowych poranków. Wtedy ukoił tę niepewność jednym uśmiechem i jednym pocałunkiem, dotykiem odgonił zażenowanie. Dzisiaj nie mógł pomóc w żaden sposób, a odrobina żalu, który ujrzał w szarych oczach napawała go nieprzyjemnym uczuciem pustki. Był na siebie wściekły, ale co mógł teraz zrobić? Ten poranek musiał skończyć się tak samo, jak wszystkie mu podobne. Bo żaden nie mógł już wyglądać, jak ten jeden sprzed kilku lat.
- Ubierz się, Karen. Potem odwiozę cię do domu, jeśli będziesz chciała. Jeśli nie to zrozumiem.
- Ale… – blondynka spojrzała na niego zdziwiona. W jej głosie słychać było wahanie. – Myślałam, że…
- Ubierz się i idź. – Powiedział spokojnie, jakby w ogóle nie obchodziło go to, że takie słowa nigdy nie powinny paść, jakby nie wiedział, że złamie w ten sposób jej naiwne serce, które łudziło się, że jedna noc może przynieść ze sobą coś więcej. – Przykro mi – dodał, wychodząc z pokoju. Łamiąc naiwne serce. Kolejne naiwne serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz