*****
- Co z nią? – wyraźnie zaniepokojony głos odzywający się w słuchawce telefonu, nie napawał Bjoerna optymizmem. Ostatni raz obrzucił śpiącą dziewczynę uważnym spojrzeniem i ostrożnie zamknął drzwi, starając się nie wywołać przy tym żadnego hałasu.
- Raczej kiepsko. – W jego słowach słychać było zmęczenie. Usiadł na salonowej kanapie i wziął do ręki poranną gazetę. Beznamiętnym ruchem przerzucił kilka stron, nie wyłapując wzrokiem niczego godnego uwagi. – Teraz śpi. Twierdzi, że nic się nie stało.
- Bjoern, daj spokój. Wczoraj mogliście nakarmić tą durną gadką o tym, że źle się poczuła chłopaków. Ale chyba nie sądzisz, że jestem równie naiwny jak Velta, co? – głos Andersa był wyraźnie zirytowany. Blondyn wyczuwał, że to będzie trudna rozmowa. – Widziałem, jak zareagowała, gdy pokazałeś jej Toma. Swoją drogą, po jaką cholerę to robiłeś?
- Zapytała mnie o niego. Miałem udawać, że go tam nie ma?
- Tak byłoby chyba najlepiej – rzucił Bardal.
- Przestań. Zorientowałaby się prędzej czy później. – Bjoern westchnął wymownie, licząc na to, że przyjaciel zorientuje się, że ma on już dość tej rozmowy. Chwilowa cisza po drugiej stronie słuchawki dała mu nadzieję, szybko jednak ją w sobie zgasił, gdy usłyszał chrząknięcie, a potem kolejne słowa Andersa.
- Przecież ona się załamie. Nie rozumiesz? – pełen wyrzutu ton, zaczynał wyprowadzać blondyna z równowagi.
- Rozumiem! Rozumiem więcej niż mógłbyś przypuszczać. Ona musiała się o tym dowiedzieć. Pewnie i tak usłyszę dzisiaj piękne kazanie w nagrodę za to, że nie powiedziałem jej o tym wcześniej. Co miałem zrobić? Udawać, że nie słyszę jej pytań, że nie czuję na sobie jej wzroku? Nikt z nas tak naprawdę nie wie, co było między nią a Tomem…
- Nie tak trudno się domyślić – przerwał mu Anders. – To chyba oczywiste, że coś między nimi było.
- Kiedy ją poznałem, nie byli już parą. O ile byli nią kiedykolwiek.
- Nigdy jej o to nie zapytałeś? – głos Bardala ociekał ironią. – Szkoda, przecież jesteście ze sobą tak blisko.
- Zamknij się, durniu. Jak zwykle doszukujesz się czegoś tam, gdzie nic nie ma. A ja nie zamierzam ci się po raz kolejny tłumaczyć – warknął Bjoern. Już nie był spokojny. Miał dość niewypowiedzianych zarzutów, które ciągle słyszał, miał dość domysłów, które nie miały nic wspólnego z prawdą.
- Dobra, wyluzuj. Tak tylko powiedziałem. Może powinniśmy pogadać z Tomem? – podsunął.
- O czym? Tom to już przeszłość. To jedyne, co kiedykolwiek usłyszałem od niej na jego temat. W niczym nam nie pomoże. Lisa sama musi sobie z tym poradzić. Wiem, że brzmi to okrutnie, ale to jedyne wyjście. Możemy jedynie być przy niej i zbytnio nie przeszkadzać. – Słowa, które padały z ust Bjoerna, były jak małe igiełki, które ktoś wbijał prosto w jego serce. Przecież to nie tak powinno wyglądać. Nie powinni zostawiać jej samej, pozwalać na to, by zamykała się w sobie, by trwała w swoim bólu i tęsknocie, by powoli umierała od środka. Nie na tym polega przyjaźń. Ale co innego mogli zrobić skoro ona tak bardzo pragnęła okazać się dzielna? Skoro pragnęła poradzić sobie ze wszystkim sama, skoro nikogo do siebie nie dopuszczała. Bolała go samodzielność, którą Lisa ze wszystkich sił starała się sobie narzucić, a której nie potrafiła już udźwignąć. Westchnął głośno, rzucając kilka zbędnych słów do słuchawki. Miał dość tej rozmowy.
- Widzimy się jutro. – Nie czekając na odpowiedź Andersa, nacisnął czerwoną słuchawkę i uciął połączenie. Przecierając policzki dłonią, spojrzał na zegarek. Była dziewiąta rano. Wiedział, że Lisa będzie spać do południa, a sam miał dość siedzenia w domu, widoku czterech ponurych ścian, myśli kotłujących się w głowie, nie znajdujących ucieczki. Wstał z miękkiej kanapy, narzucił na siebie kurtkę i wyszedł z mieszkania. Wraz z głuchym odgłosem przekręcającego się w drzwiach zamka pragnął zostawić za sobą wszystkie problemy.
- Raczej kiepsko. – W jego słowach słychać było zmęczenie. Usiadł na salonowej kanapie i wziął do ręki poranną gazetę. Beznamiętnym ruchem przerzucił kilka stron, nie wyłapując wzrokiem niczego godnego uwagi. – Teraz śpi. Twierdzi, że nic się nie stało.
- Bjoern, daj spokój. Wczoraj mogliście nakarmić tą durną gadką o tym, że źle się poczuła chłopaków. Ale chyba nie sądzisz, że jestem równie naiwny jak Velta, co? – głos Andersa był wyraźnie zirytowany. Blondyn wyczuwał, że to będzie trudna rozmowa. – Widziałem, jak zareagowała, gdy pokazałeś jej Toma. Swoją drogą, po jaką cholerę to robiłeś?
- Zapytała mnie o niego. Miałem udawać, że go tam nie ma?
- Tak byłoby chyba najlepiej – rzucił Bardal.
- Przestań. Zorientowałaby się prędzej czy później. – Bjoern westchnął wymownie, licząc na to, że przyjaciel zorientuje się, że ma on już dość tej rozmowy. Chwilowa cisza po drugiej stronie słuchawki dała mu nadzieję, szybko jednak ją w sobie zgasił, gdy usłyszał chrząknięcie, a potem kolejne słowa Andersa.
- Przecież ona się załamie. Nie rozumiesz? – pełen wyrzutu ton, zaczynał wyprowadzać blondyna z równowagi.
- Rozumiem! Rozumiem więcej niż mógłbyś przypuszczać. Ona musiała się o tym dowiedzieć. Pewnie i tak usłyszę dzisiaj piękne kazanie w nagrodę za to, że nie powiedziałem jej o tym wcześniej. Co miałem zrobić? Udawać, że nie słyszę jej pytań, że nie czuję na sobie jej wzroku? Nikt z nas tak naprawdę nie wie, co było między nią a Tomem…
- Nie tak trudno się domyślić – przerwał mu Anders. – To chyba oczywiste, że coś między nimi było.
- Kiedy ją poznałem, nie byli już parą. O ile byli nią kiedykolwiek.
- Nigdy jej o to nie zapytałeś? – głos Bardala ociekał ironią. – Szkoda, przecież jesteście ze sobą tak blisko.
- Zamknij się, durniu. Jak zwykle doszukujesz się czegoś tam, gdzie nic nie ma. A ja nie zamierzam ci się po raz kolejny tłumaczyć – warknął Bjoern. Już nie był spokojny. Miał dość niewypowiedzianych zarzutów, które ciągle słyszał, miał dość domysłów, które nie miały nic wspólnego z prawdą.
- Dobra, wyluzuj. Tak tylko powiedziałem. Może powinniśmy pogadać z Tomem? – podsunął.
- O czym? Tom to już przeszłość. To jedyne, co kiedykolwiek usłyszałem od niej na jego temat. W niczym nam nie pomoże. Lisa sama musi sobie z tym poradzić. Wiem, że brzmi to okrutnie, ale to jedyne wyjście. Możemy jedynie być przy niej i zbytnio nie przeszkadzać. – Słowa, które padały z ust Bjoerna, były jak małe igiełki, które ktoś wbijał prosto w jego serce. Przecież to nie tak powinno wyglądać. Nie powinni zostawiać jej samej, pozwalać na to, by zamykała się w sobie, by trwała w swoim bólu i tęsknocie, by powoli umierała od środka. Nie na tym polega przyjaźń. Ale co innego mogli zrobić skoro ona tak bardzo pragnęła okazać się dzielna? Skoro pragnęła poradzić sobie ze wszystkim sama, skoro nikogo do siebie nie dopuszczała. Bolała go samodzielność, którą Lisa ze wszystkich sił starała się sobie narzucić, a której nie potrafiła już udźwignąć. Westchnął głośno, rzucając kilka zbędnych słów do słuchawki. Miał dość tej rozmowy.
- Widzimy się jutro. – Nie czekając na odpowiedź Andersa, nacisnął czerwoną słuchawkę i uciął połączenie. Przecierając policzki dłonią, spojrzał na zegarek. Była dziewiąta rano. Wiedział, że Lisa będzie spać do południa, a sam miał dość siedzenia w domu, widoku czterech ponurych ścian, myśli kotłujących się w głowie, nie znajdujących ucieczki. Wstał z miękkiej kanapy, narzucił na siebie kurtkę i wyszedł z mieszkania. Wraz z głuchym odgłosem przekręcającego się w drzwiach zamka pragnął zostawić za sobą wszystkie problemy.
Wychodząc z bloku, poczuł na twarzy chłodny podmuch wiatru. Szybkim ruchem zapiął kurtkę pod samą szyję i naciągnął na głowę czarny kaptur. Miał ochotę zniknąć, zaszyć się w jakiejś ciemnej, mrocznej uliczce, zlać się z cieniem rzucanym przez stare kamienice, wtopić się w tło i pozostać na jakiś czas niewidocznym. Dla wszystkich. Przyjazd Lisy go cieszył, ale już w momencie, gdy zobaczył ją w progu mieszkania Bardala, wiedział, że nie zwiastuje on niczego dobrego. Czuł nadciągające kłopoty. Jego ponury nastrój idealnie wpasowywał się w poranną atmosferę miasta. Zasnuta ciemnymi chmurami stolica nie przyciągała turystów o tej porze. Wędrując doskonale sobie znanymi ulicami, mijał niewiele osób, a każdy pochłonięty był sobą na tyle, by nie zwracać uwagi na kolejnego pochmurnego przechodnia. Za to właśnie lubił Norwegię i jej mieszkańców. Tutaj można było być anonimowym. Nikt nie rzucał się na niego na ulicy z prośbą o autograf, nikt nie zwracał uwagi na jego strój, minę, słowa. Ludzie mijali go, nie zauważając, a jemu w niczym to nie przeszkadzało. Lubił chodzić po mieście bez celu i obserwować innych. Lubił swoje zaciszne kąty, w których mógł spokojnie posiedzieć i powalczyć z własnymi myślami. A tego dnia w jego głowie toczył się kolejny ciężki pojedynek. Usiadł na jednej z drewnianych ławek, znajdującej się w głębi szarego parku i spojrzał w niebo. Na nos spadły mu pierwsze krople zimnego deszczu. Z rozmyślań nici. Włożył do uszu słuchawki i rozkoszując się głośnym, gitarowym brzmieniem, postanowił urządzić sobie małą rozgrzewkę. Bieg zawsze go uspokajał.
*****
Obudziły ją nikłe promienie słońca wpadające do pokoju przez niezasłonięte okno. Żółtawy, przyćmiony mgłą, blask raził oczy, wciąż niechcące się otworzyć. Odrzuciła miękką, ciepłą kołdrę, pod którą nagle zrobiło się jej zbyt gorąco i przetarła twarz dłonią. Szybki rzut oka na wnętrze pokoju, w którym się znajdowała, pozwolił jej uświadomić sobie, gdzie jest. Wraz z uśmiechnięta twarzą Bjoerna, gdzieś na obrzeżach jej świadomości przewinęły się wydarzenia wczorajszego wieczoru. Wydarzenia, o których wcale nie chciała pamiętać. Pragnąc zająć czymś myśli, wygrzebała się z łóżka, cichym sykiem reagując na chłód podłogowych desek, z którymi zetknęły się jej stopy. Zauważyła swoją walizkę stojąca pod jedną ze ścian i leżące na fotelu ubrania, które miała na sobie wczoraj. Po kilku sekundach walki z uciążliwym, wiecznie psującym się zamkiem torby, wyciągnęła z niej wytarte jeansy i ciepły sweter w pastelowym kolorze. Przez ułamek sekundy dostrzegła skrawek znajdującej się na dnie walizki, przykrytej stertą innych rzeczy, bluzy. Białej bluzy ze skromnym nadrukiem, który tak dobrze zapadł jej w pamięć. Ze złością wrzuciła do torby ubrania wcześniej leżące na krześle i zamknęła ją zdecydowanym ruchem, wiedząc, że znowu zepsuła zamek. Poszła do łazienki, a wychodząc z niej zaczęła rozglądać się za właścicielem mieszkania. Nie znajdując go w żadnym z pomieszczeń, postanowiła przygotować sobie coś do jedzenia. Kuchnia, a przede wszystkim lodówka Romoerena zawsze była doskonale wyposażona, w niczym nie przypominała jej tej, którą zostawiła w swoim paryskim mieszkaniu. W niej zwykle znajdywała jedynie światło. Ta, którą miała do dyspozycji dzisiaj, zawierała w sobie wszystko, czego dusza zapragnie. Lisa ograniczyła się jednak tylko do zbożowego jogurtu i kromki chleba z masłem orzechowym. Siedząc przy kuchennym stole i przegryzając śniadanie, przerzucała kartki znalezionej w salonie gazety. Norweski tygodnik, którego od dawna nie miała w rękach, informował o spadkach na giełdzie i zamieszaniu w kursie walut, a ona beznamiętnym wzrokiem patrzyła na starannie wyrysowane na kartce kolorowe słupki. Zastanawiała się czy Bjoerna naprawdę to interesuje, bo sama nie znajdowała w ekonomii niczego fascynującego.
Usłyszała szczęk zamka w drzwiach, a po chwili w kuchni pojawił się jej przyjaciel. Przywitała go z uśmiechem, który zniknął z jej twarzy, gdy spojrzała w jego strapione, smutne oczy. Wiedziała czym się martwi i bolało ją to, że przysparza mu kłopotów.
- Tęskniłam za twoim łóżkiem – rzuciła wesoło, chcąc odegnać z jego oczu ten straszny wyraz zamyślenia, towarzyszący mu od wczoraj. Nie powinien się przejmować z jej powodu. Nie powinien próbować rozwiązywać jej problemów, a już na pewno nie powinny one stać się jego zmartwieniami. – Zapomniałam już jakie jest wygodne. – Uśmiechnęła się, maskując ból, który czaił się w jej sercu.
- Lisa, nie próbuj mnie nabierać, wiesz, że nie ze mną te numery. – Jego odpowiedź była chłodna, choć wyraźnie dało się w niej wyczuć nutę rozbawienia. Usiadł na wysokim krześle naprzeciwko niej i sięgnął ręką do stojącej na drewnianym blacie miski ze świeżymi owocami. Po chwili namysłu wybrał soczystozielone jabłko. – Więc?
- Co więc? – warknęła, spuszczając po sobie uszy. – Nie mam ochoty gadać o tym, co się wczoraj stało. Zresztą, w gruncie rzeczy przecież nie stało się nic. Po prostu źle się poczułam – skłamała.
- Bujać to my, ale nie nas, kochanie. – Rzucił, a w jego oczach zapaliły się radosne iskierki. – I nie każę ci mówić o tym, co było wczoraj. Jak tak bardzo chcesz, to możemy nawet założyć, że rzeczywiście dopadło cię zmęczenie i natychmiastowo musiałaś się znaleźć w łóżku. Wszyscy to łyknęli, nie martw się. No, może prawie wszyscy – dodał, wspominając w myślach swoją poranną rozmowę z Bardalem. – Możesz mi powiedzieć co dokładnie było między tobą i Tomem zanim wyjechałaś?
- Nie. – Odpowiedziała szybko, pragnąc uciąć niewygodną rozmowę, gdy ta była jeszcze w zarodku. – Nic między nami nie było. Ber, błagam cię – westchnęła, przeciągając jego imię w błagalnym tonie. – Nie chcę o tym mówić. Przecież wiesz.
- Wiem, że nie chcesz o tym mówić, racja. Ale nie wiem, co między wami było, a twoja wczorajsza reakcja… – dostrzegł jej złowrogie spojrzenie, więc urwał w połowie zdania. – Po prostu próbuję sobie to wszystko poukładać. Przecież się przyjaźniliście, chyba nie zaprzeczysz? – Podniósł wzrok, a dziewczyna pokręciła głową. Jej długie włosy zatańczyły nad blatem stołu. – Nie zaprzeczasz – podsumował. – I wszystko było w porządku. Zawsze. Za każdym razem kiedy wracałaś do Norwegii biegłaś do niego jak na skrzydłach, spędzaliście za sobą całe dnie, byliście nierozłączni. Więc co się stało wczoraj?
Czuła na sobie jego przenikliwe, pytające spojrzenie, ale zamiast odpowiedzieć na zawisłe w powietrzu pytanie, jedynie spuściła głowę, chowając się przed jego wzrokiem. Wiedziała, że ta rozmowa prędzej czy później nadejdzie. I wiedziała, że będzie musiała powiedzieć mu wszystko, ale jeszcze nie była na to gotowa. Niekiedy, spędzając długie samotne wieczory w swoim paryskim mieszkaniu, rozmyślała nad swoim dawnym życiem w ojczyźnie. Wspominała dzieciństwo, przyjaciół, rozpamiętywała wszelkie szczęśliwe chwile. Często analizowała dzieje swoich znajomości, za każdym razem stawiając sobie to samo pytanie. Dlaczego nigdy nie powiedziała Bjoernowi prawdy? Dlaczego nie potrafiła mu zaufać w tej jednej jedynej sprawie? Przecież znał ją lepiej niż ona sama, rozumiał, kochał. Wiedział o niej wszystko. Prawie wszystko. Bo przecież nigdy nie odważyła mu się opowiedzieć o tych długich, szczęśliwych miesiącach spędzonych w Asker, gdy miała kilkanaście lat, a jej jedynym marzeniem było uchwycenie chwili i zatrzymanie jej na dnie serca, niczym drogocennego skarbu ukrytego w drewnianej, nie podatnej na zniszczenia, szkatułce. Nigdy nie wyznała mu tego, jaką rolę naprawdę odegrał w jej życiu Tom. Dla Romoerena na zawsze mieli oni pozostać tylko przyjaciółmi. Tak było prościej, wygodniej. To na zawsze miała być ich tajemnica. Jej i jego. Tak, jak na zawsze miała trwać ich chwila. Ich teraz. Nie trwało. Już nie. A ona nie chciała wracać do tamtego etapu życia. Zamknęła go, zamknęła tę szkatułkę starym, pozłacanym kluczykiem, a ten schowała głęboko w sobie, nikomu nie pozwalając go odnaleźć. Nie chciała wracać. Jej życie przecież pobiegło do przodu, w zawrotnym tempie. Wyjechała, wyprowadziła się z domu, pożegnała starych przyjaciół, zamieszkała we Francji. Zaczęła studia, pochłonęła ją praca. Tęskniła, ale nauczyła się zabijać w sobie to uczucie. Przecież od zawsze to potrafiła. Tłumić w sobie ból, zapominać o cierpieniu, nie przejmować się niepowodzeniem. Zabójstwo miłości było trudne, ale nie niemożliwe. A nienawiść do samej siebie szybko udało się przezwyciężyć. Nauczyła się nowego życia. Samotnego życia w pięknym Paryżu. W mieście miłości.
- Chyba mam ochotę na spacer – rzuciła, zagłuszając w sobie wszystkie myśli i wspomnienia, ucinając zbyt długą ciszę, która zaległa w jasnym, ciepłym pomieszczeniu.
- Lisa, nie kończ rozmowy w ten sposób! – Czuła bezsilną złość Bjoerna, wiedziała, że jest jej winna, ale nie potrafiła sprostać jego oczekiwaniom. Wstała z krzesła i pobiegła do swojego pokoju. Złapała telefon i portfel, a wychodząc z domu szybkim krokiem, zarzuciła na ramiona płaszcz i owinęła się szalikiem. Udała, że nie widzi spojrzenia przyjaciela, że nie słyszy, jak krzyczy jej imię. Udała, że nie ma pojęcia o tym, że zadaje mu kolejny cios. Udała, że wszystko jest w porządku. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła po schodach, udając, że nie czuje zbierających się pod powiekami słonych łez.
Usłyszała szczęk zamka w drzwiach, a po chwili w kuchni pojawił się jej przyjaciel. Przywitała go z uśmiechem, który zniknął z jej twarzy, gdy spojrzała w jego strapione, smutne oczy. Wiedziała czym się martwi i bolało ją to, że przysparza mu kłopotów.
- Tęskniłam za twoim łóżkiem – rzuciła wesoło, chcąc odegnać z jego oczu ten straszny wyraz zamyślenia, towarzyszący mu od wczoraj. Nie powinien się przejmować z jej powodu. Nie powinien próbować rozwiązywać jej problemów, a już na pewno nie powinny one stać się jego zmartwieniami. – Zapomniałam już jakie jest wygodne. – Uśmiechnęła się, maskując ból, który czaił się w jej sercu.
- Lisa, nie próbuj mnie nabierać, wiesz, że nie ze mną te numery. – Jego odpowiedź była chłodna, choć wyraźnie dało się w niej wyczuć nutę rozbawienia. Usiadł na wysokim krześle naprzeciwko niej i sięgnął ręką do stojącej na drewnianym blacie miski ze świeżymi owocami. Po chwili namysłu wybrał soczystozielone jabłko. – Więc?
- Co więc? – warknęła, spuszczając po sobie uszy. – Nie mam ochoty gadać o tym, co się wczoraj stało. Zresztą, w gruncie rzeczy przecież nie stało się nic. Po prostu źle się poczułam – skłamała.
- Bujać to my, ale nie nas, kochanie. – Rzucił, a w jego oczach zapaliły się radosne iskierki. – I nie każę ci mówić o tym, co było wczoraj. Jak tak bardzo chcesz, to możemy nawet założyć, że rzeczywiście dopadło cię zmęczenie i natychmiastowo musiałaś się znaleźć w łóżku. Wszyscy to łyknęli, nie martw się. No, może prawie wszyscy – dodał, wspominając w myślach swoją poranną rozmowę z Bardalem. – Możesz mi powiedzieć co dokładnie było między tobą i Tomem zanim wyjechałaś?
- Nie. – Odpowiedziała szybko, pragnąc uciąć niewygodną rozmowę, gdy ta była jeszcze w zarodku. – Nic między nami nie było. Ber, błagam cię – westchnęła, przeciągając jego imię w błagalnym tonie. – Nie chcę o tym mówić. Przecież wiesz.
- Wiem, że nie chcesz o tym mówić, racja. Ale nie wiem, co między wami było, a twoja wczorajsza reakcja… – dostrzegł jej złowrogie spojrzenie, więc urwał w połowie zdania. – Po prostu próbuję sobie to wszystko poukładać. Przecież się przyjaźniliście, chyba nie zaprzeczysz? – Podniósł wzrok, a dziewczyna pokręciła głową. Jej długie włosy zatańczyły nad blatem stołu. – Nie zaprzeczasz – podsumował. – I wszystko było w porządku. Zawsze. Za każdym razem kiedy wracałaś do Norwegii biegłaś do niego jak na skrzydłach, spędzaliście za sobą całe dnie, byliście nierozłączni. Więc co się stało wczoraj?
Czuła na sobie jego przenikliwe, pytające spojrzenie, ale zamiast odpowiedzieć na zawisłe w powietrzu pytanie, jedynie spuściła głowę, chowając się przed jego wzrokiem. Wiedziała, że ta rozmowa prędzej czy później nadejdzie. I wiedziała, że będzie musiała powiedzieć mu wszystko, ale jeszcze nie była na to gotowa. Niekiedy, spędzając długie samotne wieczory w swoim paryskim mieszkaniu, rozmyślała nad swoim dawnym życiem w ojczyźnie. Wspominała dzieciństwo, przyjaciół, rozpamiętywała wszelkie szczęśliwe chwile. Często analizowała dzieje swoich znajomości, za każdym razem stawiając sobie to samo pytanie. Dlaczego nigdy nie powiedziała Bjoernowi prawdy? Dlaczego nie potrafiła mu zaufać w tej jednej jedynej sprawie? Przecież znał ją lepiej niż ona sama, rozumiał, kochał. Wiedział o niej wszystko. Prawie wszystko. Bo przecież nigdy nie odważyła mu się opowiedzieć o tych długich, szczęśliwych miesiącach spędzonych w Asker, gdy miała kilkanaście lat, a jej jedynym marzeniem było uchwycenie chwili i zatrzymanie jej na dnie serca, niczym drogocennego skarbu ukrytego w drewnianej, nie podatnej na zniszczenia, szkatułce. Nigdy nie wyznała mu tego, jaką rolę naprawdę odegrał w jej życiu Tom. Dla Romoerena na zawsze mieli oni pozostać tylko przyjaciółmi. Tak było prościej, wygodniej. To na zawsze miała być ich tajemnica. Jej i jego. Tak, jak na zawsze miała trwać ich chwila. Ich teraz. Nie trwało. Już nie. A ona nie chciała wracać do tamtego etapu życia. Zamknęła go, zamknęła tę szkatułkę starym, pozłacanym kluczykiem, a ten schowała głęboko w sobie, nikomu nie pozwalając go odnaleźć. Nie chciała wracać. Jej życie przecież pobiegło do przodu, w zawrotnym tempie. Wyjechała, wyprowadziła się z domu, pożegnała starych przyjaciół, zamieszkała we Francji. Zaczęła studia, pochłonęła ją praca. Tęskniła, ale nauczyła się zabijać w sobie to uczucie. Przecież od zawsze to potrafiła. Tłumić w sobie ból, zapominać o cierpieniu, nie przejmować się niepowodzeniem. Zabójstwo miłości było trudne, ale nie niemożliwe. A nienawiść do samej siebie szybko udało się przezwyciężyć. Nauczyła się nowego życia. Samotnego życia w pięknym Paryżu. W mieście miłości.
- Chyba mam ochotę na spacer – rzuciła, zagłuszając w sobie wszystkie myśli i wspomnienia, ucinając zbyt długą ciszę, która zaległa w jasnym, ciepłym pomieszczeniu.
- Lisa, nie kończ rozmowy w ten sposób! – Czuła bezsilną złość Bjoerna, wiedziała, że jest jej winna, ale nie potrafiła sprostać jego oczekiwaniom. Wstała z krzesła i pobiegła do swojego pokoju. Złapała telefon i portfel, a wychodząc z domu szybkim krokiem, zarzuciła na ramiona płaszcz i owinęła się szalikiem. Udała, że nie widzi spojrzenia przyjaciela, że nie słyszy, jak krzyczy jej imię. Udała, że nie ma pojęcia o tym, że zadaje mu kolejny cios. Udała, że wszystko jest w porządku. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła po schodach, udając, że nie czuje zbierających się pod powiekami słonych łez.
*****
Norweska jesień była dokładnie tak, jak ją zapamiętała. Na sinym, ciemnofioletowym niebie kłębiły się ogromne, szare chmury, szczelnie zakrywające słońce, dopuszczające do ziemi zaledwie nikłą poświatę jego złocistych promieni. Mimo stosunkowo wczesnej, popołudniowej pory, w powietrzu czuło się już chłód nocy, a stolicę powoli zasnuwała wieczorna szarówka. Ani zimno, ani niespiesznie zapadające ciemności, nie przeszkadzały Lisie w zachwycie nad każdym, najdrobniejszym szczegółem miasta, który rzucił jej się w oczy. Patrzyła na budynki, na ulice, z zainteresowaniem obserwowała przemykających po chodnikach rodaków. Zaglądała do maleńkich sklepików, wciśniętych między stare kamienice, niemożliwych do odnalezienia dla osób, które nie znały ich usytuowania. Niedostępnych dla turystów, czy przypadkowych przechodniów. Odwiedziła swoją ulubioną cukiernię, gdzie, napawając się unoszącym się w powietrzu słodkim aromatem świeżo upieczonego ciasta, powoli popijała gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Na kilka godzin zapomniała o rozmowie z Bjoernem. Na jakiś czas wyrzuciła z głowy wszystkie nieprzyjemne myśli, wcześniej zbyt mocno uciskające ją swoim ciężarem. Na moment pozwoliła sobie znowu być zabieganą, roześmianą nastolatką, kochającą słodycze i nie cierpiącą nudy. Wstąpiła do teatru i kupiła dwa bilety na przedstawienie, które miało odbyć się dzień później, a którymi chciała udobruchać Romoerena. Przeszła przez Park Vigelanda, zatrzymując się na krótką chwilę przy kilku rzeźbach, obrzucając je przelotnym spojrzeniem, zachwycając się nad ich kształtem. Łapała w dłonie pierwsze, drobne krople jesiennego deszczu i wychylając się się przez barierkę mostu, śmiała się do swojego odbicia, widzianego w tafli wody. Nie przejmowała się zaciekawionymi spojrzeniami przechodniów. Nie przejmowała się dzwoniącą co jakiś czas w kieszeni jej płaszcza komórką. Podarowała sobie samej chwilę wytchnienia i czerpała z niej pełnymi garściami.
Wracając do mieszkania Bjoerna wykręcała mokre włosy i czyściła buty w płytkich, dopiero co powstałych kałużach. W chłodnym norweskim powietrzu czuła szczęście. Nie liczył się Tom. Nie liczyła się dziewczyna, którą z nim widziała. Nie liczyli się rodzice, z którymi w końcu musiała się spotkać, a wizja tej wizyty napawała ją szczerą niechęcią. Nie liczył się zupełnie niespodziewany powrót i tłukące się gdzieś na obrzeżach świadomości pytanie o jego słuszność. Nie miały znaczenie porzucone nagle studia, ani zostawiona w Paryżu praca. Dzwoniący w kieszeni telefon, mokre włosy i prawdopodobne przeziębienie. Liczyła się chwila, która znowu miała trwać wiecznie.
Wchodząc po schodach, prowadzących do mieszkania Romoerena zaczęła się zastanawiać. Na moment dopadło ją wspomnienie ich porannej rozmowy, wdzierające się w głąb jej głowy niczym nieproszony, niechciany gość. Bardzo nachalny, trzeba przyznać. Boleśnie uświadomiła sobie powód jego złości i nagle zapragnęła uciec. Móc znowu beztrosko kręcić się po ulicach Oslo, siedzieć w parku i patrzeć w zasnute chmurami niebo, czuć w nozdrzach zapach słodkości unoszący się w cukierni. Nie miała sił na kolejną konfrontację. Na beznadziejną walkę z jego słowami, na wmawianie sobie, że nie ma on racji. Bo przecież wcale nie chodziło o to, że się źle poczuła. Oboje doskonale znali prawdę, oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jedynym powodem jej wczorajszego zachowania był Hilde. Ale tylko ona wiedziała czym jej złość była pokierowana, dlaczego nagle zapragnęła stamtąd wyjść, z jakiego powodu tak bardzo ubodło w nią to, co zobaczyła. Gdy już bezpiecznie leżała w miękkim łóżku w domu Bjoerna długo rozmyślała nad swoją reakcją. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna się tak zachować, że nie powinna okazać emocji, zdusić w sobie ból, który wtedy rozpalił się w jej sercu, przywołać na twarz uśmiech i udawać, że nic się nie stało. A jednocześnie czuła, że nie potrafiłaby tego zrobić. Że pierwszy raz w życiu nie umiałaby zachować się tak, jak wymagała tego sytuacja, skryć się za maską, uciszyć szalejących we wnętrzu uczuć. Nie tym razem. Przez to głupie, bolące serce wszystko się skomplikowało. I to była tylko i wyłącznie jej wina. To dlatego nie potrafiła normalnie porozmawiać z Romoerenem, to dlatego wzbudziła w nim podejrzenia, to dlatego wszyscy zaczęli się martwić. Jakby nie mogła po prostu go uciszyć! Uciszyć tego głupiego głosu w jej głowie, zdusić tych durnych uczuć w sercu, powstrzymać beznadziejnego, palącego bólu, który je zalał. Zawsze to potrafiła, a teraz co? Spanikowała? Poddała się? Nie umiała walczyć? Nie umiała. Ten jeden raz coś okazało się od niej silniejsze. Coś wyszło naprzeciw jej opanowaniu, zdrowemu rozsądkowi i chłodnej kalkulacji. Po drugiej stornie ringu stanęły uczucia, od dawna tłumione i zagłuszane, i przechyliły szalę zwycięstwa na swoją stronę. A ona mogła tylko się im poddać, bo walka z nimi nie miałaby sensu. Wiedziała o tym, a jednak czuła się winna i wciąż zarzucała sobie chwilową słabość, na którą nie powinna sobie pozwolić.
Drzwi mieszkania były otwarte, a wchodząc na korytarz słyszała jedynie głuchą ciszę. Odwiesiła mokry płaszcz na wieszak i zajrzała do kuchni, szukając przyjaciela. Chciała go przeprosić. Chciała wtulić się w jego bezpieczne ramiona i poczuć, że wszystko jest jak dawniej. Że nic jej nie grozi i że istnieje ktoś, kto się o nią martwi. Zobaczyła jak wychodzi z salonu.
- Ber! Już jestem. Posłuchaj… – zaczęła, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, by słowa uwięzły jej w gardle. Podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak śmiesznie jest przy nim niska. By dostrzec jego oczy, musiała zadrzeć głowę wysoko w górę.
- Następnym razem odbierz telefon, żebym wiedział czy jeszcze żyjesz. – Ku swojemu zdziwieniu w jego głosie nie wyczuła nagany. Chciała coś powiedzieć, ale on, dostrzegając jej zamiar, szybko kontynuował: – W salonie ktoś na ciebie czeka.
A sześć tych krótkich, błahych słów, zawisło nad nią niczym najgorsza groźba.
Wracając do mieszkania Bjoerna wykręcała mokre włosy i czyściła buty w płytkich, dopiero co powstałych kałużach. W chłodnym norweskim powietrzu czuła szczęście. Nie liczył się Tom. Nie liczyła się dziewczyna, którą z nim widziała. Nie liczyli się rodzice, z którymi w końcu musiała się spotkać, a wizja tej wizyty napawała ją szczerą niechęcią. Nie liczył się zupełnie niespodziewany powrót i tłukące się gdzieś na obrzeżach świadomości pytanie o jego słuszność. Nie miały znaczenie porzucone nagle studia, ani zostawiona w Paryżu praca. Dzwoniący w kieszeni telefon, mokre włosy i prawdopodobne przeziębienie. Liczyła się chwila, która znowu miała trwać wiecznie.
Wchodząc po schodach, prowadzących do mieszkania Romoerena zaczęła się zastanawiać. Na moment dopadło ją wspomnienie ich porannej rozmowy, wdzierające się w głąb jej głowy niczym nieproszony, niechciany gość. Bardzo nachalny, trzeba przyznać. Boleśnie uświadomiła sobie powód jego złości i nagle zapragnęła uciec. Móc znowu beztrosko kręcić się po ulicach Oslo, siedzieć w parku i patrzeć w zasnute chmurami niebo, czuć w nozdrzach zapach słodkości unoszący się w cukierni. Nie miała sił na kolejną konfrontację. Na beznadziejną walkę z jego słowami, na wmawianie sobie, że nie ma on racji. Bo przecież wcale nie chodziło o to, że się źle poczuła. Oboje doskonale znali prawdę, oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jedynym powodem jej wczorajszego zachowania był Hilde. Ale tylko ona wiedziała czym jej złość była pokierowana, dlaczego nagle zapragnęła stamtąd wyjść, z jakiego powodu tak bardzo ubodło w nią to, co zobaczyła. Gdy już bezpiecznie leżała w miękkim łóżku w domu Bjoerna długo rozmyślała nad swoją reakcją. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna się tak zachować, że nie powinna okazać emocji, zdusić w sobie ból, który wtedy rozpalił się w jej sercu, przywołać na twarz uśmiech i udawać, że nic się nie stało. A jednocześnie czuła, że nie potrafiłaby tego zrobić. Że pierwszy raz w życiu nie umiałaby zachować się tak, jak wymagała tego sytuacja, skryć się za maską, uciszyć szalejących we wnętrzu uczuć. Nie tym razem. Przez to głupie, bolące serce wszystko się skomplikowało. I to była tylko i wyłącznie jej wina. To dlatego nie potrafiła normalnie porozmawiać z Romoerenem, to dlatego wzbudziła w nim podejrzenia, to dlatego wszyscy zaczęli się martwić. Jakby nie mogła po prostu go uciszyć! Uciszyć tego głupiego głosu w jej głowie, zdusić tych durnych uczuć w sercu, powstrzymać beznadziejnego, palącego bólu, który je zalał. Zawsze to potrafiła, a teraz co? Spanikowała? Poddała się? Nie umiała walczyć? Nie umiała. Ten jeden raz coś okazało się od niej silniejsze. Coś wyszło naprzeciw jej opanowaniu, zdrowemu rozsądkowi i chłodnej kalkulacji. Po drugiej stornie ringu stanęły uczucia, od dawna tłumione i zagłuszane, i przechyliły szalę zwycięstwa na swoją stronę. A ona mogła tylko się im poddać, bo walka z nimi nie miałaby sensu. Wiedziała o tym, a jednak czuła się winna i wciąż zarzucała sobie chwilową słabość, na którą nie powinna sobie pozwolić.
Drzwi mieszkania były otwarte, a wchodząc na korytarz słyszała jedynie głuchą ciszę. Odwiesiła mokry płaszcz na wieszak i zajrzała do kuchni, szukając przyjaciela. Chciała go przeprosić. Chciała wtulić się w jego bezpieczne ramiona i poczuć, że wszystko jest jak dawniej. Że nic jej nie grozi i że istnieje ktoś, kto się o nią martwi. Zobaczyła jak wychodzi z salonu.
- Ber! Już jestem. Posłuchaj… – zaczęła, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, by słowa uwięzły jej w gardle. Podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak śmiesznie jest przy nim niska. By dostrzec jego oczy, musiała zadrzeć głowę wysoko w górę.
- Następnym razem odbierz telefon, żebym wiedział czy jeszcze żyjesz. – Ku swojemu zdziwieniu w jego głosie nie wyczuła nagany. Chciała coś powiedzieć, ale on, dostrzegając jej zamiar, szybko kontynuował: – W salonie ktoś na ciebie czeka.
A sześć tych krótkich, błahych słów, zawisło nad nią niczym najgorsza groźba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz