26 czerwca 2013

1. Tak jak dawniej.

   Nigdy nie miała oporów przed opuszczaniem domu na długie miesiące. Przed zostawianiem rodziny, znajomych, przed zamknięciem wszystkich, tak ważnych do tej pory, spraw i rozpoczęciem życia na nowo, gdzieś indziej, setki kilometrów od tego, co znała i tych, których kochała. Tylko to było problemem, tylko rozstanie z przyjaciółmi zadawało jej kruchemu, nastoletniemu jeszcze wtedy, sercu jakikolwiek ból. Szybko jednak przywykła do pożegnań z tymi, których tak bardzo kochała. Z jedynymi osobami, które cokolwiek dla niej znaczyły i jedynymi, które obchodziła ona. Nauczyła się maskować wzruszenie, ukrywać łzy, udawać obojętną i zdecydowaną. Nie chciała okazywać słabości. Nigdy. Wyćwiczyła to w sobie już w dzieciństwie, a później tylko umacniała w sobie tę umiejętność. Może nie zawsze wszystko szło zgodnie z jej planem, może co uważniejszy obserwator mógłby dostrzec w jej turkusowych oczach przejrzystą, krystaliczną kroplę, łzę, której nigdy nie pozwalała wydostać się na zewnątrz. Może zauważali tę drobną słabość, ale nie dawali po sobie niczego poznać, wiedząc, że nie chciałaby by ktokolwiek ją pocieszał.   
   Wyjazdy nie wywoływały w niej większych emocji. Stanowiły część jej życia i w zasadzie je lubiła. Przesiadywanie na najróżniejszych lotniskach, długie podróże samolotem, w których jej jedynym towarzyszem był laptop, gorąca, piekielnie mocna kawa, głośna, rockowa muzyka w słuchawkach i nieustanny odgłos stukania palcami w klawiaturę. Nie narzekała, choć to nie było życie, którego chcieliby dla niej rodzice. Nie narzekała, bo nareszcie mogła robić coś, co dawało satysfakcję i radość jej, a nie im. Bo mogła spełniać swoje, a nie ich marzenia. Bo mogła podróżować, pracować i rozwijać się w najbardziej pożądanym przez siebie kierunku. Rozłąki z rodziną nie dotykały jej w najmniejszym stopniu. Od kiedy skończyła trzynaście lat jednym z najważniejszych celów na długiej liście, którą spisała jednego z wakacyjnych wieczorów, było wyrwanie się z domu. Cieszyła ją samodzielność, którą musiała się wykazać, możliwość udowodnienia wszystkim, którzy w nią wątpili, że naprawdę jest w stanie osiągnąć to, co sobie zamierzyła. W zasadzie nawet nie tęskniła. Nie wyczekiwała z niecierpliwością na kilka wolnych dni, nadchodzących po wielu tygodniach ciężkiej pracy, w których mogłaby wsiąść w kolejny samolot i choć na chwilę pojechać do rodzinnego domu. Nie lubiła witać się z ojcem, ani matką, którzy nigdy nie wpisywali się w archetyp kochających rodziców. Jedyne co sprawiało jej radość w tych powrotach, to możliwość odwiedzenia starych przyjaciół, którzy zawsze okazywali się o niej pamiętać i wciąż kochać ją tak samo, jak wtedy, gdy mieli po kilkanaście lat. Tak jakby ten czas nie upłynął, jakby nie dorośli, jakby kontakty się nie rozmyły i nic się nie zmieniło. Choć przecież od tamtej pory zmieniło się wszystko. Już nie była małą, zagubioną dziewczynką, która ze łzami w oczach biegła do starszego kolegi, by skryć się w jego bezpiecznych ramionach. Już nie potrzebowała pocieszenia, nie szukała ratunku przed światem. Nauczyła się z nim mierzyć, stawać przeznaczeniu naprzeciw i próbować swoich sił w tej nierównej walce. Już nie uciekała, gdy tylko ktoś podniósł głoś, gdy ktoś się z niej śmiał, gdy rzucano jej kłody pod nogi. Gdy po raz kolejny przegrywała. Nauczyła się twardo stąpać po ziemi i szybko otrząsać z porażek. Nauczyła się nie przejmować złośliwymi chichotami wrogów, które ciągle słyszała. Nauczyła się walczyć o to, co przecież jej się należało. Ciężką, mozolną pracą dochodziła do kolejnych, maleńkich sukcesów, które kolekcjonowała w swoim sercu i przechowywała w pamięci niczym najcenniejsze trofea. Bo wszystko osiągnęła sama. Bo miała z czego być dumna. Bo była sobą i nikt nie mógł tego zmienić.
   Pewnym, choć niespiesznym krokiem szła przez zatłoczone norweskie lotnisko. Mijała ściskające się pary, płaczące kobiety, twarze rozpromienione uśmiechem. Typowe, tak dobrze jej znane, sceny załzawionych pożegnań i radosnych powitań. Przez jedną krótką chwilę jej samotne serce zdawało się zabić szybciej, gdy przenikliwe spojrzenie jej smutnych oczu padło na chłopaka podbiegającego do młodej kobiety, zamykającego ją w swoich ramionach, podnoszącego ją do góry i składającego na jej ustach pocałunek. Przez jedną krótką chwilę zapragnęła znaleźć się na jej miejscu. Przez jedną krótką chwilę zapragnęła być naprawdę szczęśliwa. Nie dzięki satysfakcjonującej pracy, dalekim podróżom finansowanym przez firmę i spełnianiu marzeń. Ale dzięki osobie, która patrzyłaby na nią tak, jak on patrzył na tamtą dziewczynę. Dzięki osobie, która czekałaby na nią na lotnisku. Dzięki osobie, która pokochałaby jej wady, jej zamiłowanie do głośnej muzyki i czarnej jak smoła kawy. Dzięki komuś, dla kogo byłaby najważniejsza. Teraz i zawsze.
   Odwróciła wzrok. Z turkusowych oczu znikła mgła, która na chwilę przyćmiła ich żywy kolor. Poprawiła zapięcie plecaka, upewniając się, że zamek zasunięty jest do końca i podniosła ciężką torbę. Opuszczając lotnisko, pozbyła się z głowy wszelkich głupich myśli, które na chwilę zaburzyły spokój jej umysłu. Zaklęła pod nosem i zdecydowanym krokiem przekroczyła próg automatycznych, przeszklonych drzwi. Chłodny, jesienny wiatr zatańczył w jej włosach, rozwiewając umykające z kucyka kosmyki na wszystkie możliwe strony. Na norweskim niebie kłębiły się ogromne, brudne chmury w najciemniejszych odcieniach szarości. Powietrze pachniało deszczem. Odetchnęła głęboko, rozglądając się za taksówką. Znowu była w domu.
*****

-Bjoern, otworzysz? – Wyraźny głos dzwonka rozniósł się po mieszkaniu, mimo ryczącej z głośników muzyki. Blondyn słysząc swoje imię mruknął pod nosem zdawkowe „jasne”, odstawił do połowy pełną puszkę z piwem na szklany blat stołu i z ociąganiem podniósł się z wygodnego fotela. Niespiesznie podreptał w stronę korytarza i drzwi wejściowych, przedzierając się przez stosy opróżnionych opakowań po paprykowych chipsach i kolorowych żelkach. Nie wspominając o butelkach i puszkach po piwie. Pustych, bo, mimo wczesnej godziny, impreza trwała w najlepsze od dawna, a on zdążył już poznać co najmniej kilka uroczych koleżanek swoich przyjaciół i kilkunastu dalszych znajomych owych koleżanek. Przypuszczał, że właściciel mieszkania już dawno stracił rachubę i wpuściłby kogokolwiek, kto tylko przyniósłby ze sobą alkohol. Ze zdegustowaniem obrzucił wzrokiem całującą się w korytarzu parę, zdając sobie sprawę z tego, że nigdy wcześniej nie widział dziewczyny, w której usta tak zażarcie wpijał się Kenneth. Znudzony i poirytowany zrozumiał, że po raz kolejny to on będzie musiał rozgonić towarzystwo, przyjaciół posłać do łóżek i z miną aniołka, którym z całą pewnością nie był, udobruchać sąsiadów, by jednak zrezygnowali z genialnego pomysłu wzywania policji. Przez chwilę pomyślał, że lepiej jednak nie otwierać. Po co wpuszczać kogoś na imprezę, którą za chwilę miał oficjalnie zakończyć? Jako jedyny w miarę trzeźwy przedstawiciel organizatorów balangi  czuł się w obowiązku zadbania o to, by rano wszyscy jeszcze żyli i w miarę możliwości nadawali się do dalszego egzystowania. Rozpaczliwy odgłos dzwonka, brzmiący niczym zarzynane prosię, szybko się powtórzył, a on zrezygnował z pomysłu i licząc na kolejne darmowe piwo, otworzył drzwi. A wtedy czas się zatrzymał i wszystko znowu było tak, jak dawniej. 
- Lisa! – Nie zważając na jej protesty, na ciekawskie spojrzenia sąsiadów wychylających się z pobliskich drzwi, ani na trzymane w ręku krakersy, przygarnął ją do siebie i unosząc do góry, obrócił kilka razy dookoła, wpadając przy tym na ściany wąskiego korytarza. – Co ty tu robisz? Dziewczyno, myślałem, że Francja wchłonęła cię na dobre – mówił śmiejąc się z jej zdezorientowanej miny. 
- Nie dałam się. – Wydukała, przeczesując palcami ciemne włosy i rozglądając się po pomieszczeniu. W zasięgu jej wzroku znajdował się jednak tylko maleńki korytarzyk, i tak połowicznie zasłonięty przez wysoką sylwetkę Bjoerna. – Byłam u ciebie, ale nikogo nie zastałam, więc pomyślałam, że spróbuję szczęścia tutaj. 
- I bardzo dobrze pomyślałaś – rzucił, przeciskając się na klatkę schodową i wciągając jej walizkę do mieszkania. Zamknął drzwi i położył jej kurtkę na korytarzowej szafce, nie znajdując miejsca na zawalonym wieszaku. Złapał ją za rękę i poprowadził do następnego pomieszczenia. – Trafiłaś na imprezkę. – Wykrzyczał, próbując przebić się przez głośną muzykę. – Są tu wszyscy. 
Wszyscy. Są tu wszyscy. Słysząc te słowa, rozejrzała się uważniej, w kolorowym tłumie rozpoznając kilka twarzy. Przy stole siedział Rune, grał w karty z jakimiś dziewczynami, po blacie krążyły żelki i drobne monety, co rusz zmieniając właściciela. Ledwie go znała, widziała kilka razy, ale dostrzegając jego przyjazny uśmiech, od razu poczuła się pewniej. Na kanapie spał Sklett, z którym podczas ostatniej wizyty w Norwegii zdążyła zamienić tylko kilka słów. Na środku pokoju, poddając się szalonemu rytmowi płynącemu z głośników, wywijał Johan, zmieniając partnerkę co kilka obrotów. Anders biegł, by ją przytulić. Poddała się dotykowi, z uśmiechem przyciskając się do jego torsu, wdychając zapach męskiego ciała, potu i wypitego przez przyjaciela alkoholu.
- Co ty tu robisz, mała? Kogo jak kogo, ale ciebie się dzisiaj nie spodziewałem. – Bardal, nie zważając na jej niezbyt wyraźne protesty, złapał ją za rękę i zaciągnął na środek prowizorycznego parkietu, gdzie próbując dorównać kroku Evensenowi, obrócił ją kilka razy wokół własnej osi, gdy sam wykonywał dziwaczne ruchy, których nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby tańcem. Za to ich kochała. – Pogonili cię z Paryża, czy jak? Myślałem, że spotkamy się dopiero w Kuusamo. 
- Też tak myślałam. Ale udało mi się na chwilę wyrwać z redakcji, będę potrzebna dopiero pod koniec listopada, więc postanowiłam przyjechać.
- Stęskniłaś się, przyznaj! – zawyrokował, wiedząc, że tym stwierdzeniem na pewno ją rozzłości.
- Szczególnie za tobą, mój ty genialny tancerzu – zironizowała, czując, jak po raz kolejny depcze jej  stopę, obutą jedynie w zamszowego kozaka.
- Wiedziałem. Ale ponoć najpierw poszłaś do Romoerena, więc nie wiem, jak naprawdę było z tym tęsknieniem. – Dziewczyna roześmiała się, słysząc urażony ton jego głosu. – Nie śmiej się ze mnie, tylko mów jak było!
- Za nikim nie tęskniłam, głuptasie. Po prostu do Bjoerna jest najbliżej z lotniska, a poza tym wiesz, że uwielbiam jego wygodne łóżko. Twoja leżanka nijak nie może się z nim równać, wybacz – filuterny uśmiech nie schodził jej z ust, mimo zamyślenia goszczącego w turkusowych oczach. Gdy tylko piosenka się skończyła, szybko wyrwała dłonie z pewnego uścisku Andersa i odeszła kilka kroków, upewniając się, że nie będzie musiała więcej tańczyć.
- Hej, tak się nie robi! – głos przyjaciela pełen był wyrzutu.
- Nie chcę ci przeszkadzać, mistrzu – rzuciła. – Zawładnij parkietem. Pokaż Johanowi jak się to robi.
- Twoje słowo jest dla mnie rozkazem, siostrzyczko. – Posyłając jej całusa, skierował się ponownie w stronę tańczących par i szybko zwrócił na siebie uwagę. Kto by jej nie zwrócił, tańcząc makarenę na środku pokoju, do smętnej melodii płynącej z głośników i drąc się do prowizorycznego mikrofonu stworzonego z puszki po piwie? Zwłaszcza, że głosu, jak brzmiąca w pokoju Celine Dion, on z pewnością nie miał.
- To jak w końcu było z tą Francją? – głos Bjoerna wyrwał ją z rozmyślań, a uparte, przenikliwe spojrzenie, które wbił w jej drobną sylwetkę, bynajmniej nie pozwalało na ucieczkę od odpowiedzi.
- Normalnie. Świetna praca, całkiem porządna wypłata, mieszkanie i uczelnia też w porządku, a poza tym… okej, już dobrze – przerwała samej sobie, dostrzegając jego minę. – Wcale nie było dobrze, masz rację.
- Ja nic nie mówię – skwitował ze smutnym uśmiechem.
- Nie musisz. Wiem, co myślisz. – Westchnęła głośno, opierając ręce na blacie kuchennego stołu. – Nie narzekam na pracę, bo przecież sama ją sobie wybrałam. Chciałam tego stażu, marzyłam o nim, to było jak gwiazdka z nieba. Jedyna rzecz, za którą mogę być wdzięczna ojcu. A raczej jego znajomościom. Jest cudownie, robię to, co kocham, dużo się uczę i to od najlepszych. Mogę pisać o sporcie i naprawdę się w tym spełniać. Mogę jeździć na zawody, mogę podróżować po świecie i robić wywiady. Niewiele osób w moim wieku, z zerowym doświadczeniem, dostaje taką szansę. Mnie się udało i staram się ją wykorzystać najlepiej, jak to tylko możliwe.
- Ale…? – przerwał jej po kilku chwilach. Czuł, że coś jest nie tak, że to tylko część prawdy, tylko jedna strona medalu. Ta błyszcząca i przyciągająca wzrok, ta którą warto się chwalić. Wiedział, że istnieje też druga. Już przy poprzednim powrocie Lisy do kraju, podczas tych paru dni, które spędziła w jego mieszkaniu, dostrzegł, że coś się zmieniło. Że nie ma w niej już tego entuzjazmu i bezpretensjonalnej radości, które tak mocno biły z niej, gdy rozpoczęła tę pracę. Gdy widział, jak była szczęśliwa, porzucił wszelkie wątpliwości, uciszył przebiegły głosik gdzieś w duszy, który uparcie twierdził, że z jej wyjazdu nic dobrego nie wyniknie.  Miał wrażenie, że tym razem jego instynkt się pomylił i bynajmniej nie było mu z tego powodu przykro. Jej szczęście było jego szczęściem. Od kiedy tylko się poznali była dla niego jak młodsza siostra. Troszczył się o nią, czuł się za nią odpowiedzialny, pragnął jej dobra. Gdy po pół roku wróciła z pierwszego wyjazdu, nie potrafiła mówić o niczym innym, jak tylko o swojej nowej pracy. Chwaliła się artykułami, pokazywała zdjęcia, wciąż mówiła o tym, jak bardzo podoba jej się we Francji. Biło od niej szczęście. I tak było przez kolejne miesiące. Gdy do niej dzwonił zawsze była radosna, zawsze się śmiała, dowcipkowała, podnosiła go na duchu po nieudanych zawodach. Nareszcie mogła być w pełni sobą, nie zatrzymywana przez nikogo, nie tłamszona, nie wyśmiewana. Rozwijała się, snuła plany i spełniała swoje marzenia. Dopiero niedawno dostrzegł, że coś zaczęło się zmieniać, a jadowity głosik w głowie znowu postanowił dać o sobie znać. Już nie widział w niej radości, a jej smutne oczy sprawiały mu ból.
- Ale nie czuję się tam dobrze. Już nie. Paryż jest cudowny, owszem, ale na dłuższą metę… to nie jest Norwegia. – Spuściła oczy i wbiła wzrok we własne paznokcie. Już nie takie, jakie pamiętał. Nie poobgryzane i zniszczone. Teraz były zadbane, długie, przyciągały spojrzenia jaskrawymi kolorami lakierów. Wszystko się zmieniło, każdy szczegół, nic już nie było takie samo jak kiedyś. Ale przecież to wciąż była Lisa. Jego mała dziewczynka, wyruszająca na podbój świata. Świat zdobyła. A teraz wraca i próżno w niej szukać dawnej woli walki i dumy po wygranej. – Każdy mój dzień wygląda tak samo, wiesz? Wstaję rano, dość wcześnie, bo wolę się nie spóźniać do pracy. Nasz szef ponoć jest na to bardzo wyczulony, choć nie sądzę by miał się szczególnie przejąć wpadką szarej redaktorki, takiej jak ja, której imienia pewnie nawet nie zna. Ale dmucham na zimne, zależy mi na tej robocie. Oddaję artykuły i zbieram zamówienia na nowe. Potem wsiadam do metra, zawsze o tej samej porze, co do minuty. Jadę na uczelnię, wysłuchuję nudnych wykładów, jak najbardziej przykładna uczennica, a po drodze do domu zachodzę do supermarketu, żeby kupić coś do jedzenia. Praktycznie zawsze to samo, mam wrażenie, że kasjerki już mnie kojarzą. Wracam do swojego wspaniałego wieżowca, wjeżdżam na szóste piętro, otwieram drzwi od mieszkania i… witaj, szara codzienności. – Jej głos przepełniony był sarkazmem, a w słowach padających z jasnych ust, żadne z nich nie znajdowało powodów do uśmiechu.
- Tęsknisz? – spytał naiwnie, choć przecież odpowiedź na to pytanie była oczywista.
- Cholernie. Za wami. Za tobą, za Andersem. Za Tomem. – Nie mógł nie zauważyć, że jej turkusowe oczy zaszły chłodną mgłą i zmieniły swój odcień na głęboki kolor, przywodzący na myśl skojarzenie z ciemną tonią nieprzeniknionego oceanu. Położył dłoń na jej drobnej ręce, a ona poddała się temu dotykowi z cichym, pełnym bólu westchnieniem. Było naprawdę źle. Przecież ona nigdy nie pozwalała sobie na chwilę słabości, nigdy nie okazywała smutku. Nigdy nie pragnęła pocieszenia. Przysunął swoje krzesło bliżej. – Ja tam nawet nie mam z kim pogadać. Ludzie z redakcji są w porządku, ale w zdecydowanej większości to starzy wyjadacze, czekający na moje najmniejsze potknięcie. A na uczelni… jest jak jest. Każdy pracuje na siebie, z nikim nie utrzymuję bliższych kontaktów. Wszystko ogranicza się do sali wykładowej i wymieniania notatek. Brakuje mi was tam, Bjoern. Bardzo.
- Nam ciebie tutaj też, mała. – Dostrzegając, że do kuchni wchodzi Bardal, szybko zerwał się z miejsca i stanął przed Lisą, zasłaniając jej drobną sylwetkę i dając jej krótką chwilę na otarcie łez, które zaszkliły się w jej szmaragdowych oczach.
- Co jest? – rzucił Anders, z szelmowskim uśmiechem wyciągając z lodówki zgrzewkę piwa.
- Wszystko w porządku. – Odpowiedziała dziewczyna, zmuszając się do promiennego uśmiechu. Wstała z drewnianego krzesła i poprawiając kolorową tunikę, stanęła obok Bjoerna. – Wszystko w jak najlepszym porządku – dodała, jakby chciała samą siebie przekonać o prawdziwości i słuszności tych słów.
*****
   Mocny zapach papierosowego dymu uparcie wdzierał się w nozdrza i kuł w oczy. Głośna muzyka i wypity alkohol powodowały zawroty głowy. Po pomieszczeniu raz po raz roznosił się głośny śmiech. Ktoś tańczył, ktoś wznosił toast, ktoś już smacznie spał, wtulony w kilka miękkich poduszek i oparcie skórzanej kanapy. A ona siedziała w kącie, na twardym krześle, trzymała w ręce pełną butelkę piwa, z której nie pokwapiła się pociągnąć nawet jednego łyka i przemykała wzrokiem po radosnych twarzach. Większości z nich nie kojarzyła, widziała po raz pierwszy, albo zdążyła zapomnieć podczas długich, samotnych miesięcy w Paryżu, gdzie jej jedynym towarzyszem było atramentowe niebo roziskrzone tysiącami drobnych, migoczących przyjaźnie gwiazd. Gwiazd, które szybko stały się niewiarygodnie odległe, zimne i ostre. Które były niczym maleńkie odłamki lodu, wdzierające się w jej tęskniące serce.
   Tańcząc wzrokiem po zaproszonych przez jej przyjaciół ludziach, odpowiadała na przyjazne uśmiechy, posyłane w jej kierunku. Z rozczuleniem obserwowała taneczne poczynania Andersa, które szybko zyskały sobie pochlebców i stały się przedmiotem rozrywki co najmniej połowy zebranych w mieszkaniu osób. Z nutką zazdrości patrzyła na nieudane próby podrywu w wykonaniu Kima. Przemknęła wzrokiem po śpiącym Vegardzie. Na sobie wciąż czuła baczne, pełne troski spojrzenie Romoerena, które sprawiało, że jej oczy po raz kolejny tego wieczoru zaczynały się niebezpiecznie szklić. Tak bardzo za tym tęskniła. Tak bardzo zależało jej na tym, by ktokolwiek się nią przejmował.
   Dostrzegając, że się do niej zbliża, postanowiła zdobyć się na odwagę i zadać nurtujące ją od kilkunastu minut pytanie. Niespiesznym krokiem podeszła do przyjaciela i spojrzała na niego wymownie, zauważywszy kolejną puszkę w jego ręce. Nie łudziła się, że to soczek jabłkowy.
- Mówiłeś, że są tu wszyscy, czy mnie się wydawało?
- Wszyscy, kochanie. Wszyscy, których mogło ci brakować w tej ponurej Francji. – Odparł zdecydowanie, podnosząc puszkę do ust i zamierzając się napić.
- W takim razie, gdzie jest Tom? – Jego reakcja sprawiła, że na moment mocniej zabiło jej serce. Podczas gdy Bjoern ocierał brodę z piwa, którym się zakrztusił, słysząc pytanie, ona niepewnie rozglądała się po zatłoczonym pokoju, szukając znajomej blond czupryny. Może jednak gdzieś jej umknęła? Może nie zauważyła, przeoczyła? – Ber? – dodała podejrzliwie, czując, że to pytanie w ogóle nie powinno paść.
- Okno przy balkonie – rzucił, wiedząc, że nie wywinie się przed odpowiedzią. Wiedząc, że zadaje jej cios, przed którym nie będzie potrafiła się obronić. – Przykro mi.
   Dopiero teraz dostrzegła. Okno przy balkonie, a konkretnie parapet. Dziwne, że wcześniej go nie zauważyła. Ich nie zauważyła. Jej ukochana blond czupryna. Jej ukochany uśmiech. Jej ukochana, czarna bluza, której zapach wciąż pamiętała. Poczuła, jak słone łzy szczypią ją w oczy i zamrugała gwałtownie, za nic w świecie nie pozwalając im wypłynąć. Bo Tom nie był sam. Włosy, które tak kochała, przeczesywały smukłe palce bladej dłoni. Uśmiech, dawniej zarezerwowany tylko dla niej, teraz kierowany był do kogoś innego. A w jej ulubioną czarną bluzę, którą kiedyś tak często nosiła, teraz wtulała się inna dziewczyna. Nie wytrzymała. Poczuła pierwszą słoną kroplę spływającą po rozgrzanym, zaróżowionym policzku. Bjoern stał gdzieś obok, czuła jego dłoń na swoim ramieniu. Anders zaprzestał swojego szalonego tańca i zamarł w pół kroku, dostrzegając, co się dzieje. Tom z uśmiechem wpatrywał się w siedzącą przy nim dziewczynę, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obserwowany. Że znowu patrzą na niego te śliczne, błękitne oczy, które tak dobrze wyryły się w jego pamięci. Nie miał pojęcia jaki dramat rozgrywa się w smutnej duszy, ukrytej w drobnym ciele, stojącym kilkanaście kroków od niego. A ona miała pewność, że już nic nie było tak, jak dawniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz